— Nie! — Blaine pokiwal ponuro glowa. — Juz za pozno. Nawet jesli uciekniemy teraz, bedziemy tak samo zgubieni, jakby policja nakryla nas tutaj.
— Alez, Shep. Nie istnieje trzecie wyjscie.
— Wlasnie przyszlo mi do glowy, ze jest jeszcze szansa — odparl Blaine. — Posluchaj, Harriet. Czy gdzies tu w okolicy znajduje sie miasteczko o nazwie Hamilton?
— Jest — odparla ze zdziwieniem, mruzac oczy. — Jakies dwie mile stad, w dol rzeki. Ale o co chodzi?
Blaine zerwal sie na rowne nogi i rozejrzal po pokoju. Telefon stal na nocnym stoliku miedzy lozkami.
— Co…
— Nic, po prostu moja przyjaciolka — przerwal jej Blaine. — Ktos, kogo niedawno poznalem i kto moze nam pomoc… mowilas dwie mile?
— Tak, do Hamilton. Jesli ci chodzi o to…
— Na pewno o to — ucial krotko Blaine i podszedl do telefonu, podniosl sluchawke z widelek i nakrecil numer centrali.
— Chcialbym polaczyc sie z Hamilton — rzekl w suchawke. — Jak moge to zrobic?
— A jaki numer, Sir?
— 276.
— Prosze chwileczke zaczekac i nie odkladac sluchawki.
Glos w aparacie zamilkl i Blaine, nie odrywajac sluchawki od ucha, spojrzal na Harriet.
— Czy na dworze jest ciemno? — spytal.
— Bylo juz ciemno, gdy zamykalam okna. Uslyszal w sluchawce sygnal.
— Musi byc ciemno — wyjasnil jeszcze szybko. — Inaczej nie przybeda.
— Nie rozumiem o co ci chodzi.
— Hallo — uslyszal w sluchawce czyjs glos.
— Czy zastalem Anite?
— Tak, zastal pan — odparl glos po drugiej stronie. — Prosze chwile zaczekac. ANITA, DO CIEBIE. MEZCZYZNA.
Przeciez to niemozliwe — porazila go mysl. — Przeciez nie jestem w stanie tego robic. Chyba cos mi sie przewidzialo.
— Hallo — uslyszal po drugiej stronie glos Anity Andrews. — Kto dzwoni?
— Blaine. SHEPHERD Blaine. PRZYPOMINASZ MNIE SOBIE? TEN MEZCZYZNA ZE STRZELBA I SREBRNYMI NABOJAMI.
— TAK, PAMIETAM.
To jednak fakt — pomyslal zdumiony. Nigdy nie przypuszczal, ze
— POWIEDZIALAS WOWCZAS, ZE GDYBYM POTRZEBOWAL POMOCY…
— TAK, TO ROWNIEZ PAMIETAM.
— WIEC POTRZEBUJE JEJ TERAZ (CIALO NA PODLODZE, PEDZACY NA SYGNALE SAMOCHOD POLICYJNY, MIGOCZACE, CZERWONE SWIATLO, SZYBKOSCIOMIERZ I ZEGAR Z POSUWAJACYMI SIE BLYSKAWICZNIE WSKAZOWKAMI, OBRACAJCA SIE TASMA MAGNETOFONOWA, TABLICA Z NAPISEM „THE PLAINSMAN”, DOMEK Z NUMEREM 101. PRZYSIEGAM CI ANITO, ZE SPRAWA JEST CZYSTA. TRUDNO MI TERAZ WSZYSTKO WYJASNIAC. JESTEM UCZCIWY I NIEWINNY. A POLICJA NIE MOZE ZNALEZC TUTAJ TEGO CIALA.
— ZABIERZEMY JE.
— WIERZYSZ MI?
— WIERZE. WTEDY, NA SZOSIE, BYLES LOJALNY W STOSUNKU DO NAS. I POMOGLES NAM.
— ALE MUSISZ SIE NAPRAWDE SPIESZYC.
— OKAY. NIE BEDE SAMA.
— DZIEKI ANITO — ale ona juz odlozyla sluchawke.
Stal jeszcze chwile, przyciskajac aparat do policzka. Po chwili wolnym, zamyslonym ruchem odlozyl sluchawke na widelki.
— Zlapalam troche — dobiegl go glos Harriet — To niemozliwe.
— Oczywiscie, ze niemozliwe — zgodzil sie Blaine. — Transmisja telepatyczna przez druty! Nie musisz mi o tym mowic.
Spojrzal na rozciagniete na podlodze zwloki Godfreya Stonea. Oswiadczyl naraz z wielka pewnoscia w glosie:
— To jedna z tych rzeczy, o ktorych on wspomnial. Jedna z tych rzeczy, ktora nie snila sie nawet Fishhookowi.
Harriet milczala.
— Zastanawiam sie tylko, ile takich nie ujawnionych, nie podejrzewanych zdolnosci jeszcze istnieje? odezwal sie z zaduma w glosie.
— Powiedziala, ze przybeda po Godfreya. W jaki sposob? Kiedy? — w glosie Harriet pobrzmiewaly nutki histerii.
Przyleca — odrzekl spokojnie Blaine. — One lewituja… — rozesmial sie cicho.
— Wiedzmy! ty …
— Jak je poznalem? Urzadzily pewnej nocy zasadzke na szosie. Chcialy nas przestraszyc. Riley mial naladowany karabin…
— Riley?!
Czlowiek z mojej sali szpitalnej, pamietasz? Ten, ktory umarl. Mial wypadek samochodowy.
— Ty byles z Rileyem? Shep, gdzies go spotkal?
— Zabawialem sie w autostop. Pomagalem mu naprawic gruchota, ktorym jechal. On bal sie nocnej jazdy i potrzebowal kogos do towarzystwa. Wiec zabralem sie z nim.
Mowil, a Harriet coraz szerzej otwierala oczy.
— Ale, ale, zaraz — wykrzyknal naraz Blaine. — Wyscie go…
— Tak, szukalismy Rileya. Godfrey wynajal go, a poniewaz sie spoznial…
— Ale…
— Slucham, Shep?
— Rozmawialem z nim przed jego smiercia. Probowal przekazac mi jakas wiadomosc, lecz juz nie byl w stanie. Dowiedzialem sie tylko tyle, ze byla to wiadomosc przeznaczona dla Finna. Wtedy zreszta po raz pierwszy uslyszalem o Finnie.
— No tak. On byl czlowiekiem Finna. Teraz juz wszystko jasne. I stracone — ukryla twarz w dloniach. Tam byla maszyna gwiezdna…
Urwala gwaltownie, poderwala sie na nogi i szybkim krokiem podeszla do Blaine'a. Zajrzala mu w oczy.
— Nie wiesz, co sie z nia stalo? Z ta maszyna… nie wiesz?
Zaskoczony Blaine pokrecil tylko przeczaco glowa.
— Maszyna gwiezdna? — spytal troche bez sensu. — Taka jak u Fishhooka? Taka, ktora pomaga nam dotrzec do gwiazd?
— Wlasnie taka — skinela glowa Harriet — To ja wlasnie wiozl wynajely przez Godfreya Riley. Stone wytrzasnal te maszyne. Nie. pytaj jak bo nie wiem. Riley wlasnie mial dostarczyc ja do Pierre…
— Wykradl maszyne gwiezdna — gwizdnal z uznaniem Blaine. — Wiesz, ze na calym swiecie, we wszystkich krajach zabronione jest posiadanie takiego urzadzenia. Moze posiadac je tylko Fishhook.
— Godfrey wiedzial o tym. Ale potrzebowal takiej maszyny. Poczatkowo probowal sam ja zbudowac. Ale nie wyszlo; nie mial planow.
— Ryzykowaliscie zyciem.
— Shep, co sie z toba dzieje?
— Nie wiem o czym mowisz? Co ma sie ze mna dziac? Po prostu nie wiem co robic dalej. To wszystko.
— Zawsze mozesz uciec.
— Caly czas uciekam. — Lypnal ponuro okiem. — Ale nie mam juz dokad.
— Zwroc sie do jakiegos koncernu. Przyjma cie z otwartymi rekoma. Dostaniesz doskonala prace,; zarobisz mase pieniedzy, bedziesz bezpieczny. Z twoimi wiadomosciami o Fishhooku i fachowa wiedza…