— Udalo ci sie przynajmniej od razu zwiac Fishhookowi.
Dlon Blaine a zniknela w uscisku ogromnej reki Stonea. Ten trzymal ja dluzsza chwile, bacznie przygladajac sie twarzy Blaine'a.
— Okropnie jestem rad, zes przybyl i jestes juz ze mna — rzekl cicho, serdecznie spogladajac mu w oczy.
— Zaskoczyl mnie wowczas twoj nocny telefon — odparl Blaine. — Ale pamietalem o nim caly czas. I nie czekalem az przyjda po mnie. Ucieklem.
Stone puscil jego dlon. Stali dluzsza chwile milczac, patrzac sobie nawzajem w oczy. Byl to juz inny Stone niz ten, ktorego przed laty znal i jakim go zapamietal Blaine. Zawsze byl poteznym, atletyczne zbudowanym mezczyzna. Takim tez pozostal. Lecz obecnie rzucala sie w oczy nie czysto fizyczna wielkosc tego czlowieka. Czulo sie w nim, przede wszystkim, poteznego ducha. W jakis przedziwny sposob glownie ta wlasnie cecha rzucala sie w oczy; bardziej jeszcze niz jego masywna sylwetka. I jakis niezauwazalny przedtem upor, twardosc, stalowe lsnienie w oczach.
— No, tego akurat nie jestem tak bardzo pewien, czy dobrze dla ciebie, ze sie pojawilem. — Blaine probowal sie lekko usmiechac. — Podrozowalem wolno i z wieloma klopotami. Fishhook jest juz z pewnoscia na moim tropie.
Stone wzruszyl tylko obojetnie ramionami, jakby Fishhook i jego agenci wcale sie nie liczyli. Przeszedl ciezkim krokiem przez pokoj i usiadl w fotelu.
— Co ci sie wlasciwie przytrafilo, Shep? Czemu uciekles?
— Jestem skazony.
— To tak jak ja — Stone zamyslil sie, powracajac wspomnieniem do czasu kiedy i on musial uciekac od Fishhooka.
— Gdy skonczylem z toba tamta rozmowe telefoniczna, juz na mnie czekali. Poszedlem z nimi, bo coz mialem robic: Zabrali mnie do… (ROZLEGLA MORSKA PLAZA I OGROMNY, BIALY DOM POD OSLEPIAJACO — AZ DO ZAWROTU GLOWY — BLEKITNYM NIEBEM. WOKOL WIELKIEGO, BIALEGO BUDYNKU POROZRZUCANE INNE, MNIEJSZE, LILIPUCIE NIEMAL W POROWNANIU Z OGROMEM GLOWNEJ BUDOWLI. PRZED ZABUDOWANLAMI ROZLEGLY, SOCZYSCIE ZIELONY TRAWNIK. DALEJ BIALY PIASEK PLAZY I SZMARAGDOWY OCEAN Z BIALYMI GRZYWAMI FAL ROZBIJAJACYCH SIE TECZOWA AUREOLA NA KONCZACYCH PLAZE URWISTYCH, CZARNYCH SKALACH. NA BIALYM PIASKU ODCINAJACE SIE CYGANSKIMI BARWAMI PARASOLE…)
— Byla to, jak pozniej odkrylem, Baja California. Absolutnie dzika okolica z ulokowanym tam kurortem… (CHORAGIEWKI WOKOL POLA GOLFOWEGO TRZEPOCZACE W PODMUCHACH OCEANICZNEJ BRYZY, ROWNY, BIALY PROSTOKAT KORTU TENISOWEGO, ROZLEGLE PATIO Z GOSCMI, UBRANYMI W PLAZOWE, LECZ ZARAZEM NIESLYCHANIE WYTWORNE STROJE, SIEDZACYCH LENIWIE W FOTELACH, PIJACYCH MIENIACE SIE TECZOWO DRINKI, W OCZEKIWANIU NA TACE Z KANAPKAMI). Mogles tam zajmowac sie wedkarstwem, o jakim nawet nie sniles, mogles polowac posrod okolicznych wzgorz i lasow, okragly rok zazywac kapieli w przejrzystych wodach oceanu…
— Trudno byloby to wytrzymac — wtracila Harriet.
— Nie, wcale nie — zaprzeczyl energicznie Stone. — Nie bylo to takie okropne. Przez pierwsze szesc tygodni czy szesc miesiecy sprawialo to rzeczywiscie ogromna rozkosz. Bylo tam wszystko, czego potrzebuje mezczyzna. Jedzenie, picie, kobiety. Kazde twoje zyczenie spelniano w mig. Nie potrzebowales pieniedzy — wszystko bylo za darmo.
— Ale chcialbym wiedziec jak dlugo… — zaczal Blaine, lecz Stone mu przerwal:
— Oczywiscie, masz racje. Bezczynnosc, bezuzytecznosc. Koszmar. Jakby ktos ciebie, mezczyzne nawyklego do pracy, do dzialania, zamienil nagle w dziecko i — zostawiajac mentalnosc doroslego czlowieka — pozwolil sie tylko bawic. Mimo ze czules do Fishhooka uraze, nienawidziles go, buntowales sie przeciw niemu, to on byl caly czas dla ciebie dobry. Tak, wiedziales czemu tak jest. Fishhook splacal ci w ten sposob dlug. Fishhook przeciwko kazdemu z nas osobiscie nic nie mial. Nie popelnilismy przeciez zadnego przestepstwa, nie uchybilismy w naszej pracy, nie zaniedbywalismy jej. Przeciwnie, wykonywalismy ja najlepiej jak umielismy. To znaczy wiekszosc tych, ktorzy tam mieszkali. Ale z drugiej strony Fishhook nie mogl ryzykowac. Nie mogl rowniez pozbyc sie nas w jakikolwiek bardziej drastyczny sposob. Nie mogl dopuscic — rozumiesz — nie mogl dopuscic do najlzejszej skazy na swym imieniu. Nikomu nie wolno bylo bowiem oskarzyc Fishhooka, ze wypuscil w swiat kogos skazonego obcoscia, z umyslem czy uczuciami chocby o wlos odbiegajacymi od ludzkiej normy. To bylo kosztowne; bardzo kosztowne; ale fundowali nam te dlugie, komfortowe wakacje — dozywotnie wakacje — w takim miejscu, o jakim nawet milionerzy nie snili.
— Bylo to niezwykle chytre i podstepne. Nienawidziles tego miejsca, lecz nie byles w stanie go rzucic, bo — prawde mowiac — zdrowy rozsadek buntowal sie przeciw temu: trzeba byc skonczonym idiota porzucajac takie rajskie miejsce. Zyles bezpiecznie i luksusowo. Nikt cie nie pilnowal, nie bylo tam zadnej strazy. I jesli nawet myslales o ucieczce — to nie jak o ucieczce w scislym tego slowa znaczeniu. Bo uciekac mozna z wiezienia, ale nie z komfortowego kurortu, gdzie nikt cie nie trzymal sila, nikt nie pilnowal, nie sledzil, nie podgladal… To znaczy do chwili, kiedy nie probowales zwiac. Bo dopiero wowczas przekonywales sie, lak dobrze jestes strzezony. Przekonywales sie, ze wokol ciebie roi sie od straznikow i agentow, ze kazda sciezka w gorach, kazda droga jest bacznie obserwowana. Pomijajac juz zupelnie fakt, ze ucieczka taka, ze wzgledu na pustynne tereny wokol, rownala sie praktycznie samobojstwu. Stopniowo odkrywales, ze jestes caly czas pod czujna kontrola agentow Fishhooka pozujacych na zwyczajnych gosci kurortu. Szpiegow, ktorzy nie przestawali cie obserwowac, gotowych zareagowac na kazdy twoj ruch, kazda probe, wrecz mysl, o ucieczce.
— Ale tak naprawde to nie oni cie tam trzymali. Trzymal cie luksus i latwosc zycia. Trudno bowiem opuscic z dobrej woli takie miejsca. I Fishhook dobrze o tym wiedzial. Byla to najlepsza i najbardziej perfidna zarazem forma wiezienia, jaka czlowiek mogl wymyslec.
— Ale jak kazde wiezienie, tak i to miejsce — gdy juz pojales czym ono jest w rzeczywistosci — czynilo cie twardym, podstepnym, chytrym. Tam walka byla rownie mozolna i ciezka jak w kazdym innym wiezieniu; a moze i trudniejsza… Zaczynasz planowac ucieczke. Uciekasz. Fishhook przedobrzyl tworzac tak rozbudowany system ochrony. Gdyz pozostawiony samemu sobie, probowalbys, po pewnym czasie, ucieczki. Szybko jednak zrezygnowalbys i wrocil, przekonawszy sie, jak trudno i niebezpiecznie jest na zewnatrz. Gdy jednak nie z dzika przyroda i zabobonnymi wiesniakami masz do czynienia, lecz z tajna sluzba Fishhooka, z uzbrojonymi ludzmi i szkolonymi psami ktorzy odgradzaja cie od upragnione, wolnosci, wtedy dopiero zaczynasz swiadomie igrac z niebezpieczenstwem. Ucieczka w takich razach staje sie fascynujaca podniecajaca gra, wyzwaniem rzuconym poteznemu przeciwnikowi. Stawiasz wszystko, lacznie z wlasna glowa, na jedna karte. Walczysz nie targujac sie o cene.
— Ale stamtad nie ma chyba zbyt wielu ucieczek? — przerwal Blaine. — Nawet chyba i niewiele prob.
— Masz racje. — Stone wyszczerzyl drapiezne zeby. — Niewielu osobom sie to udalo. Niewielu probowalo.
— Ty i Lambert Finn.
— Lambert — odparl sucho Stone — byl moim natchnieniem i inspiracja. On uciekl z Baja California pare lat wczesniej niz ja tam trafilem. A kilka z kolei lat przed Lambertem ucieczka taka powiodla sie jeszcze komus. Ale o tym nie wiem nic: ani kto to byl, ani co mu sie przydarzylo, ani co sie z nim dalej stalo.
— Okay, a co sie moze dziac z czlowiekiem, ktory uciekl od Fishhooka, ktorego Fishhook sciga? Gdzie bedzie koniec jego ucieczki? Popatrz na mnie! Mam przy duszy zaledwie pare dolarow, ktore w dodatku nie sa moje lecz Rileya, nie mam dokumentow, nie mam zawodu. Jak moge…
— Brzmi to tak, jakbys zalowal zes uciekl.
— Kilkakrotnie zalowalem. Byl to, rzecz jasna, chwilowe nastroje, bo wiem, ze innego wyjscia nie mialem. Ale gdybym mogl cofnac czas, to przede wszystkim zaplanowalbym sobie wszystko duzo, duzo wczesniej. Przenioslbym pieniadze do innego kraju, zmienilbym nazwisko, wystaralbym sie o odpowiednie dokumenty, wyuczylbym sie zawodu, ktory zapewnilby dochod…
— Ale tak naprawde to nigdy nie wierzyles, ze bedziesz musial uciekac. Wiedziales dobrze, iz przydarzylo sie to mnie, ze zdarzalo sie innym, lecz nie wierzyles, ze to samo moze spotkac ciebie.
— Cos w tym stylu — po twarzy Blaine a przelecial cien usmiechu.
— Witamy wiec w naszym klubie — odparl Stone.
— Masz na mysli…
— Nie, nie chodzi o mnie. Ja mam tylko do wykonania zadanie. Niezwykle wazna misje.