rękę, zakręcił się i upadł.
Człowiek z Weyrem wstał. Rohan widział, jak ciągły płomień rozgrzewającego się miotacza krzesał pachnące dymem krzemionki iskry z głazów. Tamten poruszał się chwiejnie; ruchy te były takie właśnie jak niemowlęcia trzymającego grzechotkę. Płomień przeszył powietrze między dwoma siedzącymi obok siebie ludźmi, którzy nawet oczu nie zamknęli przed jego oślepiającym blaskiem; chwila, a jeden z nich dostałby cały ładunek w twarz. Rohan — to znowu nie była decyzja, lecz odruch — wyrwał z kabury własnego Weyra i strzelił, tylko raz. Tamten uderzył się z rozmachem obiema podkurczonymi rękami w pierś, jego broń stuknęła o kamienie, a on sam padł na nią, na twarz.
Rohan zerwał się wtedy. Zapadał zmrok. Należało wszystkich jak najszybciej odwieźć do bazy. Miał tylko własną, małą amfibię, a gdy chciał uruchomić któryś z transporterów, okazało się, że dwa z nich zderzyły się w najwęższym miejscu skalnego przejścia i tylko za pomocą dźwigów można by je rozłączyć. Pozostawał tylny energobot, który mógłby zabrać najwyżej pięciu ludzi, a miał ich — żywych, choć bezprzytomnych dziewięciu. Pomyślał, że najlepiej będzie zebrać wszystkich razem, powiązać, aby nie mogli nigdzie uciec ani zrobić sobie krzywdy, włączyć pola obu energobotów, by ich osłaniały, a samemu jechać po pomoc. Nie chciał zabierać nikogo, bo jego mała terenówka była całkiem bezbronna, więc w razie ataku wolał ryzykować tylko sobą.
Była już ciemna noc, kiedy skończył tę niesamowitą pracę; ludzie dali się powiązać bez żadnego oporu. Odjechał tylnym energobotem, by móc wyjechać na wolną przestrzeń amfibią, ustawił oba emitory, zdalnie włączył osłonę siłową, pozostawił w jej wnętrzu wszystkich związanych, a sam ruszył w drogę powrotną.
W taki sposób, w dwudziestym siódmym dniu po lądowaniu, niemal połowa załogi „Niezwyciężonego” była już obezwładniona.
Klęska
Jak każda historia prawdziwa opowiadanie Rohana było dziwaczne i nieskładne. Dlaczego chmura nie zaatakowała jego ani Jarga? Dlaczego nie tknęła także Ternera, dopóki nie opuścił amfibii? Dlaczego Jarg najpierw uciekał, a potem wrócił? Odpowiedzieć na ostatnie pytanie było stosunkowo łatwo. Wrócił, jak przypuszczano, kiedy ochłonął z paniki i uzmysłowił sobie, że od bazy dzieli go około pięćdziesięciu kilometrów, których nie mógłby przebyć pieszo z posiadanym zapasem tlenu.
Pozostawały zagadką pytania poprzednie. Odpowiedź na nie mogła mieć dla wszystkich ludzi wagę życia lub śmierci. Ale rozważania i hipotezy musiały ustąpić działaniu. Horpach dowiedział się o losie grupy Rohana po północy; w pół godziny potem wystartował.
Przerzucenie krążownika kosmicznego z jednego miejsca na drugie, oddalone zaledwie o dwieście kilometrów, jest zadaniem niewdzięcznym. Statek trzeba prowadzić cały czas zawieszony pionowo na ogniu, ze stosunkowo małą szybkością, co powoduje znaczne zużycie paliwa. Pędnie, nie przystosowane do takiej pracy, wymagały nieustającej interwencji elektrycznych automatów, a i tak stalowy kolos posuwał się w nocy z lekkim chybotaniem, jakby go unosiła powierzchnia łagodnie falującego morza. Byłby to zapewne niezwykły widok dla obserwatora stojącego na powierzchni Regis III — ów słabo widoczny w odblasku wyrzucanych płomieni kształt, sunący przez mroki niczym ognista kolumna.
Utrzymanie właściwego kursu także nie było łatwe. Przyszło wznieść się ponad atmosferę, potem wejść w nią na powrót, rufą naprzód.
Wszystko razem absorbowało całą uwagę astrogatora, tym bardziej że poszukiwany krater skrywał się pod cienką powłoką chmur. Na koniec jeszcze przed świtem „Niezwyciężony” osiadł w kraterze, o dwa kilometry od starej bazy Regnara; superkopter, maszyny i baraki umieszczono wówczas w obrębie perymetru krążownika, a silnie uzbrojona grupa ratunkowa około południa przywiozła wszystkich ocalałych ludzi Rohana, zdrowych, lecz bezprzytomnych. Na szpitale przyszło zająć dwa dodatkowe pomieszczenia, bo we właściwym szpitalu okrętowym zabrakło już wolnych miejsc. Dopiero gdy tego dokonano, uczeni zajęli się roztrząsaniem tajemnicy, która uratowała Rohana i — gdyby nie tragiczny wypadek z miotaczem w ręku szalonego — uratowałaby i Jarga.
Było to niepojęte, bo obaj zarówno odzieżą, uzbrojeniem, jak i wyglądem nie różnili się wcale od reszty. Nie mogło mieć chyba znaczenia i to, że znajdowali się we trzech, z Ternerem, w małym pojeździe terenowym.
Horpach stał równocześnie przed dylematem, co robić dalej. Sytuacja była o tyle jasna, że mógłby wrócić do bazy z danymi, które usprawiedliwiały odwrót i wyjaśniały zarazem tragiczny koniec „Kondora”. To, co najbardziej intrygowało uczonych — metalowe pseudoowady, ich symbioza z mechanicznymi „roślinami”, osiadłymi na skałach, na koniec kwestia o „psychizmie” chmury — a nie było nawet wiadome, czy istnieje tylko jedna, czy też jest ich więcej, czy wreszcie mniejsze chmury mogą się wszystkie łączyć w jednolitą całość — wszystko to razem nie skłoniłoby go do pozostania na Regis III ani przez godzinę dłużej, gdyby nie to, że brakowało wciąż czterech ludzi z ekipy Regnara, wraz z nim samym.
Ślady zaginionych wciągnęły grupę Rohana do wąwozu. Nie ulegało wątpliwości, że owi bezbronni zginą tam, nawet jeśli martwi mieszkańcy Regis pozostawią ich w spokoju. Należało zatem przeszukać okoliczne tereny, bo pozbawieni zdolności rozumnego działania nieszczęśliwcy mogli liczyć tylko na pomoc „Niezwyciężonego”.
Jedyne, co dało się ustalić w rozsądnym przybliżeniu, to był promień poszukiwań, gdyż owi zagubieni w krainie grot i wąwozów nie mogli się oddalić od krateru bardziej aniżeli na kilkadziesiąt kilometrów. Tlenu w aparatach mieli już niewiele, lekarze jednak zapewniali, że oddychanie atmosferą planety na pewno nie grozi śmiercią, w stanie zaś, w jakim przebywali owi ludzie, oszołomienie rozpuszczonym we krwi metanem nie miało oczywiście poważniejszego znaczenia.
Teren poszukiwań nie był zbyt rozległy, ale wyjątkowo trudny i nieprzejrzysty. Przeczesanie wszystkich zaułków, szczelin, krypt i jaskiń mogło nawet w sprzyjających warunkach zająć tygodnie. Pod skałami krętych parowów i dolin, komunikując się z nimi tylko gdzieniegdzie, krył się drugi system podziemnych korytarzy i grot, wypłukanych przez wody. Było zupełnie możliwe, że zaginieni przebywają gdzieś w jednej z takich kryjówek, poza tym nie można było liczyć nawet na to, że znajdzie się ich w jednym miejscu. Pozbawieni pamięci byli