Stal teraz tuz przede mna. To, co poczatkowo wzialem za czesc jasnej szaty okazalo sie broda, siegajaca mu niemal do pasa. Dorownywalem juz wzrostem wielu, ktorych nazywano mezczyznami, ale on byl ode mnie wyzszy jeszcze o poltorej glowy. Prawdziwy arystokrata.

— Oto pismo, sieur — powiedzialem podajac mu list.

Nie wzial go.

— Czyim jestes uczniem?

Ponownie odnioslem wrazenie, ze dzwieczy potezny dzwon i nagle poczulem sie tak, jakbysmy obydwaj nie zyli, jakby otaczajaca nas ciemnosc byla napierajaca na nasze oczy ziemia, w ktorej rozchodzily sie dzwieki dzwonu wzywajacego do modlitwy w jakiejs podziemnej swiatyni. Zobaczylem nagle przed soba posiniala twarz martwej kobiety, ktora przy mnie wyciagnieto z grobu i to tak wyraznie i plastycznie, ze wydawalo mi sie; iz dostrzegam jej emanujace delikatna poswiata zarysy na tle gorujacej nade mna postaci.

— Czyim jestes uczniem? — powtorzyl pytanie.

— Niczyim. To znaczy, jestem uczniem naszego bractwa. Przyslal mnie mistrz Gurloes, sieur. Uczy nas mistrz Palaemon, najczesciej, sieur.

— Ale chyba nie uczy was gramatyki. — Bardzo powoli dlon wysokiego mezczyzny zaczela wedrowke w kierunku listu.

— O, tak, takze gramatyki. — Czulem sie jak dziecko rozmawiajac z czlowiekiem, ktory byl stary juz wowczas, kiedy mnie jeszcze nie bylo na swiecie. — Mistrz Palaemon zawsze powtarza, ze musimy umiec czytac, pisac i rachowac, bo kiedy w swoim czasie zostaniemy mistrzami, bedziemy musieli wysylac listy, czytac polecenia, ktore otrzymujemy z palacow, prowadzic ksiegi i rachunki.

— Listy takie jak ten.

— Tak, sieur. Wlasnie takie.

— A co jest w tym liscie?

— Nie wiem. Jest zapieczetowany, sieur.

— Jezeli go otworze… — uslyszalem, jak pod naciskiem jego palcow peka woskowa pieczec. — Czy przeczytasz mi go?

— Tutaj jest ciemno, sieur — zauwazylem niepewnie.

— W takim razie bedziemy potrzebowac Cyby'ego. Przepraszam cie na chwile. — W mroku dostrzeglem, jak odwraca sie ode mnie i unosi do ust zwiniete w ksztalcie trabki dlonie.

— Cy — by! Cy — by!

Imie rozbieglo sie po rozchodzacych sie na wszystkie strony korytarzach, z ktorych istnienia zdawalem sobie podswiadomie sprawe, jakby w czasze dzwonu uderzyl najpierw z jednej, a potem z drugiej strony ostry, zelazny jezyk.

Gdzies z daleka dobiegla odpowiedz. Przez jakis czas czekalismy w milczeniu.

Wreszcie w waskim korytarzu ograniczonym (jak sie wydawalo) wznoszacymi sie stromo scianami z nierowno ciosanego kamienia, dostrzeglem swiatlo. Kiedy przyblizylo sie, okazalo sie, ze to piecioramienny swiecznik niesiony przez krepego, trzymajacego sie bardzo prosto mezczyzne w wieku okolo czterdziestu lat, o plaskiej, bladej twarzy.

— Wreszcie jestes, Cyby — powital go stojacy obok mnie brodacz. — Czy przyniosles swiatlo?

— Tak; mistrzu. Kto to jest?

— Poslaniec z listem. A to moj uczen, Cyby — powiedzial zwracajac sie do mnie nieco bardziej uroczystym tonem mistrz Ultan. — My, kuratorzy, takze mamy wlasna konfraternie, w ktorej bibliotekarze maja swoj oddzial. Jestem tutaj jedynym mistrzem bibliotekarzy, a w zwyczaju naszego bractwa jest przydzielanie jego najstarszym czlonkom wlasnych uczniow. Cyby jest ze mna juz od kilku lat.

Powiedzialem Cyby'emu, ze czuje sie zaszczycany mogac go poznac i zapytalem niesmialo, kiedy przypada swiety dzien bractwa kuratorow. Pytanie to nasunela mi mysl, ze chyba minelo juz bardzo wiele takich dni, podczas ktorych Cyby nie dostapil zaszczytu wyniesienia go do godnosci czeladnika.

— Ten dzien juz minal — powiedzial mistrz Ultan spogladajac w moja strone. W migotliwym blasku swiec dostrzeglem, ze jego oczy maja kolor rozwodnionego mleka. — Przypada wczesna wiosna. To cudowny dzien. Najczesciej wszystkie drzewa pokrywaja sie wtedy nowymi liscmi.

W obrebie Cytadeli nie rosly zadne drzewa, ale mimo to skinalem glowa; w chwile potem, przypomniawszy sobie; ze nie moze mnie widziec, dodalem:

— Tak, jest szczegolnie przyjemnie, kiedy wieje delikatny wiatr.

— Otoz to. Jestes bardzo do mnie podobny, mlody czlowieku. — Polozyl mi dlon na ramieniu; nie moglem nie zauwazyc, ze jego palce sa ciemnoszare od kurzu. — Cyby takze. Kiedy mnie zabraknie, zostanie tutaj glownym bibliotekarzem. My, kuratorzy, mamy wlasna procesje na ulicy Iubara. Obydwaj jestesmy wtedy odziani w szare szaty: Cyby idzie tuz obok mnie. Jaka barwe nosi twoje bractwo?

— Fuligin. Kolor, ktory jest czarniejszy od czerni.

— Po obu stronach ulicy Iubara rosna drzewa: jawory, deby, klony i jesiony, o ktorych mowi sie, ze sa najstarsze na Urth. Jeszcze wiecej jest ich na prowadzacych do centrum esplanadach. Kupcy staja w drzwiach swoich sklepow, by zobaczyc tajemniczych kuratorow, zas ksiegarze i antykwariusze pozdrawiaja nas serdecznie. Wydaje mi sie, ze w pewien sposob stajemy sie jednym ze zwiastunow nadchodzacej wiosny.

— Musi to byc wspanialy widok — zauwazylem.

— W samej istocie. Katedra, do ktorej wreszcie docieramy, takze robi wielkie wrazenie. Plona tysiacem swiec, sprawiajac wrazenie, jakby promienie slonca padaly na pograzbne w mroku fale morza. Na czesc z nich nalozono klosze z blekitnego szkla — te symbolizuja Pazur. Skapani w swietle odprawiamy przed glownym oltarzem nasze ceremonie. Powiedz mi, czy czlonkowie twojej konfraterni rowniez odwiedzaja katedre?

Wyjasnilem mu, ze korzystamy ze znajdujacej sie na terenie Cytadeli kaplicy oraz wyrazilem zdumienie, ze bibliotekarze, a takze inni kuratorzy opuszczaja jej mury.

— Mamy do tego prawo. Tak przeciez czyni sama biblioteka, czyz nie tak, Cyby?

— Tak wlasnie jest, mistrzu. — Cyby mial wysokie, kwadratowe czolo, znad ktorego zniknela juz znaczna czesc jego wlosow, przez co jego twarz sprawiala wrazenie malej i troche dziecinnej. Zrozumialem, dlaczego mistrz Ultan, ktory nieraz zapewne dotykal jej swoimi palcami, podobnie jak to czynil nasz mistrz Palaemon, uwazal go ciagle za chlopca.

— Macie w takim razie bliskie kontakty z waszymi odpowiednikami w miescie — zauwazylem.

Starzec pogladzil swoja brode.

— Najblizsze z mozliwych, poniewaz jestesmy nimi. Ta biblioteka jest jednoczesnie biblioteka miejska, podobnie jak biblioteka Domu Absolutu i wiele innych.

— Czy chcesz powiedziec, ze miejski motloch ma prawo wstepu do Cytadeli, by moc korzystac z twojej biblioteki?

— Nie — odparl Ultan. — Chcialem przez to powiedziec, ze to sama biblioteka wykracza daleko poza mury Cytadeli. Sadze zreszta, ze nie jest ona wyjatkiem. To dzieki temu wlasnie zawartosc naszej fortecy jest tylekroc wieksza od niej samej.

Wzial mnie za ramie i rozpoczelismy wedrowke jedna z dlugich, waskich sciezek prowadzacych wzdluz pietrzacych sie polek z ksiazkami. Cyby szedl za nami ze swiecznikiem, ktory sluzyl bardziej jemu niz mnie, ale i tak dawal dosyc swiatla, zebym mogl uniknac zderzenia z ciemnymi, debowymi regalami, ktore wyrastaly na naszej drodze.

— Twoje oczy nie przestaly ci jeszcze sluzyc — odezwal sie po dluzszej chwili mistrz Ultan. — Czy nie budzi w tobie niecheci perspektywa pozostania tutaj jeszcze przez jakis czas?

— Nie, sieur — odpowiedzialem najzupelniej zgodnie z prawda. W zasiegu chybotliwego swiatla widzialem jedynie niekonczace sie, wznoszace od podlogi do wysokiego sufitu rzedy ksiazek. Czesc polek zalamala sie pod ciezarem, czesc byla jeszcze zupelnie prosta; na niektorych dostrzeglem wyrazne slady bytnosci szczurow, ktore z opaslych tomow wybudowaly sobie zaciszne, jedno i dwupietrowe domy, z rozsmarowanego na okladkach lajna tworzac nieporadne znaki swojej mowy.

Przede wszystkim byly jednak ksiazki: nieprzerwane szeregi grzbietow oprawnych w cieleca skore, morokin, plotno, papier i setki innych substancji, ktorych nie bylem nawet w stanie zidentyfikowac. Czesc z nich blyszczala zloceniami, na innych tloczenia byly zabarwione na czarno, zas papierowe etykietki pozolkly i zbrazowialy ze starosci, tak ze przypominaly zeschle liscie.

— Slad uczyniony atramentem nie ma konca — odezwal sie mistrz Ultan. — Tak w kazdym razie powiedzial

Вы читаете Cien kata
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×