student obcial sie wczoraj na egzaminie z prawa rzymskiego, to zdazyl juz o tym zapomniec, bo pozniej, nie szczedzac sil, krazyl po ulicach z kolegami przez caly dzien, a w koncu przez pol nocy jedli, pili i awanturowali sie w knajpie z muzyka. A jesli jestem tym studentem? W moich uszach rozbrzmiewa jeszcze wysoki ton tluczonego szkla, podczas gdy zoladek miota sie w bolesnych konwulsjach. Choc wysoce niemila jest ta chwila, z pewnoscia ktoras z nastepnych przyniesie ulge. I tylko szkoda mu bedzie palki, ktorej by zreszta nie utracil, gdyby nie natlok roznych metnych mysli tuz pod przepona, latwo wchlonietych, nieprzetrawionych i zbyt gwaltownie szukajacych sobie ujscia.

Wczesnym rankiem, zanim czyste powietrze przesiaknie kurzem i zaduchem pozniejszych godzin, policjant rozpoczyna obchod placu. Echo jego krokow brzmi glucho. Golebie z trzepotem uskakuja mu spod nog i odlatuja na gzymsy kamienic. Policjant przystaje obok urzedu okregowego, podnosi glowe i patrzy w niebo, jakby sie zastanawial, z ktorej strony wiatr wieje albo czy po poludniu wystapia opady. A oto i tramwaj, znowu nadjezdza. Wsrod zgrzytow zatrzymuje sie na przystanku przed urzedem. Wysiada z niego paru lotnikow, pierwszy w mundurze bez watpienia generalskim, drugi to major, za majorem kapitan, a na koncu mlody adiutant, porucznik. Przystaja, patrza. Zagladaja w glab bocznych ulic, major cos im tlumaczy, general wzrusza ramionami, kapitan dorzuca swoje, raczej wzburzony, a porucznik milczy i patrzy to na jednego, to na drugiego, wreszcie major rozklada rece. Widac, ze zaszla niemila pomylka co do wspolrzednych geograficznych, a moze i co do kalendarza. Bo gdzie, u licha, podzialo sie lotnisko, ktore mieli wizytowac, hangary, samoloty i kantyna, a w niej kawa w jaskrawych papierowych kubkach, elektryczny bilard migajacy kolorowymi swiatelkami i szafa grajaca, ktora po wrzuceniu monety rozbrzmiewa halasliwa muzyka? W ich marszrucie cos sie poplatalo, lecz tego nie da sie naprawic wczesnym rankiem. Znuzeni i senni – zatrzymuja sie przed hotelem, przepuszczaja generala w drzwiach i wszyscy po kolei w nich znikaja.

Tymczasem tramwaj zdazyl zatoczyc nowe kolo i jest juz w polowie nastepnego. Na przystanku przed gimnazjum wlasnie wysiada z niego panna sluzaca. Niesie koszyk z wloszczyzna i kura na rosol dla notariusza i jego rodziny. Policjant, byc moze, chetnie pochwycilby ten koszyk i wniosl go na kuchenne schody, zwlaszcza gdyby byl mlodszy albo po cywilnemu, lecz powaga munduru i sluzby na to nie pozwala, wiec tylko strzeli palcami w blyszczacy daszek czapki. Ona, zachecajaco nadasana, obrzuca go przeciaglym spojrzeniem, ale sie nie zatrzymuje, znika w bramie pod siodmym. Nic jej to nie obchodzi, z jakiej mianowicie calosci wyrwany zostal ten fragment dzielnicy, jakiego to wielkiego miasta ma on byc czescia. Nalezaloby dodac, ze gryf czy tez orzel na czapce policjanta jest miniatura godla panstwowego znad bramy urzedu, jednym z tych licznych drapieznikow, bialych, czarnych, srebrnych, dwuglowych i rozmaitych, bytujacych zwyczajowo na fasadach gmachow publicznych. Ich poza oraz ksztalt szponow i skrzydel zalezy tylko od tego, gdzie rzecz sie dzieje. Policjant, zwodzony widokiem dzwonnic i wiez tkwiacych gdzies na drugim planie, ponad dachami, we mgle oddalenia, a przez to nie calkiem oczywistych, takze mialby sluszne prawo wiedziec, czyz nie? Lecz nigdy o to nie zapyta, zadowoliwszy sie kojacym brzmieniem slowa „tutaj”. Rzecz nie dzieje sie tu albo tam. Cala miesci sie w sobie jak w szklanej kuli, w ktorej jest wszystko, czego potrzeba na kazda przewidziana okolicznosc.

Policjant rusza naprzod, podczas gdy tramwaj swoim torem dalej okraza plac. Jak lezalby na mnie ten nieco splowialy mundur? Moze uwieralby pod pachami? Jesli jestem policjantem, za godlo, ktore mam na czapce, kiedys tam nadstawialem karku w okopach. Przypuscmy, ze nosze wrosnieta w obojczyk pamiatke z minionej wojny: slad po jakiejs krotkiej i przypadkowej chwili bezprzykladnego bohaterstwa, o ktorej bedzie mozna az do smierci opowiadac przy kieliszku. W swieta panstwowe przypinam do munduru order. Odlamek szrapnela daje o sobie znac rwacym bolem na zmiane pogody, zwlaszcza jesli ma padac. Jeszcze calkiem przystojny, co rano stekam w wygodce. Stojac potem w kalesonach przed nadpeknietym lustrem, namydlam policzki pedzlem do golenia. Dopinam guziki munduru, po latach sluzby przyciasnego w pasie. Wieczorem zona, z tuzinem lokowek na glowie, nie przestajac narzekac ani na chwile, odsmaza kartofle ze skwarkami i dorzuca wegla, zeby pod blacha nie wygaslo, bo musi jeszcze nastawic pranie. Policjant w podkoszulku siedzi na stolku w kuchni, z podwinietymi nogawkami, i moczy w miednicy swoje odciski.

Wtedy zdarza mu sie czasem, ze przymknawszy oczy ujrzy, jak we snie, postac sluzacej od notariusza i poczuje dreszcz w calym ciele; zasadniczo jednak woli rozmyslac o rzeczach gorzkich i konkretnych – o zalosnie skapych poborach, o awansie, ktory go ominal. O niekonczacym sie znoju pisania raportow. Dzien w dzien ta zmudna robota zostaje mu na sam koniec wieczoru, a wtedy co? Jeszcze bardziej sie nie chce, ale juz nie ma ratunku. Zona, szurajaca tylko garnkami po blasze, nie wie, jaki to ciezar. Slonina skwierczy na patelni, opary tluszczu wypelniaja kuchnie az po sufit, pociemnialy przez wszystkie lata malzenskiego pozycia. Osad zbiera sie na olejnych lamperiach i na drzwiczkach od kredensu w kolorze pozolklej bieli. Co sobote zmywa sie to szmata namoczona w mydlinach. W zakamarkach wiecznie zalegaja zastarzale, pomieszane wonie mydlin i smalcu. Ale zapachu tego policjant nie moze poczuc, bo to wlasnie tym pachnie cale jego zycie.

Jesli jestem sluzaca od notariusza, w kamienicy pod siodemka na pierwszym pietrze wyjmuje z koszyka wloszczyzne i zabieram sie do gotowania obiadu. Policjant wcale mi sie nie podoba, ale milo popatrzec, jak na moj widok wciaga brzuch pod opieta mundurowa kurtka. Tak czy owak, za stary i zonaty. Podoba mi sie kto inny: student prawa. Obierki wpadaja do wiadra, naraz noz sie omsknal. Krew kapie ze skaleczonego palca. Nic sie nie stalo, do wesela sie zagoi. To przez studenta. Przez jego zgrabna marynarke, a zwlaszcza przez pulower, ktory student nosi pod marynarka w chlodne dni. Na wspomnienie tego pulowera sciska sie serce: nie do wiary, ze welna moze byc tak delikatna. Wieczorem sluzaca szlocha w mokra poduszke. Nie robi sobie nadziei. On zawsze mija ja patrzac w inna strone. A gdyby nawet zagadnal, to chichot, stlumiony dlonia spierzchnieta od kuchennej roboty, musialby wystarczyc za odpowiedz. Ona przeczuwa, ze zna tylko slowa najposledniejszej kategorii, te, ktore, tak jak kura na rosol, maja skrzydla nie stworzone do lotu. Innych, lepszych, brakuje. A jakich, sluzaca nie wie. Jakichs lekkich, swobodnych i kaprysnych, bo tylko takie wpadaja w ucho dobrze ubranym kawalerom. Stworzone dla panien na wydaniu. Bez watpienia dla nich przede wszystkim. Oddalaby wiele, zeby sie dowiedziec, o czym to panny rozmawiaja ze studentem. Lecz nigdy go nie widziala z zadna z nich, zawsze osobno. On idacy chodnikiem pod oknami od frontu, one na swietlistym ekranie w ciemnej sali kinowej, w jedwabnych sukniach, piekne jak motyle.

Podczas gdy wozny szkolny sprzata przy ogrodzeniu gimnazjum, klnac nieznanego pijaka, ktory zarzygal mu chodnik, policjant zatrzymuje sie pod trojka, przy witrynie zakladu fotograficznego, zeby jak co dzien rzucic na nia rozmarzone spojrzenie. Wszystko tam jest na swoim miejscu, posrodku duza fotografia kobiety w bialym futrze. Z uplywem lat wcale sie nie starzeje, wciaz tak samo piekna i tak samo nieosiagalna. W roztargnieniu spoglada na policjanta z glebi innej historyjki, czarno-bialej, lecz i tak ladniejszej i bardziej pouczajacej niz ta pod kolor zoltawych tynkow, zawiazujaca sie wokol klombu na placu w krzywy supel. Policjant z uszanowaniem dotyka daszka mundurowej czapki, potem rusza w swoja strone. Poza portretem nie ma dla niego w tej witrynie nic bliskiego i drogiego, pod szklem leza same slubne zdjecia, gdzies wsrod nich takze jego i zony, juz nieco pozolkle. Para do pary podobna, czarny frak, bialy welon. Gdyby tak odciac nozyczkami welony od frakow i podstepnie potasowac fotografie, nowozency zapewne sami juz nie zdolaliby sie odnalezc w gromadzie podobnych postaci. Mimo wszystko fotograf, zamkniety o tej porannej porze w swojej ciemni, wywoluje, jedno po drugim, zdjecia niemowlat. Te zaplacone z gory, niecierpliwie oczekiwane odbitki swiadcza – przeciwnie – o trwalosci ladu, ktory wiaze pary az do smierci, a nawet jeszcze dluzej.

O tej godzinie obciazony swoja tusza i cierpiacy na bezsennosc notariusz dopiero wstaje z lozka. Wydmuchuje nos w biala chustke, znaczac ja ciemnymi cetkami zakrzeplej krwi, plucze zeby, zostawiajac smugi czerwieni na porcelanie umywalki. Nie wiadomo, w jaki sposob kilka ciemnoczerwonych kropel znalazlo sie az na lustrze, akurat w samym srodku odbicia jego lysiny. Niemily grymas napiecia wykrzywia mu usta, kiedy wyciera te plamki. Siega po pedzel do golenia, potem po brzytwe. W lustrze pod bezbronna skora pulsuje tetnica. Jesli jestem notariuszem, gole sie ostroznie, nigdy nie drgnie mi reka. W oczach mam widok krwi dopiero co startej z lustra, ktory nie pozwala zapomniec, ze cialo jest zmeczone i gotowe spuscic z tonu. Dla dodania sobie otuchy notariusz podspiewuje dosc przyjemnym barytonem operetkowy szlagier. Ma nadzieje, ze jeszcze bedzie znowu jak dawniej, wbrew rozsadkowi wierzy, ze nigdy sie nie podda. Lecz jesli nawet kapitulacja jest nieunikniona, to nie ma dla niego innej drogi niz trwanie w milczacym uporze, poki sil. Coz moze zrobic? Tylko pozapinac guziki, przy spodniach, przy koszuli, przy kamizelce. Wsunac do kieszonki zegarek i przypiac na grubym brzuchu zlota dewizke.

Zanim wlozy marynarke od trzyczesciowego garnituru, powinien zadzwonic na sluzaca, zeby przyniosla mu kawe. Zamiast tego jednak sam cicho wchodzi do kuchni. Widzi plecy sluzacej, ktora obiera wloszczyzne, pochylona nad stolem. Mierzy ja wzrokiem, stanawszy w progu, i po kolei wspomina kobiety, ktore kiedys odwiedzal. Wszystkie byly od niej ladniejsze, wszystkie lepiej ubrane. Sekretarki, szansonistki, zamozne wdowy po

Вы читаете Skaza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату