— Wolalbym juz miec go przed niz za nami — mruknal Racho.

Zaczekalem jednak, az znikna za zakretem korytarza.

— Wiec jednak jestes katem, prawda? — odezwal sie niespodziewanie czlowiek z drabiny niczym dobiegajacy z wysokosci, bezosobowy glos, z ktorym nieraz zdarza sie rozmawiac we snie. — Nigdy nie bylem w waszej wiezy.

Mial wyblakle oczy, bardzo przypominajace oczy zolwi, ktore nieraz znajdowalismy na brzegach Gyoll, a takze nos i brode, ktore niemal sie stykaly.

— Mam nadzieje, ze nigdy cie tam nie zobacze — odparlem uprzejmie.

— Nie mam sie czego bac. Co moglibyscie mi zrobic? Serce zatrzymaloby mi sie, o, tak! — Wlozyl gabke do wiaderka i pstryknal bezglosnie mokrymi palcami. — Ale wiem, gdzie to jest. Zaraz za Wiedzmincem, prawda?

Skinalem glowa nieco zdziwiony, ze wiedzmy sa bardziej znane od nas.

— Tak myslalem. Nikt o was nigdy nie mowi. Jestes zly na tych ludzi i nie dziwie ci sie. Ale powinienes wiedziec, jak to z nimi jest. Powinni byc wlasciwie arystokratami, lecz nimi nie sa. Boja sie postepowac jak oni, boja sie smierci, boja sie ran. Nie jest im latwo, mowie ci.

— Powinno sie ich pozbyc — powiedzialem. — Vodalus na pewno by to zrobil. Sa przezytkiem dawnych wiekow. Co oni moga dac swiatu?

— A wiesz, co mu kiedys dali? — zapytal starzec przekrzywiajac glowe.

Kiedy przyznalem, ze nie wiem, zsunal sie na dol po drabinie niczym posiwiala malpa. Jego dlonie byly dlugosci moich stop, o powyginanych palcach pokrytych siecia niebieskich zyl.

— Jestem Rudesind, kurator. Znasz chyba starego Ultana? Nie, oczywiscie, ze nie znasz. Gdybys znal, wiedzialbys, jak trafic do biblioteki.

— Nigdy nie bylem w tej czesci Cytadeli.

— Nigdy? A to wlasnie jej najlepsza czesc. Sztuka, muzyka i ksiazki. Mamy tutaj obraz Fechina przedstawiajacy trzy dziewczeta przystrajajace sie kwiatami, tak realistyczny, ze wydaje sie, jakby z tych kwiatow lada moment mialy wyleciec pszczoly. Jest tu tez Quartillosa, teraz juz nie tak popularny, ale wlasnie dlatego tutaj trafil. Za zycia byl znacznie lepszym rysownikiem od tych wszystkich mazipiorkow, ktorymi dzisiaj tak sie zachwycaja. Trafia do nas wszystko to, — czego nie chca w Domu Absolutu, a to oznacza, ze dostajemy rzeczy stare, a tym samym najczesciej najlepsze. Przybywaja do nas bardzo brudne, wiec je czyszcze. Niektore czyszcze pozniej jeszcze raz, kiedy juz u nas troche powisza. Tak, tak, naprawde mamy autentycznego Fechina! Albo ten, na przyklad, podoba ci sie?

Wydawalo mi sie, iz najrozsadniej bedzie powiedziec, ze tak.

— Trzeci raz juz go czyszcze. Za mlodu bylem uczniem Branwalladera, on mi pokazywal, jak nalezy to robic. Cwiczylismy wlasnie na tym obrazie, bo powiedzial, ze nie jest nic wart. Zaczal tu, w tym rogu, a kiedy oczyscil fragment, ktory bez trudu mozna by nakryc jedna dlonia, przerwal i kazal mi robic dalej. Drugi raz czyscilem to plotno wtedy, kiedy jeszcze zyla moja zona, zdaje sie, ze zaraz po narodzinach drugiej corki. Nie byl wcale tak bardzo brudny, ale mialem mase spraw na glowie i chcialem sie czyms zajac. Dzisiaj zaczalem go czyscic po raz trzeci. Tym razem rzeczywiscie tego potrzebuje — widzisz, jak ladnie pojasnial? To blekitna Urth wschodzi za jego plecami, swieza niczym ryba Autarchy.

Przez caly czas, kiedy mowil, w uszach dzwieczalo mi imie Vodalusa. Bylem pewien, ze starzec zszedl z drabiny tylko dlatego, ze ono padlo i chcialem go o niego zapytac. Jednak chociaz bardzo sie staralem, nie moglem znalezc sposobu, zeby skierowac rozmowe na ten temat. Milczalem juz zbyt dlugo i balem sie, ze mezczyzna wejdzie na swoja drabine, wiec z najwyzszym trudem wykrztusilem:

— Wiec to jest Ksiezyc? Slyszalem, ze tam jest zyzna ziemia.

— Teraz owszem. Tak wygladal przed nawodnieniem. Widzisz te szare i brazowe plamy? Taki wlasnie wtedy byl, nie zielony jak teraz. Nie wydawal sie rowniez taki duzy, bo znajdowal sie znacznie dalej od nas — tak przynajmniej mawial stary Branwallader. Teraz rosnie na nim dosc drzew, by skryl sie wsrod nich nawet sam Nillamon.

— Albo Vodalus — skorzystalem z okazji.

— Slusznie, albo Vodalus — zachichotal Rudesind. — Pewnie twoi braciszkowie zacieraja rece na mysl, ze mogliby go dostac, co? Zaplanowaliscie juz cos specjalnego?

Jezeli nawet konfraternia miala specjalne tortury zarezerwowane dla szczegolnych klientow, nie bylo mi nic o tym wiadomo, ale na wszelki wypadek zrobilem madra mina i powiedzialem:

— Cos tam wymyslimy.

— Jestem tego pewien. Szczerze mowiac sadzilem, ze juz go prawie macie. Jezeli jednak rzeczywiscie kryje sie w lasach Luny, to bedziecie musieli troche poczekac. — Rudesind z widocznym zachwytem przygladal sie przez jakis czas obrazowi. — Aha, zupelnie zapomnialem. Chcesz trafic do naszego mistrza Ultana. Musisz…

— Wiem — skinalem glowa. — Powiedzial mi juz ten czlowiek. Stary kurator wydal pogardliwie wargi.

— Gdybys go posluchal, dotarlbys zaledwie do Czytelni, a stamtad mialbys jeszcze co najmniej wachte drogi, o ile, rzecz jasna, w ogole dotarlbys do celu. Najlepiej bedzie, jesli wrocisz droga, ktora tutaj przyszedles, dojdziesz do konca korytarza i zejdziesz na dol schodami. Staniesz przed zamknietymi drzwiami wal w nie tak dlugo, az ktos ci otworzy. To najnizszy poziom magazynow, tam wlasnie Ultan ma swoja pracownie.

Poniewaz patrzyl za mna, poszedlem w kierunku, ktory mi wskazal, chociaz nie podobalo mi sie to, co mowil o zamknietych drzwiach, zas schodzac w dol zblizalbym sie do starozytnych tuneli, w ktorych blakalem sie kiedys w poszukiwaniu Triskele.

Czulem sie znacznie mniej peanie niz w tych czesciach Cytadeli, ktore zdazylem juz dobrze poznac. Od tego czasu wielokrotnie mialem juz okazje sie przekonac, ze obcy, ktorzy trafiaja do niej z takich czy innych powodow, sa oszolomieni jej ogromem, a i tak stanowi ona przeciez zaledwie drobna czastke rozciagajacego sie dookola miasta, zas my, ktorzy dorastamy w jej wnetrzu, poznajac nazwy i wzajemne usytuowanie setek miejsc, niezbednych dla tego, kto chcialby wsrod nich znalezc wlasciwa droge, okazujemy sie zupelnie bezradni w kazdym obcym terenie.

Tak bylo i ze mna, kiedy podazalem droga, ktora wskazal mi stary kurator. Wielkie pomieszczenie, w ktorym sie znalazlem, wybudowane bylo rowniez z ciemnej, czerwonawej cegly, zas jego sklepienie wspieralo sie na dwoch kolumnach o glowicach w ksztalcie ogromnych, pograzonych we snie twarzy. Milczace usta i wyblakle, zamkniete oczy wydaly mi sie znacznie bardziej grozne od przerazajacych lic znajdujacych sie na bramie wiodacej do naszej wiezy.

Na kazdym z wiszacych tam obrazow znajdowala sie ksiazka. Czasem bylo ich wiele i od razu rzucaly sie w oczy, czasem dopiero po dluzszej chwili dostrzegalem fragment okladki wystajacy z kieszeni spodnicy albo przedziwny zwoj slow skreconych dookola siebie niczym gruby drut.

Schody byly waskie, strome i nie mialy poreczy. Prowadzily w dol ciasna spirala, wiec nie przeszedlem nawet trzydziestu stopni, kiedy znalazlem sie niemal w zupelnym mroku. Niebawem musialem wyciagnac przed siebie rece i isc po omacku w obawie, ze rozbije sobie glowe o niespodziewana przeszkode w postaci drzwi, ktore mialem podobno napotkac.

Moje palce jednak nie trafily na nie. Zamiast tego niemal upadlem usilujac zejsc ze stopnia, ktorego juz nie bylo i stanalem bezradnie w kompletnej ciemnosci.

— Kto tam? — zapytal potezny glos, dzwieczacy niczym uderzenie dzwonu w wysoko sklepionej grocie.

6. Mistrz Kuratorow

— Kto tam? — powtorzylo w ciemnosci echo.

— Ktos, kto przynosi wiadomosc — odpowiedzialem najsmielej, jak tylko potrafilem.

— Niechaj wiec ja uslysze.

Moje oczy wreszcie zaczety sie przyzwyczajac do ciemnosci, dzieki czemu moglem dostrzec niewyrazne zarysy bardzo wysokiej postaci poruszajacej sie wsrod ciemnych, nieforemnych, jeszcze od niej wyzszych ksztaltow.

To list, sieur. Czy ty jestes mistrz Ultan, Kurator?

— Nikt inny.

Вы читаете Cien kata
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×