— Ale…
— Mysle o ogromnej czesci ludzkosci. Nawet nie masz pojecia, jak wiele milionow ludzi.
— Zgoda, zawsze byli…
— I znow nie trafiles. Mam na mysli dewiatow. Czlowieku, chodzi mi o dewiatow. Dewiatow, ktorzy nie sa u Fishhooka. To niemozliwe, zebys po przebyciu tysiaca mil nic nie… — Widzialem. Wszystko widzialem — odparl ponuro Blaine, czujac mimowolny dreszcz strachu i nienawisci biegnacy po kregoslupie. — Tak, widzialem co sie wyprawia.
— To jest wlasnie najgorsze. Temu wypowiedzialem wojne — wykrzyknal zapalczywie Stone. — Jakiez straszliwe i bezmyslne marnotrawstwo. Niszczenie wlasnych szans — zarowno dewiatow jak i calego ludzkiego gatunku. Na ludzi, w ktorych zawiera sie cala przyszlosc Czlowieka urzadzane sa polowania i nagonki, ludzie owi zamykani sa w gettach i wiezieniach, opluwani i obrzucani blotem. Nienawidzeni i mordowani…
— I powiem ci cos wiecej — ciagnal po chwili. — Wine za to ponosi nie tylko glupota ludzka, nietolerancja, bigoteria czy ignorancja dzikusow. Fishhook! Mowie o Fishhooku. To on glownie ponosi za to wine. Bo wlasnie Fishhook zagarnal dla swych partykularnych interesow i egoistycznych celow zdolnosci paranormalne drzemiace w Czlowieku. Dba — wyjatkowo dba — o tych dewiatow, ktorych wybral dla siebie, odwracajac sie jednoczesnie plecami do calej reszty, pozostawiajac ich wlasnemu losowi. Sam najlepiej wiesz jakiemu. Zostawil ich po prostu na pozarcie tym bestiom w ludzkich skorach. Dewiaci spoza Fishhooka — jak swiat dlugi i szeroki — tropieni sa przez wszystkich jak dzikie bestie, musza kryc sie w mrokach nocy, w najglebszych lesnych ostepach. Bo Fishhook rachuje. Bo liczy, liczy pieniadze. Zabranie wszystkich dewiatow pod swoje skrzydla, to impreza byt droga dla Fishhooka.
— Boi sie…
— To nie strach. To obojetnosc i chciwosc. Fishhook dawno juz przestal dbac o to, co nie przynosi dochodu, konkretnych korzysci materialnych. Fishhook to monopol, monopol niczym nie krepowany, nie regulowany zadnymi przepisami czy ograniczeniami z wyjatkiem tych, ktore sam na siebie naklada.
— Jestem glodna — zaanonsowala niespodziewanie Hriet.
Stone jakby nie uslyszal jej slow. Pochylil sie lekko do przodu w fotelu.
— Istnieja miliony takich wyrzutkow — ciagnal dalej. — Niewytrenowanych, nieprzeszkolonych, przesladowanych. Miliony dewiatow o zdolnosciach tak poteznych i nieoczekiwanych, ze wprawic moga w podziw i zdumienie samego Fishhooka. W nich wlasnie lezy przyszlosc calego rodzaju ludzkiego. Oni to posiadaja mozliwosci tak rozpaczliwie i dramatycznie potrzebne ludzkiej rasie.
— Byl czas, gdy swiat potrzebowal Fishhooka. I bez wzgledu na to jak potoczyly sie losy i jakim sie ow Fishhook stal, swiat dluzny jest mu wiele wiecej niz jest w stanie zaplacic. Ale nadszedl juz czas, ze Fishhook jest zbedny. Dzisiaj jest wylacznie hamulcem rozwoju naszej cywilizacji, a uzytkowanie kinetyki paranormalnej nie moze byc juz dluzej domena wylacznie jednego monopolu! — Ostatnie slowa Stone wymowil mocnym, podniesionym glosem.
— Alez problem nie lezy wcale w Fishhooku i jego egoizmie, lecz w zdziczalych i ciemnych masach, w ich potwornych uprzedzeniach, ciemnocie i nietolerancji — wykrzyknal — wzburzony Blaine.
— To zrozumiale. Kinetyka paranormalna dlugie lata byla naduzywana i stosowana niewlasciwie, wykorzystywana wedle najlepszych wzorcow minionego, dzis martwego juz swiata dla prymitywnych, podlych i nedznych celow. Dzisiaj owocuja tamte lata w postaci oblednej, histerycznej nagonki i slepej nienawisci ze strony spoleczenstwa do wszystkiego co paranormalne. Dewiaci z kolei, przepelnieni poczuciem winy, zmuszeni ukrywac sie, nie moga skutecznie dzialac. Lecz pomimo to sprawa i tak wykracza dalej. Problem bowiem lezy w tym, ze dewiaci mogliby zdzialac duzo, duzo wiecej, a kinetyka paranormalna zawiera w sobie wiecej tajemnic i nie odkrytych jeszcze mozliwosci niz sie powszechnie sadzi. I o to wlasnie nalezy podjac walke. Musimy wykazac, ze silami parapsychicznymi dysponuje Czlowiek, a nie Fishhook. Gdy to sie stanie, spoleczenstwo powroci do swego zdrowego rozsadku, a wtedy, tego wlasnie dnia, Shep, Czlowiek uczyni ogromny krok naprzod.
— Alez czlowieku! Ty operujesz pojeciami z zakresu ewolucji kulturowej! A proces taki trwa. Oczywiscie, to moze sie udac, ale za … sto lat?
— Nie mozemy tak dlugo czekac! — wykrzyknal z kolei wzburzony Stone.
— Posluchaj, Godfrey. Istnialy wojny religijne — spokojnie perswadowal Blaine. — Wojny protestantow i katolikow, chrzescijanstwa z islamem. I gdzie sie to wszystko podzialo? Potem polityczne batalie miedzy dyktaturami, a silami postepu i demokracji…
— Fishhook sobie z tym poradzil. Okazal sie trzecia sila.
— Zawsze cos zwycieza. Zawsze istnieje jakas nadzieja. Bieg czasu lagodzi wszystko. Ale to trwa. Trwa cholernie dlugo.
— Sto lat! — Stone odezwal sie spokojnym juz glosem. — Czy bedziesz czekal tyle czasu?
— Wcale nie musisz tyle czekac — wtracila Harriet. — Juz przeciez zaczales, masz konkretne wyniki. A Shep ci pomoze.
— Ja?
— Tak, ty.
— Shep, posluchaj mnie prosze — zarliwie zwrocil sie do niego Stone.
— No, slucham — odparl cicho Blaine czujac dreszcz strachu biegnacy mu wzdluz kregoslupa. I poczucie obcosci, zagrozenia. Zdal sobie bowiem sprawe, ze Stone i Harriet prowadza jakas ryzykowna i niebezpieczna gre. I probuja wciagnac w nia jego.
— Juz zaczalem — mowil Stone. — Mam tutaj grupe dewiatow… nazywam ich podziemiem albo kadra czy komitetem. Grupe dewiatow, ktorzy opracowali wstepny plan badan i eksperymentow, plan, ktory usamodzielni ich, uniezalezni od laski i nielaski Fishhooka. Eksperymenty, ktorych wyniki zostana przekazane wszystkich innym dewiatom ktorzy…
— Pierre! — oskarzycielskim tonem wykrzyknal Blaine, spogladajac gniewnie na Harriet. Ona tylko skinela potakujaco glowa w milczeniu.
— Wiedzilas od poczatku. To wszystko bylo zaplanowane. A tam, na przyjeciu u Charline, klamalas, mowiac o naszej starej przyjazni…
— Masz do mnie zal o to?
— Nie, nie mam.
— Gdybym ci od razu o tym powiedziala, czy zgodzilbys sie jechac ze mna?
— Nie wiem, Harriet. Uczciwie ci mowie, ze nie wiem.
Stone podniosl sie z fotela i przeszedl dwa kroki dzielace go od Blaine'a. Uniosl rece i polozyl je na ramionach przyjaciela. Jego palce zacisnely sie na barkach Blaine'a.
— Shep — powiedzial uroczyscie — Shep, obecnie to jest najwazniejsze. Tylko to sie liczy. Misja, ktorej musimy sie podjac obaj dla dobra calej ludzkosci. Fishhook nie moze byc jedynym posrednikiem w kontaktach miedzy Czlowiekiem a Gwiazdami. To przerazajace, ze czesc ludzi moze swobodnie szybowac w miedzygwiezdnych przestrzeniach, podczas gdy druga, nieporownanie wieksza, uwieziona jest na Ziemi.
W polmroku zalegajacym pokoj Blaine dostrzegl, iz twarz Stonea stracila cala swa twardosc i drapieznosc. W kacikach oczu lsnily mu lzy.
— Istnieja gwiazdy — kontynuowal cichym, lagodnym glosem, prawie szeptem. — Istnieja gwiazdy, na ktorych ludzie musza sie znalezc. By pojac, jak wysoko Czlowiek moze sie wzniesc. By mogl uratowac wlasna dusze.
Harriet ktora dotad w milczeniu miela rekawiczki, oswiadczyla naraz:
— Ja osobiscie mam juz dosyc. Ide cos zjesc. Po prostu umieram z glodu. Idziecie ze mna? Ja pojde — poderwal sie z miejsca Blaine i natychmiast usiadl z powrotem. Uswiadomil sobie bowiem, ze nie ma pieniedzy. Harriet przechwycila jednak jego mysl i usmiechnela sie lekko:
— Na nasz rachunek. Kiedys nam postawisz.
— Nie ma takiej potrzeby — rzekl szybko Stone. — On juz jest na naszej liscie. Pracuje u nas. Co ty na to, Shep?
Blaine milczal.
— Shep, czy pojdziesz ze mna? Potrzebuje cie. Bez ciebie nic nie dokonam. Jestes mi potrzebny… bardzo potrzebny.
— Jestem z toba — odrzekl Blaine.
— W takim razie, skoroscie sie dogadali, chodzmy na obiad — ponowila propozycje Harriet.