A oto plac, skoro juz zostal wspomniany. Z klombem posrodku, okragly jak tarcza zegara. Ozdobne balustradki u balkonow, w oknach firanki. Zolte kwiatki na klombie i zolte slonce nad dachami. Slonce przemieszcza sie niespiesznie. Choc mozna by takze powiedziec, ze stoi w miejscu, w koronie z zoltych promieni, tylko plac sie niepostrzezenie obraca. Razem z ulicami, ktore od niego odchodza, razem z drzewkami przy ich naroznikach, rzucajacymi na bazaltowa kostke skapy cien. I mimo ze ruch jest tak powolny, jakby go wcale nie bylo, kreci sie od niego w glowie przez caly czas. Szyny tramwajowe polyskuja tuz obok kraweznika i razem z nim kresla kolo zamykajace przestrzen w podwojnej stalowej obreczy, ktorej blysk razi oczy.

Moze to wygladac na jakas spokojna dzielnice wielkiego miasta, gdzie w gestej sieci ulic podobne place otwieraja sie co krok. Ale rozlegla calosc, z ktorej pochodzi ten fragment, nie jest dostepna. Na kazdej z kilku ulic, ktore odchodza od placu, bruk tuz za rogiem sie urywa. Kto nazbyt ufnie zawierzy solidnemu wygladowi bazaltowej kostki i zechce sie oddalic, od razu utknie w piaszczystych koleinach, miedzy slepymi scianami kamienic, pod oknami narysowanymi kreda wprost na tynku. Dalekie dzwonnice, zamglone wieze wznosza sie nad dachami i podsuwaja wyobrazenie o rozmiarach calosci, ktorej czescia bylby ten plac. Calosc musi jednak pozostac w domysle, niewazka jak fakty dokonane i jak prognozy na przyszlosc. Utrzymywanie jej substancji, jej murow i dachow powielonych w naturalnych kubaturach byloby dla mnie niemozliwe, przy tym zbyteczne. Tramwaj tymczasem sunie juz po szynach. Bedzie to tramwaj linii zero, jedynej i dla potrzeb jednego placu az nadto wystarczajacej. Niech ksztalt zera, obwozonego niespiesznie dookola, podkresli wyjatkowe wlasciwosci okregu, figury doskonale zamknietej, ktorej ciagla linia ogarnie calosc, niczego nie uroni.

Ma sie rozumiec, wszystko to kosztuje. I bruk, i szyny, i tramwaj. Trzeba placic za kazda cegle, za kazda dachowke. Rzeczywiste ceny materialow i robocizny nie sa znane postaciom. Sposrod nich zadna zreszta nie bylaby w stanie im sprostac, ani ta ledwo wiazaca koniec z koncem, ani tamta, ktora zyje w dostatku, napawajac sie zludzeniem finansowej swobody. Banknoty obnoszone w portfelach sa prawdziwe tylko na swoj szczegolny sposob, totez zadnej z rzeczy naprawde waznych nie mozna za nie kupic – strojow, pejzazy ani wnetrz. To, co najwazniejsze, musi byc narzucone postaciom bez prawa wyboru. Nie wiedza one, lecz wiedziec tez nie pragna, jakie to sprawy zalatwiam poza zasiegiem ich wzroku. Daje zajecie malarzom, tapicerom, sztukatorom. Mechanikom i specjalistom od swiatel. Aroganckim typom z nieodlacznym papierosem w kaciku ust, ubranym w pomiete drelichy majstrom i praktykantom, ceniacym sobie wyplate, a gardzacym robota; gorliwym slugom wszystkich wlasnych slabosci. Gdyby nie wyklinana praca, ktora im przypadla w udziale, gdyby nie calowka w kieszeni i przybrudzone plastry na palcach, nie mieliby nic oprocz rozpaczy, tej, ktora nad ranem wyrywa ich ze snu. Sa skazani na mnie tak jak ja na nich. Place zaliczki, gladko przelykam mniejsze i wieksze oszukanstwa. Nie kwestionuje rachunkow, kiedy wstawia sie do nich zaplacone i dawno juz uzyte rekwizyty albo tez tla zamalowane na nowo, lecz zdradzajace sie od razu stara dziura po haku.

Jakiz to bol, widziec tak bez oslonek wszystkie usterki tego swiata, jego nedze i faktyczna niezdolnosc do istnienia. Przymykam oko na prawdziwy stan rzeczy. Przymykam drugie, nie chce widziec nic. Z zasady nie wnosze reklamacji, na przyklad wole zmilczec, jesli okaze sie, ze wszystkie dachy ciekna. Ludzie w drelichach i tak uwazaja, ze pracuja zbyt ciezko jak na te smieszna dniowke, za ktora nie nalezy sie nic wiecej niz goly mur. Naiwne oczekiwanie ofiarnosci mogliby skwitowac wzruszeniem ramion. Niezadowolenie odcisniete jest na wszystkim, czego dotkneli. Nie czyniac nic ponad to, co w ich fachu mechaniczne i obojetne, biora sobie wyrownanie za domniemana krzywde – ze spokojem, nie oczekujac w rozliczeniu zadnych potracen z wyplaty. Czegokolwiek zaniechaja i cokolwiek spartacza, sami na tym nie ucierpia.

A przeciez sukces calego przedsiewziecia zalezy w znacznej mierze od jego zewnetrznej oprawy. Od tego, czy nie pozaluje sie rozmachu projektom, czy uda sie powlec powierzchnie patyna, ktora bedzie sugerowala, przekonujaco i falszywie, ze swiat nie zostal stworzony wczoraj. Ze od niepamietnych czasow trwaja nieporuszenie te same wystawne fasady, licowane, dajmy na to, granitem, te same witrazowe szybki tkwia bez jednego pekniecia w oknach klatek schodowych, lsnia od wosku te same debowe posadzki, ten sam zylkowany marmur pokrywa blaty kawiarnianych stolikow, mosiezne grawerowane szyldy glosza dziedziczna chwale instytucji niezniszczalnych jak trybiki w zlotym zegarku. Prostacka sila pieniedzy placonych za materialy i robocizne zawsze zrobi swoje, lecz nie obudzi natchnionej pasji. Mozna kupic rutyne, ale nie milosc do detalu. Gotowka nie zapewni szlachetnej rownowagi lsnienia i patyny. A jesli nie mozna tego dostac, przychodzi zadowolic sie tania historyjka, niewarta fortuny utopionej w jej wystroju. Na cos prawdziwie porywajacego liczyc juz niepodobna.

Niewygody, tak samo jak zle uszyte ubrania, przydzielane bez dyskusji i bez przymiarki, stana sie dla ogolu znakiem ponizenia, zbyt bolesnego, by mozna je bylo przyjac, zbyt dotkliwego, by wystarczylo je odrzucic. Fala goryczy zrodzonej z rozczarowan nigdy nie opada. I gorycz, pod postacia zastarzalej zlosci, krazy w szerokim obiegu, zatruwajac mysli i uczynki. Nie ma odpowiedzi na pytanie, skad wzial sie w jakiejs kieszeni noz sprezynowy, skad zelazny kastet. Przy tym widac juz na pierwszy rzut oka, ze noz i kastet to nie atrapy. Sa prawdziwe, w odroznieniu od innych rekwizytow, takich jak na przyklad sztuczne bukiety albo falszywe pierscionki, ktorych wszedzie pelno. Inaczej niz zreczne imitacje marmuru w roznych odmianach, inaczej niz szlachetne drewno, wyszykowane z pospolitych gatunkow przy uzyciu bejc i lakierow, niepokojace te przedmioty sa wolne od pietna pokatnych oszczednosci: nie pozalowano najlepszych materialow.

Nie przypadkiem prawo do noszenia broni nie przysluguje tu nikomu, nawet policjantowi. Nie zamawiam jej wcale, nie figuruje w fakturach i nie ma jej w magazynach. A jednak sa w obiegu i rewolwery, zazwyczaj dobrze wyczyszczone, nabite i gotowe do strzalu. Przechowywane po kryjomu w ciemnych szufladach. Skad sie wziely? Wiadomo, nie wyszly z pracowni krawca ani nawet ze stolarni. I skoro sa, to jakas droga musialy zostac dostarczone. Byc moze kraza od zawsze miedzy historyjkami, z reki do reki: towar z przemytu, kupowany pokatnie w zakazanych rejonach u zbiegu roznych historyjek, tam gdzie sie one przenikaja, zmacone wlasna goraczka. Cena podejrzanych zyskow, za ktorymi gonia ubrani w drelichy wykonawcy robot, jest rozpacz i wscieklosc drugorzednych postaci. Ale z roznych wzgledow, jak dlugo to mozliwe, wszystko puszcza sie w niepamiec, nie obstaje sie przy karach.

Mam wiele powodow, zeby sie ugiac, poddac, ukorzyc przed arogancja i bezprzykladnym kanciarstwem. Zeby raz na zawsze zrezygnowac z wszelkich dociekan, po cichu godzac sie na przyjmowanie falszywych faktur za dobra monete, na oplacanie fikcyjnych staran i rozmyslnie nieudanych przedsiewziec, zaplanowanych jako alibi dla tych innych, szemranych i po cichu skutecznych. Solenny upor w porownywaniu faktur ze stanem rzeczywistym na nic sie nie przyda, nie przyniesie tez pozytku tesknota za jednoznacznoscia arytmetyki ani nieodparta sklonnosc umyslu do buchalterii. W fakturach figuruja na przyklad cale tony gwozdzi srebrnych, ktorych koszt sugeruje doslownosc tej specyfikacji, a zuzycie juz na pierwszy rzut oka wydaje sie do szalenstwa marnotrawne, jak gdyby nie mogly sie bez nich obyc nawet rusztowania zbijane z nieheblowanych sosnowych desek. Juz samo liczenie palet, kartonow i sztuk zakloca spokoj magazynow. Prowokuje znikanie i pojawianie sie rzeczy jakby na przekor podejmowanym czynnosciom kontrolnym. Przez to nie sposob ustalic ponad wszelka watpliwosc, czy cokolwiek istnialo kiedys naprawde, czy tez figurowalo tylko w rozliczeniach kosztow, jak zeszloroczny snieg, jak pierwsze promienie wiosennego slonca, jak letnie burze z piorunami, jak jesienne mgly.

Do kogo wszystko to nalezy, czyje dobra sa rozkradane? Na proste pytanie, ktore sie samo narzuca – kto tu powiedzial „ja” kilka razy – nie ma uczciwej odpowiedzi. Ukrywanie sie jest wyczerpujace, na dluzsza mete zgola niemozliwe. Lecz slowko „ja” niczego tu nie wyjasni. Za malo ono samo znaczy. Mniej niz podpis na wekslu, tyle co kulawy inicjal, ktory czyjas reka zostawila na obdrapanej scianie. W tych dwoch literkach tresci jest tak malo, ze naleza do wszystkich i do nikogo. Niejasny gest dloni w powietrzu, kierujacy uwage swiadkow na guzik pod szyja, w swej bezradnosci takze niewiele wniesie, a przy tym nie mozna uczynic go bardziej zrozumialym. Nawet obraz sylwetki w ruchu, wysnuty z kroju i fasonu okrycia, bylby tylko punktem zaczepienia dla latwych i powierzchownych skojarzen. Po co mi to wszystko, mozna by spytac podejrzliwie, po co zdarzenia, po co cierpienia wplatanych w nie postaci. I nie ma innego wyjscia w obliczu tej kwestii, jak tylko sie uchylic, niczym od kamienia cisnietego zza wegla. Gdyby trafil w skron, moglby zabic na miejscu. Lecz raczej nie trafi, swisnie tylko nad uchem.

Ze wzgledu na rozmiary tego placu wiecej niz dwa przystanki nie beda tu potrzebne. Niech jeden znajdzie sie po polnocnej, drugi po poludniowej stronie, ten pierwszy, powiedzmy, pod urzedem okregowym, drugi przy gimnazjum meskim. Wsrod pustki chwieje sie tam teraz jakas postac, nalezaca bez watpienia do poprzedniego dnia. Cialo, nie wiedziec skad wziete, na swoj sposob calkiem bezwolne, pasuje jak ulal do fasonu marynarki. Nawet ten arogancki blysk w oku jest tylko odbiciem lsnienia tombakowego sygnetu. To student, pijany. Wymiotuje trzymajac sie zelaznych sztachet ogrodzenia. Tramwaj, z ktorego wysiadl, juz odjezdza w strone przystanku przed urzedem. Przetacza sie w nim pod lawkami zgubiona palka, poreczne narzedzie do wybijania szyb. Nawet jesli

Вы читаете Skaza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату