— Czuje sie dokladnie tak jak archaniol z tej opowiesci — zwrocilem sie do Agii. — Gdybym wiedzial, ze tak latwo i szybko wykorzystam swoje zycie, najprawdopodobniej bym tego nie zrobil. Znalas te legende? Teraz jednak jest juz za pozno, zeby cokolwiek zmienic lub odwolac. Dzis po poludniu ten Septentrion zabije mnie… czym? Roslina? Kwiatem? W kazdym razie w sposob, ktorego nie rozumiem. Jeszcze niedawno sadzilem, ze dotre do miasta zwanego Thrax i spedze tam reszte dni, ktore dane mi bylo przezyc. Coz, ostatniej nocy spalem w lozku z olbrzymem. Jedno wcale nie jest bardziej fantastyczne od drugiego.

Nie odpowiedziala, wiec po pewnym czasie zapytalem:

— Co to za budynek przed nami? Ten o cynobrowym dachu i widlastych kolumnach. Pachnie tak, jakby ucierano tam w mozdzierzach jakies przyprawy.

— To klasztorna kuchnia. Czy wiesz, ze jestes przerazajacym czlowiekiem? Kiedy wszedles do naszego sklepu, pomyslalam, ze to tylko jeszcze jeden rycerz w blazenskim przebraniu. Potem, gdy okazalo sie, ze naprawde jestes katem, sadzilam, ze to nie moze byc nic zlego, ze na pewno jestes zwyczajnym mlodziencem, takim samym jak wszyscy.

— Ty znalas zapewne wielu takich mlodziencow. — Prawde mowiac chcialem, zeby tak wlasnie bylo. Pragnalem, zeby okazala sie znacznie bardziej doswiadczona ode mnie i chociaz nawet przez chwile nie pomyslalem o sobie jako o kims czystym, to chcialem, zeby ona byla jeszcze bardziej skalana.

— Mimo to jestes inny. Masz twarz kogos, kto niebawem odziedziczy dwa palatynaty i wyspe lezaca nie wiadomo gdzie, ale maniery szewca. Kiedy mowisz, ze nie boisz sie smierci, wydaje ci sie, ze naprawde tak myslisz, lecz troche glebiej jestes przekonany, ze to nieprawda. Ty jednak istotnie tak uwazasz. Pewnie nie mrugnalbys nawet okiem, gdybys mial odciac mi glowe, prawda?

Wokol nas miasto kipialo zyciem. Przemykaly sie najrozniejsze maszyny, pojazdy na kotach i bez nich, ciagniete przez zwierzeta lub przez niewolnikow, piesi i dosiadajacy grzbietow dromaderow, wotow, metamynodonow lub koni jezdzcy. Obok pojawil sie zaprzeg blizniaczo podobny do naszego. Siedziala w nim rowniez jakas para.

— Wyprzedzimy was! — krzyknela w ich strone Agia.

— Jaki dystans? — zapytal mezczyzna. Rozpoznalem w nim sieur Racho, ktorego spotkalem kiedys, gdy zostalem wyslany do mistrza Ultana po ksiazki.

Zlapalem Agie za ramie.

— Czy ty oszalalas, czy on?

— Do wejscia do Ogrodow. O chrisos!

Ich pojazd przedarl sie do przodu, a nasz mszyl ostro w slad za nim.

— Szybciej! — krzyknela Agia do woznicy. — Masz sztylet? — To juz bylo skierowane do mnie. — Dobrze by bylo przylozyc mu ostrze do karku. Moglby wtedy mowic, ze musial tak pedzic, bo zabilibysmy go, gdyby sie zatrzymal.

— Po co to robisz?

— Na probe. Nikt nie da wiary, ze naprawde jestes katem, ale kazdy uwierzy, ze jestes przebranym dla zabawy zolnierzem. Wlasnie to udowodnilam. — W ostatniej chwili ominelismy wyladowana piachem bryczke. — Poza tym wiem, ze zwyciezymy. Nasz woznica i jego zwierzeta sa swiezy i wypoczeci, a tamten wozil te ulicznice juz przez pol nocy.

Uswiadomilem sobie wowczas, ze jesli wygramy, to bede musial dac Agii kwote stanowiaca przedmiot zakladu, jesli zas zostaniemy pokonani, to tamta kobieta bedzie wymagala od Racho, zeby odebral ode mnie moje (nie istniejace zreszta) chrisos. Jakze wspaniale byloby go upokorzyc! Szalencza predkosc i bliskosc smierci (bylem pewien, ze istotnie zostane zabity przez hipparche) uczynily mnie bardziej lekkomyslnym, niz zdarzylo mi sie kiedykolwiek w zyciu. Terminus Est byl tak dlugi, ze bez wysilku moglem dosiegnac nim do grzbietow naszych tumakow. Ich boki ociekaly juz potem, wiec plytkie naciecia, ktore wykonalem, musialy palic zywym ogniem.

— To lepsze od sztyletu — powiedzialem do Agii.

Tlum rozstepowal sie przed nami niczym woda. Matki chwytaly w objecia dzieci, a zolnierze katapultowali sie przy pomocy swoich wloczni na wysokie, bezpieczne parapety. Sytuacja, jaka wytworzyla sie zaraz na poczatku wyscigu przemawiala na nasza kopysc: wyprzedzajacy nas powoz w pewnym sensie torowal nam droge, znacznie czesciej od nas wchodzac w kolizje z innymi pojazdami. Mimo to odleglosc zmniejszala sie bardzo powoli, wiec nasz woznica, ktory bez watpienia w wypadku zwyciestwa spodziewal sie hojnego napiwku, skierowal zaprzeg na szerokie, chalcedonowe schody. Marmury, pomniki, kolumny i pilastry smignely tuz kolo nas, a potem przedarlismy sie przez dorownujaca wysokoscia niektorym domom sciane zywoplotu, przewrocilismy jakis wozek ze slodyczami, przemknelismy pod lukowato sklepiona brama i prowadzacymi dla odmiany w dol, zakrecajacymi lekko schodami, i znalezlismy sie znowu na ulicy, nie wiedzac nawet, do kogo nalezalo patio, ktore zdemolowalismy.

Bylismy juz tuz za rywalem, ale nagle oddzielila nas od niego ciagnieta przez owce, wyladowana pieczywem taczka. Potracilismy ja tylnym kotem i na ulice runela kaskada chleba, a szczuple cialo Agii znalazlo sie nagle bardzo blisko mnie. Bylo to takie przyjemne, ze objalem ja ramieniem i przytrzymalem przy sobie. Nieraz juz obejmowalem kobiety — chociazby Thecle, albo miejskie dziwki. Tym razem odczuwalem nieznana mi do tej pory gorzkawa slodycz, bioraca chyba swoj poczatek w okrutnej fascynacji, jaka wiazala sie z moja osoba.

— Ciesze sie, ze to zrobiles — szepnela mi do ucha. — Nienawidze tych, ktorzy po mnie siegaja. — Po czym obsypala moja twarz pocalunkami.

Woznica obejrzal sie na nas z tryumfalnym usmiechem, nie starajac sie nawet kierowac rozszalalym zaprzegiem.

— Pojechali Kreta Droga… mamy ich… prosto na blonia i jestesmy lepsi o sto lokci…

Powoz zatoczyl sie i wpadl w waski, otwierajacy sie wsrod gestych krzakow przesmyk. Prosto przed nami pojawila sie ogromna budowla. Woznica usilowal skrecic, ale bylo juz za pozno. Uderzylismy calym pedem w sciane, ktora ustapila niczym we snie i znalezlismy sie w obszernym, slabo oswietlonym i pachnacym sianem wnetrzu. Na wprost znajdowal sie dorownujacy rozmiarami wiejskiej chacie schodkowy oltarz, na ktorym plonely niewielkie, blekitne ogniki. Zdalem sobie nagle sprawe, ze widze go zbyt dobrze; woznica zeskoczyl, albo zostal zwalony z kozla. Agia wrzasnela przerazliwie.

Wpadlismy na oltarz. Nagle wszystko lecialo, wirowalo, zataczalo sie nie mogac zatrzymac niczym w poprzedzajacym akt stworzenia chaosie. Ziemia uderzyla mnie z potwornym impetem, od ktorego az zahuczalo mi w uszach.

Zdaje sie, ze podczas lotu caly czas sciskalem rekojesc Terminus Est, ale kiedy upadlem, nie mialem go w dloni. Nie moglem wstac, zeby go poszukac, bowiem nie bylem w stanie zebrac dosc sil, ani nawet zlapac tchu w piersi. Gdzies z daleka dobiegl mnie jakis krzyk. Przetoczylem sie na bok, a potem zdolalem jakos stanac na odmawiajacych mi posluszenstwa nogach.

Znajdowalismy sie chyba blisko srodka budynku, ktory chociaz z cala pewnoscia dorownywal rozmiarami Wielkiej Wiezy, byl zupelnie pusty, pozbawiony wewnetrznych scian, schodow czy nawet jakichkolwiek mebli. Poprzez zlotawa, pylista mgle moglem dostrzec krzywe kolumny wykonane najprawdopodobniej z malowanego drewna. Lampy, nie rzucajace prawie zadnego swiatla, wisialy co najmniej lancuch nad glowami, a jeszcze wyzej roznobarwny dach falowal i trzepotal w podmuchach wiatru, ktorego nie czulem.

Stalem na slomie, lezacej wszedzie dookola niczym nieskonczony, zolty dywan, pozostawiony po zniwach na nalezacym do jakiegos tytana polu. Wokol walaly sie pozostalosci oltarza: najczesciej oklejone zlotymi platkami cienkie deseczki i listwy, wysadzane turkusami i fioletowymi ametystami. Zdajac sobie niewyraznie sprawe z tego, ze powinienem odnalezc moj miecz, ruszylem chwiejnie przed siebie, potykajac sie niemal od razu o zmiazdzone cialo woznicy. Obok lezal jeden z rumakow. Pamietam, iz pomyslalem, ze pewnie zlamal sobie kark.

— Kacie! — uslyszalem czyjs glos. Obejrzalem sie i dostrzeglem Agie; stala prosto, chociaz na trzesacych sie nogach. Zapytalem, czy nic jej sie nie stalo.

— W kazdym razie zyje, ale musimy natychmiast opuscic to miejsce. Czy to zwierze jest martwe? Skinalem glowa.

— Szkoda, moglabym na nim jechac. Bedziesz musial mnie niesc, jezeli dasz rade. Watpie, czy zdolam stanac calym ciezarem na prawej nodze. — Zachwiala sie i musialem szybko do niej doskoczyc, zeby uchronic ja przed upadkiem. — Musimy isc — powiedziala. — Rozejrzyj sie. Widzisz drzwi? Szybko!

Nigdzie nie moglem ich dostrzec.

— Dlaczego musimy uciekac?

Вы читаете Cien kata
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату