— To dlaczego miałby w nas walić?

Znowu zaległa cisza.

— Nie wiadomo, gdzie on jest? — spytał ten, który nie był w sterowni.

— Nie. Ostatni meldunek był o jedenastej. Kralik mi mówił. Widzieli go, jak się kręcił po pustyni.

— Daleko?

— A co, masz pietra? Jakieś dziewięćdziesiąt mil stąd. Dla niego to niecała godzina. Albo mniej.

— Może już dosyć tego przelewania z pustego w próżne? — wtrącił gniewnie bosman Blank, ukazując swój ostry profil na tle kolorowo mżących światełek.

Wszyscy zamilkli. Rohan powoli odwrócił się i oddalił tak samo cicho, jak przyszedł. Po drodze minął dwa laboratoria; w dużym światła były wygaszone, w małym się świeciło. Widział światło padające na korytarz przez podsufitowe iluminatory. Zajrzał do środka. U okrągłego stołu siedzieli sami cybernetycy i fizycy — Jazon, Kronotos, Sarner, Liwin, Saurahan i jeszcze ktoś, kto odwrócony do reszty plecami w cieniu skośnej przegrody programował wielki mózg elektronowy.

— … są dwa rozwiązania eskalacyjne, jedno anihilujące, jedno z unicestwieniem, a reszta jest układowa — mówił Saurahan.

Rohan nie przekroczył progu. Znów stał i podsłuchiwał.

— Eskalacyjna pierwsza polega na uruchomieniu procesu lawinowego. Potrzebny jest miotacz materii, który wejdzie do wąwozu i zostanie tam.

— Jeden tam już był… — powiedział ktoś.

— Jeżeli nie będzie miał elektromózgu, może działać nawet wtedy, kiedy temperatura przekroczy milion stopni. Potrzebny jest miotacz plazmowy; plazma nie boi się skali gwiazdowej. Chmura będzie postępowała jak przedtem — będzie usiłowała zdusić go, wejść w rezonans z obwodami sterującymi, ale nie będzie żadnych obwodów, nic oprócz reakcji podjądrowej. Im więcej materii wejdzie w reakcję, tym stanie się gwałtowniejsza. W ten sposób można ściągnąć w jedno miejsce i anihilować całą nekrosferę planety…

Nekrosfera — pomyślał Rohan — aha, bo te kryształki są martwe: nie ma jak uczeni. Zawsze wymyślą jakąś ładną, nową nazwę…

— Najbardziej podoba mi się wariant z samounicestwieniem — powiedział Jazon. — Ale jak to sobie wyobrażacie?

— No, polega na tym, aby najpierw doprowadzić do oddzielnych konsolidacji dwu wielkich „chmuromózgów”, a potem zderzyć je z sobą — postępowanie zmierza do tego, żeby każda chmura uznała drugą na konkurenta w walce o byt…

— Rozumiem, ale jak chcecie to zrobić?

— Niełatwa rzecz, ale możliwa, o ile chmura jest tylko pseudomózgiem, a więc nie posiada zdolności rozumowania…

— Ale pewniejszy jest jednak wariant układowy, z obniżeniem przeciętnej napromieniowania… — powiedział Sarner. — Wystarczą cztery ładunki wodorowe po pięćdziesiąt do stu megaton na każdą półkulę — razem niecałych osiemset… Wody oceaniczne, parując, zwiększą powłokę chmur, wzrośnie albedo i osiadłe symbionty nie będą mogły im dostarczyć potrzebnego do rozmnażania minimum energii…

— Rachunek jest oparty na niepewnych danych — zaprotestował Jazon. Widząc, że rozpoczyna się spór fachowców, Rohan cofnął się od drzwi i poszedł swoją drogą.

Zamiast windą wracał do siebie krętymi stalowymi schodkami, których normalnie nigdy nie używano. Po kolei mijał przęsła coraz wyższych pokładów. Widział, jak w hali remontowej ekipy de Vriesa błyskały spawarkami wokół czerniejących nieruchomo wielkich arktanów. Dostrzegł z dala okrągłe iluminatory okien szpitala okrętowego, w których płonęły fiołkowe, przyćmione światła. Jakiś lekarz w białym fartuchu przeszedł bezszelestnie przez korytarz, za nim podręczny automat niósł komplet lśniących narzędzi. Minął puste i ciemne mesy, pomieszczenia klubowe, bibliotekę, nareszcie znalazł się na swoim poziomie; przeszedł obok kabiny astrogatora i zatrzymał się w pół kroku, jakby pragnąc i jego podsłuchać, ale zza gładkiej tafli drzwi nie dobiegał ani dźwięk żaden, ani promyk światła, a okrągłe iluminatory były szczelnie zamknięte dokręcanymi śrubami o miedzianych głowicach.

Dopiero w kabinie poczuł na nowo zmęczenie. Ramiona obwisły mu, usiadł ciężko na koi, strącił z nóg buty i oparł kark na skrzyżowanych przegubach rąk. Siedząc tak, patrzył w słabo oświetlony nocną lampką niski sufit z biegnącym pośrodku, dzielącym na dwoje jego niebieską powierzchnię, pęknięciem lakieru.

Nie z poczucia obowiązku krążył po statku, nie z ciekawości rozmów i życia innych ludzi. Bał się po prostu takich godzin nocnych, bo wtedy nachodziły go obrazy, których nie chciał pamiętać. Ze wszystkich wspomnień najgorsze było wspomnienie o człowieku, którego zabił, strzelając z bliska po to, aby tamten nie zabił innych. Musiał tak postąpić, ale nie było mu od tego lżej. Wiedział, że jeśli zgasi teraz lampkę, zobaczy znowu tę samą scenę, zobaczy, jak tamten ze słabym, bezmyślnym uśmiechem stąpa w ślad za chwiejącą mu się w dłoni lufą Weyra, jak przestępuje leżące na kamieniach ciało bez ręki.

Tym martwym był Jarg, który wrócił, aby tak głupio zginąć po cudownym ocaleniu, a po sekundzie tamten miał się zwalić na trupa, z rozszarpanym i dymiącym na piersiach kombinezonem, daremnie usiłowałby powstrzymać ów obraz, rozwijający mu się przed oczami samochcąc, czuł ostrą woń ozonu, gorący odrzut rękojeści, którąś ciskał wtedy spotniałymi palcami, i słyszał skomlenia ludzi, których ciągnął później zdyszany, ziając, aby ich wiązać jak snopy, i za każdym razem bliska, znajoma, oślepła jakby nagle twarz porażonego uderzała go swym wyrazem rozpaczliwej bezradności.

Coś stuknęło; spadła książka, którą zaczął czytać jeszcze w bazie. Założył stronę białą kartą, ale nie przeczytał ani jednego wiersza, bo i kiedy? Poprawił się na koi. Pomyślał o strategikach, którzy obmyślali teraz plany zniszczenia chmur, i usta wykrzywił mu wzgardliwy uśmiech.

To nie ma sensu, wszystko razem… — myślał. Chcą zniszczyć… a właściwie my też, my wszyscy chcemy to zniszczyć, ale nikogo przez to nie uratujemy. Regis jest bezludna, człowiek nie ma na niej czego szukać. Skąd więc ta zaciekłość? Przecież to jest tak, jakby tamtych zabiła burza albo trzęsienie ziemi. Niczyj świadomy zamiar, żadna wroga myśl nie stanęła na naszej drodze. Martwy proces samoorganizacji… czy warto marnować wszystkie siły i energię po to, aby go unicestwić, tylko dlatego, że zrazu braliśmy go za czyhającego wroga, który

Вы читаете Niezwyciężony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату