stanawszy ponownie przed drzwiami celi wsunalem najmniejsza przez szczeline.
— Och, to wspaniale. Masz jeszcze inne?
— Trzy. — Brazowa takze przeszla przez szczeline, ale dwie pozostale — zielona i ta z herbami na okladce byly juz zbyt duze.
— Drotte da ci je pozniej, kiedy otworzy drzwi.
— A ty nie mozesz? To straszne widziec je i nie moc ich nawet dotknac.
— Ja nie powinienem nawet podawac ci pozywienia. Wolno to tylko Drotte'owi.
— Ale to zrobiles. Poza tym przeciez je przyniosles. Czy nie miales mi ich oddac?
Nie moglem przytoczyc zbyt wielu argumentow wiedzac, ze w zasadzie ma ona racje. Prawo, ktore zabranialo armiom stykac sie z przebywajacymi w lochach klientami mialo na celu zapobiezenie ucieczkom — wiedzialem doskonale, ze chociaz jest tak wysoka, nigdy nie dalaby mi rady, a nawet gdyby sprobowala, to nie mialby zadnych szans na to, zeby sie stad niepostrzezenie oddalic. Poszedlem do celi, w ktorej Drotte ciagle zajmowal sie na pol wykrwawiona klientka i wrocilem z jego kluczami.
Stalem przed nia, majac za plecami zamkniete drzwi celi i nie bylem w stanie wykrztusic nawet slowa. Polozylem ksiazki na stoliku, obok swiecznika, tacy z posilkiem i karafki z woda; ledwo starczylo dla nich miejsca. Stalem wiedzac, ze powinienem juz wyjsc, ale nie potrafilem tego zrobic.
— Dlaczego nie usiadziesz?
Usiadlem na lozku, jej zostawiajac krzeslo.
— W mojej komnacie w Domu Absolutu moglabym zaofiarowac ci wieksze wygody. Niestety, nigdy mnie nie odwiedziles, kiedy tam jeszcze bylam.
Potrzasnalem glowa.
— Tutaj nie moge zaproponowac ci nic, oprocz tego. Czy lubisz soczewice?
— Nie bede jadl, kasztelanko. Niebawem bede mial swoj obiad, a tego tutaj ledwo wystarczy dla ciebie.
— To prawda. — Wziela w palce jednego pora i nastepnie jakby nie wiedzac, co lepszego mozna z nim zrobic, polknela niczym sztukmistrz zmije. — Co bedziesz jadl na obiad?
— Pory, soczewice, chleb i baranine.
— Ach, kaci dostaja baranine. Na tym polega roznica. Jak sie nazywasz, moj kacie?
— Severian. To nic nie pomoze, kasztelanko. To nie ma zadnego, znaczenia.
Usmiechnela sie.
— Co takiego?
— To, ze sie ze mna zaprzyjaznisz. I tak nie moglbym zwrocic ci wolnosci. Zreszta, nie zrobilbym tego nawet wtedy, gdybys byla jedynym przyjacielem, jakiego mam na calym swiecie.
— Wcale o tym nie myslalam, Severianie.
— Wiec dlaczego ze mna rozmawiasz?
Westchnela i wraz z tym westchnieniem zniknela z jej twarzy cala beztroska, podobnie jak promienie slonca uciekaja pospiesznie z miejsca, w ktorym przysiadl na chwile pragnacy sie ogrzac zebrak.
— A z kim moge tu rozmawiac, Severianie? Moze byc tak, ze przez pewien czas, moze kilka dni, a moze tygodni bede rozmawiac wlasnie z toba, a potem umre. Wiem, co myslisz: ze gdybym byla tam; w mojej komnacie, nie zaszczycilabym cie nawet jednym spojrzeniem. Mylisz sie. Nie mozna rozmawiac ze wszystkimi, bo tych „wszystkich” jest przeogromnie duzo, ale dzien przed tym, kiedy zostalam tutaj zabrana, rozmawialam z czlowiekiem, ktorzy trzymal mojego wierzchowca. Odezwalam sie do niego, poniewaz musialam na cos dlugo czekac, a on powiedzial cos, co mnie od razu zainteresowalo.
— Nie zobaczysz mnie juz wiecej. Twoje posilki bedzie ci przynosil Drotte.
— Nie ty? Zapytaj go, czy nie pozwolilby ci tego robic.
Wziela mnie za reke; jej dlonie byly niczym wyciosane z kawalkow lodu.
— Sprobuje — powiedzialem.
— Zrob to. Sprobuj. Powiedz mu, ze chce lepszego jedzenia niz to i ciebie, bys mi je przynosil. Albo, zaczekaj: sama mu to powiem. Kto jest jego zwierzchnikiem?
— Mistrz Gurloes.
— Powiem temu… jak on sie nazywa, Drotte?… ze chce z nim wlasnie rozmawiac. Masz racje, beda musieli sie na to zgodzic. Autarcha moze przeciez w kazdej chwili rozkazac, aby mnie wypuszczono. — Jej oczy rozblysly na nowo.
— Powiem Drotte'owi, ze chcesz sie z nim widziec, kiedy bedzie mial chwile czasu — powiedzialem i podnioslem sie z miejsca.
— Zaczekaj. Nie interesuje cie, dlaczego tu jestem?
— Wiem,
W przeszlosci wielokrotnie juz naszymi klientami bywali czlonkowie arystokratycznych rodow. Wiekszosc z nich przybywajac do nas mniej wiecej zdawala sobie sprawe ze swego polozenia, podobnie jak w tej chwili kasztelanka Thecla. Kiedy jednak mijalo kilka dni i nie byli poddawani torturom, nadzieja brala gore nad rozsadkiem i zaczynali mowic juz tylko o uwolnieniu — o tym, co tez przyjaciele i rodzina uczynia, zeby ich wyzwolic i co oni sami beda robic, kiedy juz znajda sie na wolnosci.
Niektorzy mieli zamiar wrocic do swoich wlosci i nie pokazywac sie wiecej na dworze Autarchy. Inni chcieli zglosic sie na ochotnika i poprowadzic na polnoc oddzial lancknechtow. Od nich sprawujacy akurat sluzbe w lochach czeladnicy slyszeli opowiesci o polowaniach z psami, o rozleglych wrzosowiskach, o grach i zabawach, nieznanych gdzie indziej, odbywajacych sie u stop wiekowych drzew. Kobiety w przewazajacej wiekszosci wykazywaly znacznie wiecej realizmu, ale nawet one z biegiem czasu zaczynaly snuc opowiesci o wplywowych kochankach (chwilowo odsunietych na bok), ktorzy jednak nigdy ich nie opuszcza, a nastepnie o rodzeniu dzieci lub adopcji sierot. Bardziej doswiadczeni wiedzieli, ze kiedy te nie majace sie nigdy narodzic dzieci otrzymywaly imiona, to juz niebawem nalezalo sie spodziewac przejscia do nowego tematu: stroje. Nowe ubranka dla dzieci, stare do pieca, kolory, najnowsze wzory, odswiezanie starych i tak dalej, i tak dalej.
Predzej czy pozniej jednak zarowno dla mezczyzn, jak i dla kobiet nadchodzil czas, kiedy zamiast czeladnika z posilkiem pojawial sie mistrz Gurloes, a za nim trzech lub czterech czeladnikow, czasem w towarzystwie sledczego i elektroegzekutora. Za wszelka cene pragnalem oszczedzic kasztelance Thecli tych zludnych nadziei. Powiesilem klucze na ich zwyklym miejscu; a kiedy mijalem cele, w ktorej Drotte zajety byl juz usuwaniem sladow krwi z podlogi, powiedzialem mu, ze chce z nim rozmawiac kasztelanka.
W dwa dni pozniej zostalem wezwany do mistrza Gurloesa. Spodziewalem sie, ze bede stal przed jego biurkiem z zalozonymi do tylu rekami, jak zwykle czynili to wszyscy uczniowie, ale on kazal mi usiasc i zdjawszy z twarzy swoja zlota maske nachylil sie nieco do mnie w sposob, ktory sugerowal poufny i zarazem nieformalny charakter naszej rozmowy.
— Mniej wiecej przed tygodniem wyslalem cie do archiwisty — powiedzial. Skinalem glowa.
— Przyniosles ksiazki, a potem, o ile mi wiadomo, osobiscie dostarczyles je klientce. Czy to prawda?
Wyjasnilem mu, jak do tego doszlo.
— Nie ma w tym nic zlego. Nie chce, zebys myslal, ze zamierzam w zwiazku z tym obarczyc cie dodatkowymi obowiazkami, albo tym bardziej ukarac w jakikolwiek sposob. Jestes juz prawie czeladnikiem; kiedy bylem w twoim wieku, obslugiwalem juz alternator. Chodzi o to, Severianie, ze nasza klientka ma wysokie koneksje. — Jego glos przycichl do gluchego szeptu. —
Powiedzialem, ze rozumiem, co ma na mysli.
— To nie jest jakas tam zwykla, szlachecka rodzina. Prawdziwa blekitna krew. — Odwrocil sie i po chwili poszukiwan znalazl na jednej z polek opasla ksiazke. — Czy wiesz, jak wiele jest arystokratycznych rodow? `Tutaj wymienione sa tylko te, ktore jeszcze nie wygasly. Spis tych, ktore naleza juz do przeszlosci bylby wiekszy od niejednej encyklopedii. Kilku z nich osobiscie pomoglem przejsc do historii.
Rozesmial sie, a ja mu zawtorowalem.
— Kazdemu poswiecono okolo pol strony, zas stron tych jest siedemset czterdziesci szesc. Skinalem ze