Kilka minut po piatej zatrzymali sie na czynnej przez cala dobe stacji benzynowej. Nie wysiadajac z samochodu Max otworzyl okno i kazal pracownikowi nalac do pelna. March wciaz wciskal mu w zebra lufe lugera, ale opuscila go wola walki. Czul sie zupelnie bezsilny. Worek kosci w mundurze.
Mlody czlowiek, ktory obslugiwal pompe, przyjrzal sie dziurze w dachu, zerknal na pasazerow — dwoch Sturmbannfuhrerow SS
w fabrycznie nowym mercedesie — po czym przygryzl warge i nic nie powiedzial.
Przez linie drzew, ktore oddzielaly stacje od autostrady, Xavier widzial przesuwajace sie co jakis czas reflektory. Ale ani sladu kawalkady, ktora, wiedzial o tym, podazala ich sladem. Domyslil sie, ze staneli kilometr z tylu, zeby zobaczyc, co ma zamiar zrobic dalej.
— Nigdy nie chcialem, zeby stalo ci sie cos zlego, Zavi — powiedzial Jaeger, kiedy znalezli sie z powrotem na autostradzie. March, ktory rozmyslal akurat o Charlie, odchrzaknal.
— Globocnik jest przeciez, na litosc boska, generalem policji. Jesli mowi mi: „Jaeger! Obejrzyj sie za siebie”, ogladam sie za siebie. Prawda? To znaczy, takie jest chyba prawo, tak czy nie? Musimy przestrzegac prawa!
Max odwrocil wzrok od szyby i przez dluzsza chwile wpatrywal sie w milczacego Xaviera. W koncu znowu spojrzal na jezdnie.
— Wiec dobrze: co mialem zrobic, kiedy kazal mi powiedziec, co odkryles?
— Mogles mnie ostrzec.
— Tak? A co ty bys zrobil? Znam cie: ciagnalbys to wszystko dalej. I do czego by mnie to doprowadzilo? Mnie, Hannelore i dzieciaki? Nie wszyscy urodzilismy sie na bohaterow, Zavi. Musza byc takze ludzie podobni do mnie, zeby tacy jak ty mogli strugac wazniakow.
Jechali w strone switu. Nad niskimi zadrzewionymi wzgorzami unosila sie blada poswiata, tak jakby gdzies daleko przed nimi palilo sie miasto.
— Teraz pewnie mnie zabija. Za to, ze dalem ci sie zaskoczyc. Powiedza, ze sam oddalem ci bron. Zastrzela mnie jak psa. Jezu, chyba tylko zartowali, prawda? — Jaeger odwrocil w strone Marcha zalzawione oczy. — Powiedz, ze zartowali!
— Zartowali — uspokoil go Xavier.
Kiedy przekraczali Odre, zrobilo sie juz jasno. Szara rzeka ciagnela sie po obu stronach wysokiego stalowego mostu. Dwie barki mijaly sie posrodku wolnego nurtu, buczac do siebie glosno na dzien dobry.
Odra: naturalna granica Niemiec z Polska. Tyle tylko, ze nie bylo tutaj zadnej granicy; nie bylo Polski.
March patrzyl prosto przed siebie. Tedy wlasnie sunela na wschod we wrzesniu 1939 Dziesiata Armia Wehrmachtu. Przypomnial sobie stare kroniki filmowe: zaprzezona w konie artyleria, czolgi, maszerujace oddzialy… Zwyciestwo wydawalo sie takie latwe. Jak sie wtedy cieszyli!
Ukazal sie drogowskaz zapowiadajacy zjazd do Gliwic, miasta, w ktorym zaczela sie wojna.
— Jestem caly polamany, Zavi -jeknal Max. — Nie mam sily juz jechac.
— Juz niedaleko — pocieszyl go Xavier.
Przypomnial sobie slowa Globusa. „Nic tam dzisiaj nie ma, nawet jednej cegly. Nikt w to nigdy nie uwierzy. I wiesz, co ci powiem? Ty sam w to tez czesciowo nie wierzysz”. To byl dla niego najgorszy moment, dlatego ze Globus wcale sie nie mylil.
Na golym wzgorzu niedaleko drogi stal Totenburg — Cytadela Poleglych — cztery granitowe, wysokie na piecdziesiat metrow wieze, otaczajace obelisk z brazu. Kiedy go mijali, na metalu zablysly niczym w zwierciadle slabe promienie slonca. Miedzy tym miejscem a Uralem staly dziesiatki takich mogil — monumentalnych pomnikow wzniesionych ku czci Niemcow, ktorzy colegli i mieli jeszcze polec w walkach na Wschodzie. Przecinajace Slask i stepy dwupasmowe drogi biegly grzbietem wzgorz, zeby nie zasypaly ich zimowe sniegi — puste, wiecznie smagane wiatrem autostrady.
Dwadziescia kilometrow dalej, kiedy zostawili za soba dymiace fabryczne kominy Katowic, March kazal Jaegerowi zjechac z autostrady.
Widzial ja calkiem wyraznie.
Wymeldowuje sie wlasnie z hotelu. „Jest pan pewien, ze nie ma dla mnie zadnych wiadomosci?”, pyta recepcjoniste. Ten usmiecha sie. Pytala juz o to kilkanascie razy. Portier chce pomoc jej wyniesc bagaz, ale Charlie odmawia. Siada do samochodu, przyglada sie przez chwile rzece, a potem czyta ponownie list, ktory znalazla schowany w swojej walizce. „Oto klucz do sejfu, kochanie. Postaraj sie, zeby Cecylia ujrzala kiedys swiatlo dnia…” Mija minuta. Potem nastepna. I jeszcze jedna. Charlie wciaz patrzy na polnoc, tam, skad ma przyjechac Mardi. W koncu zerka na zegarek. Kiwa powoli glowa, zapala silnik i skreca w prawo, w cicha uliczke.
Po obu stronach drogi ciagnal sie teraz typowy pejzaz przemyslowy: obramowane nie przycinanymi zywoplotami brazowe pola, pobielala trawa, czarne zbocza gorniczych hald; drewniane wieze kopalni z obracajacymi sie upiornie, przypominajacymi szkielety wiatrakow kolami wind.
— Co za zadupie — stwierdzil Jaeger. — Co sie tutaj dzieje?
Droga biegla obok linii kolejowej, potem przeciela rzeke. Jej brzegow czepial sie gesty osad. Wiatr wial dokladnie od strony Katowic. W powietrzu unosil sie smrod chemikaliow i weglowego pylu. Niebo naprawde bylo zolte jak siarka; przez smog przebijala pomaranczowa kula slonca.
Przejechali pod poczernialym wiaduktem, a potem przecieli przejazd kolejowy. Teraz byli juz blisko. March probowal sobie przypomniec naszkicowana w pospiechu mapke Luthera.
Zblizali sie do skrzyzowania. Zawahal sie.
— Skrec w prawo.
Mineli szopy z falistej blachy, jakies drzewa, jeszcze jeden przejazd…
Rozpoznal nie uzywana linie kolejowa.
— Zatrzymaj sie! Max wcisnal hamulec.
— To tutaj. Mozesz zgasic silnik. Taka cisza. Nie slychac bylo nawet spiewu ptaka. Jaeger przyjrzal sie
— Stoimy przeciez w srodku pustkowia!
— Ktora jest godzina?
— Minela dziewiata.
— Wlacz radio.
— O co chodzi? Chcesz posluchac muzyki? „Wesolej wdowki”?
— Po prostu wlacz radio.
— Ktory program?
— To nie ma znaczenia. Jesli jest dziewiata, wszystkie beda nadawac to samo.
Max wcisnal przycisk, przekrecil galke. Uslyszeli cos, co przypominalo loskot lamiacych sie o skaliste wybrzeze fal oceanu. Kiedy Jaeger zmienial czestotliwosc, loskot oddalal sie i znikal, az w koncu odezwal sie z pelna sila: to nie byl ocean, ale dobywajacy sie z milionow gardel ryk entuzjazmu.
— Wyjmij swoje kajdanki, Max. Tak. Teraz daj mi kluczyk. Przykuj sie do kierownicy. Przykro mi, Max.
— Och, Zavi…
— Oto nadjezdza! — krzyczal komentator. — Widze go! Nadjezdza!
Szedl juz ponad piec minut i prawie dotarl do kepy brzoz, kiedy w oddali rozlegl sie warkot helikoptera. Obrocil sie i popatrzyl wzdluz porosnietych falujaca trawa torow. Przy mercedesie stalo teraz kilkanascie innych pojazdow. W jego strone posuwala sie tyraliera czarnych postaci.