gdy wracal stamtad. Tym razem jednak odczuwal to nieco inaczej. Tkwila w nim dziwaczna obcosc jakiej nigdy dotychczas nie doswiadczyl. Odnosil wrazenie jakby w polowie tylko byl soba, druga zas jego czesc stanowila nieznana, przerazona istota. Czul dreszcz skamlacego leku pochodzacego od intruza, ktory nie potrafil opanowac swego strachu.

Wydobywal sie w gore korytarzem mroku, usilujac jednoczesnie wypchnac ze swego umyslu dreczaca go swym lekiem osobowosc. Byl to jednak daremny wysilek. Obcosc bowiem wniknela w jego mozg po to by tam zyc, by pozostac jego czescia juz na zawsze.

Odpoczal chwile, probujac uporzadkowac rozbiegane mysli. Istnial jednak w zbyt wielu miejscach, byl zbyt wieloma rzeczami i osobami, by tego dokonac. Z kazda podejmowana proba jego mozg pograzal sie coraz bardziej w szalenstwie sklebionego zgielku i chaosu. W tym samym momencie Blaine wiedzial, ze jest istota ludzka, ale tez maszyna bladzaca posrod gwiazd oraz rozowoscia rozlana na jasnoblekitnej podlodze i wreszcie jest takze swiadoma nicoscia spadajaca przez nieskonczone eony czasu, sprowadzone — wedle okreslenia matematykow — do najdrobniejszych ulamkow sekundy.

Wracal do siebie. Wydobyl sie juz z mrocznego szybu i ciemnosc pozostala za nim. Jej miejsce zajelo lagodne swiatlo. Gdy tak lezal plasko na plecach, rozsadzalo go uczucie dumy, a zarazem ulgi; byl w domu.

I wreszcie wiedzial.

Wiedzial, ze jest Shepherdem Blaine'em, badaczem Fishhooka, ze bywa daleko w przestrzeni kosmicznej, gdzie przemierza setki i tysiace lat swietlnych badajac odlegle gwiazdy. Raz napotyka na swym szlaku rzeczy wielkie i niezwykle innym razem nie znajduje nic. Lecz teraz natknal sie na cos, czego czsc przybyla razem z nim, tu, na Ziemie.

Opanowujac lek odszukal to w glebiach swego umyslu. Tak, bylo tam. Czul to, czul w swojej czaszce obecnosc skulonej, drzacej ze strachu istoty.

To okropne — pomyslal, wiedziony naglym wspolczuciem dla tego nieszczesnego stwora wypelniajacego mu czaszke — to straszne byc tak pochwyconym we wnetrze obcego mozgu. I natychmiast blysnela mu mysl przeciwna, ze jeszcze straszniejsza jest rzecza, gdy intruz taki zagniezdzil sie w jego wlasnym mozgu.

— TO CIEZKIE DLA NAS OBU — szepnal, zarowno pod swoim adresem jak i pod adresem obcego.

Lezal spokojnie zbierajac i porzadkujac ulotne, goraczkowe mysli. Opuscil Ziemie trzydziesci godzin temu. Oczywiscie nie on sam, gdyz cialo pozostalo tutaj. Wyruszyl tylko jego umysl zamkniety w niewielkiej maszynie. Wyruszyl na obca planete wirujaca wokol odleglej, nie nazwanej jeszcze gwiazdy.

Planeta nie roznila sie zasadniczo niczym od innych, martwych planet, na ktorych ongis bywal. Jedne porastaly tropikalne dzungle, inne skuwal lod lub pietrzyly sie na nich nagie, nieprzystepne skaly. Powierzchnie tej pokrywaly piaszczyste pustynie.

Blisko trzydziesci godzin wloczyl sie posrod bezkresnych, koltunionych burza piaskowa wydm nie znajdujac nic interesujacego. I dopiero pod sam koniec swego pobytu gdy nabral juz przekonania, ze planeta jest calkowicie jalowa, natknal sie na ow wielki, blekitny pokoj i rozciagnieta w nim Rozowa Istote. A gdy powrocil do domu, owa Rozowa Istota — lub jej cien — przybyla razem z nim.

Obcy znow wypelzl z najglebszego zakatka jazni Blaine'a w ktorym znalazl kryjowke. Czlowiek czul te lepka, wstretna obecnosc, czul dotkniecia obcego, znal jego mysli, jego uczucia, posiadal jego wiedze. Pod wplywem tych obrzydliwych dotkniec zesztywnial. caly, jakby krazaca mu w zylach krew przemienila sie nagle w bulgoczace, lodowate bloto. Narastac zaczela w nim potrzeba krzyku, okropnego wrzasku, ktora zdolal jednak poskromic. Znow lezal nieruchomo i Rozowa Istota odpelzla w koncu do wybranych przez siebie zakamarkow jego mozgu.

Blaine rozchylil powieki. Klapa urzadzenia, w ktorym spoczywalo jego cialo byla uchylona i oczy porazil mu ostry blask zawieszonej nisko zarowki w krysztalowym kloszu.

Poruszyl lekko rekami, potem nogami. Pokrecil glowa, jakby chcial sprawdzic, czy z cialem jest wszystko w porzadku. Nie bylo jednak zadnego powodu do obaw gdyz cialo spoczywalo tutaj wygodnie przez ostatnie trzydziesci godzin. Rozejrzal sie wokol i dostrzegl pochylone nad soba ludzkie twarze spogladajace z wyczekiwaniem.

— Ciezka mial pan podroz, Sir? — dobieglo go pytanie.

— Wszystkie sa ciezkie odparl.

Usiadl, a nastepnie wygramolil sie niezdarnie z maszyny, przypominajacej ksztaltem trumne. Zadrzal lekko; w sali panowal dotkliwy chlod.

— Panska marynarka, Sir — dziewczyna w bialym czepku wyciagnela reke z ubraniem.

Gdy nalozyl kurtke, ta sama dziewczyna podala mu szklanke. Siorbnal mleko. Spodziewal sie tego. Znal to przeciez na pamiec. Wracajacych z podrozy zawsze witano tu szklanka mleka. Byc moze zreszta bylo ono z czyms tam jeszcze zmieszane, lecz Blaine'owi nigdy nie przyszlo do glowy o to spytac. Szklanka mleka po powrocie stanowila jeden z obowiazujacych rytualow, ktorym on — i jemu podobni — musieli sie podporzadkowac. Istnialo zreszta u Fishhooka o wiele wiecej tego typu uswieconych tradycja zwyczajow; przez ponad sto lat funkcjonowania koncernu narosly w nim setki nudnych i glupich ceremonii — nie wolno bylo od nich odstapic na krok. Szklanka mleka byla wlasnie jedna z nich.

Kolejny szczesliwy powrot — myslal siorbiac mleko i rozgladajac sie po gigantycznej sali zastawionej szeregami lsniacych, blyskajacych kolorowymi swiatlami maszyn gwiezdnych: jedne z nich byly zamkniete, inne mialy — jak ta jego — uniesione wieka. W zamknietych spoczywaly ciala tych, ktorych umysly krazyly jeszcze posrod odleglych, kosmicznych szlakow.

— Ktora godzina? — spytal Blaine.

— Dziewiata wieczor — odparl mezczyzna trzymajacy w dloni notatnik.

Obcosc ponownie dala o sobie znac. Poczul w umysle lekkie musniecie obcej mysli i ponownie dobiegl go wewnetrzny glos:

— WITAJ PRZYJACIELU. WYMIENIAM Z TOBA SWIADOMOSC.

Ale tym razem, w tej sali, posrod innych ludzi bylo to stokroc bardziej absurdalne, niz gdyby wlasnymi oczami ujrzal pieklo, zwykle pieklo wyjete ze sredniowiecznej ryciny. Pieklo pelne rogatych diablow smrodu plonacej siarki i udreczonych, skazanych na wieczne potepienie dusz. A jednoczesnie bylo to jak pozdrowienie plynace od obcego, jak potrzasniecie umyslu, jak zwykle ludzkie potrzasniecie reki w gescie przywitania. Zlowieszczego przywitania.

— Prosze juz skonczyc to mleko — dobiegly go slowa dziewczyny. Poczul jednoczesnie na ramieniu dotyk jej palcow.

Potrzasniecie swiadomosci oznaczalo, ze istota ma zamiar pozostac w jego mozgu na trwale. Znow czul jej wszechobecnosc, czul ten brudny, obcy osad oblepiajacy mu czaszke od wewnatrz.

— Nie bylo zadnych klopotow? Maszyna wrocila w porzadku? — zapytal.

— Najmniejszych — mezczyzna z notatnikiem w reku potrzasnal glowa. — A tasmy sa juz odeslane.

Pol godziny! Mam jeszcze pol godziny! — pomyslal spokojnie Blaine, sam zaskoczony swoim spokojem.

Pol godziny! — tyle bowiem zajmie odczytanie tasm. Na nich bedzie wszystko, wszystko to, co mu sie przytrafilo na planecie. Cala historia kontaktu. Co do tego Blaine nie zywil zadnych watpliwosci: Pol godziny! Tyle ma czasu, by zniknac. Zniknac na zawsze.

Rozejrzal sie pelen dumy, jak przed laty, gdy po raz pierwszy przekroczyl prog tej sali. Tu znajdowalo sie bowiem centrum ukladu nerwowego Fishhooka. Tu bilo jego serce. Tu byl jego mozg. Stad rozpoczynaly sie niezwykle podroze, stad wyruszano do odleglych i niedostepnych miejsc.

Zdawal sobie sprawe z tego, jak ciezko bedzie rozstac sie z tym miejscem, odwrocic sie plecami i po prostu odejsc. Zbyt duzo bowiem wlozyl tu siebie, zbyt wiele tu przezyl.

Ale musi to zrobic. Po prostu musi odejsc.

Dopil mleko i oddal czekajacej cierpliwie dziewczynie pusta szklanke. Odwrocil sie w strone drzwi.

— Prosze chwile zaczekac! — krzyknal za nim mezczyzna, wreczajac notatnik. — Zapomnial sie pan wypisac, Sir.

Blaine mruczac z niezadowolenia, wyjal przypiete do notatnika pioro i zlozyl podpis. To bylo idiotyczne. Wpisywac sie przy wejsciu, wypisywac przy wyjsciu. Blaine podchodzil jednak do tego wszystkiego filozoficznie. Wpisywal sie, wypisywal, pil mleko, wykonywal tysiace drobnych i glupich czynnosci. Bo i po co sie buntowac? Skoro Fishhook przyklada do tych spraw az taka wage, skoro tak mu na tym zalezy, coz to moglo szkodzic Blaine'owi.

Oddal notatnik.

Вы читаете Czas jest najprostsza rzecza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×