metalową siateczkę, którą ukryłoby się we włosach… wysyłałaby słabe impulsy, takie właśnie jak mózg porażonego. Coś w rodzaju „czapki niewidki”. Że w ten sposób można by się maskować przed chmurą. Ale to tylko przypuszczenie. Nie wiadomo, czyby się udało. Chcieliby zrobić parę doświadczeń. Nie mają jednak dostatecznej ilości tych kryształków — a i tych, które miał zebrać „Cyklop”, nie dostaliśmy…

— No dobrze — westchnął astrogator. — Nie o tym chciałem z tobą mówić… To, co sobie powiemy, zostanie między nami. Tak?

— Tak… — powiedział powoli Rohan i napięcie wróciło.

Astrogator nie patrzał teraz na niego, jakby trudno mu było zacząć.

— Nie powziąłem jeszcze decyzji — powiedział nagle. — Ktoś inny na moim miejscu rzucałby monetą. Wracać — nie wracać… Ale nie chcę. Wiem, jak często nie zgadzasz się ze mną…

Rohan otworzył usta, lecz tamten uciął jego słowa w zarodku lekkim ruchem ręki.

— Nie, nie… Otóż masz szansę. Daję ci ją. Ty zadecydujesz. Zrobię, co powiesz.

Popatrzał mu w oczy i zaraz skrył je pod ciężkimi powiekami.

— Jak to… ja? — wybełkotał Rohan. Wszystkiego by się spodziewał, tylko nie tego.

— Tak, właśnie ty. Oczywiście umówiliśmy się: to pozostanie między nami. Ty poweźmiesz decyzję, a ja ją przeprowadzę. Ja będę odpowiadał za nią przed Bazą. Dogodne warunki, nieprawdaż?

— Pan to mówi… serio? — spytał Rohan, tylko by zyskać na czasie, bo i tak wiedział, że wszystko jest prawdą.

— Tak. Gdybym ciebie nie znał, dałbym ci czas. Ale wiem, że chodzisz i myślisz swoje… że dawno już powziąłeś decyzję… ale może bym jej z ciebie nie wyciągnął. Dlatego powiesz mi tu, zaraz. Bo to jest rozkaz. Na tę chwilę ty zostaniesz dowódcą „Niezwyciężonego”… Nie chcesz od razu? Dobrze. Masz minutę czasu.

Horpach wstał, podszedł do umywalki, potarł dłonią policzki, aż zachrzęścił pod palcami siwy zarost, i zaczął się, jakby nigdy nic, golić maszynką elektryczną. Patrzał w lustro.

Rohan widział go i nie widział równocześnie. Pierwszym jego uczuciem był gniew na Horpacha, który tak bezwzględnie z nim postąpił, dając mu prawo, a właściwie obowiązek decyzji, wiążąc go słowem, a zarazem przejmując z góry całą odpowiedzialność. Rohan znał go na tyle, aby wiedzieć, że wszystko to zostało przemyślane i jest już teraz nie do odwrócenia. Sekundy biegły i trzeba było mówić, za chwilę, zaraz, a on nic nie wiedział. Wszystkie argumenty, które tak chętnie cisnąłby astrogatorowi w twarz, które sobie układał jak żelazne cegły w czasie nocnych medytacji, znikły. Czterech ludzi nie żyło prawie na pewno. Gdyby nie to „prawie”, nie trzeba by niczego rozważać, nicować, po prostu odlecieliby ze świtem. Ale teraz owo „prawie” poczęło się w nim rozrastać. Dopóki był obok Horpacha, uważał, że powinni natychmiast startować. Czuł teraz, że taki rozkaz nie przejdzie mu przez gardło. Wiedział, że byłby to nie koniec sprawy Regis, ale jej początek. Nie miało to nic wspólnego z odpowiedzialnością wobec Bazy. Tych czterech ludzi zostałoby na statku, już nigdy by nie było tak jak przedtem. Załoga chciała wracać. Ale przypomniał sobie swoją nocną wędrówkę i pojął, że po jakimś czasie zaczęliby o tym myśleć, a potem mówić. Powiedzieliby sobie: „Widzicie? Zostawił czterech ludzi i wystartował”. I poza tym nie liczyłoby się nic. Każdy człowiek musiał wiedzieć, że inni nie zostawią go — w żadnych okolicznościach. Że można przegrać wszystko, ale trzeba mieć załogę na pokładzie — żywych i umarłych. Tej zasady nie było w regulaminie. Ale gdyby tak nie postępowano, nikt nie mógłby latać.

— Słucham? — powiedział Horpach. Odłożył maszynkę i usiadł naprzeciwko niego.

Rohan oblizał wargi.

— Trzeba spróbować…

— Czego?

— Odszukania ich…

Stało się. Wiedział, że astrogator mu się nie sprzeciwi. Był teraz właściwie całkiem pewny, że Horpach właśnie na to liczył: że zrobił to umyślnie. Żeby w podjętym ryzyku nie być samotnym?

— Tamtych. Rozumiem. Dobrze.

— Ale potrzebny jest plan. Jakiś sposób, rozsądny…

— Rozsądni byliśmy dotąd — powiedział Horpach. — Rezultaty znasz.

— Czy mogę coś powiedzieć?

— Słucham.

— Byłem dziś w nocy na naradzie strategów. To znaczy słyszałem… zresztą mniejsza z tym. Opracowują rozmaite warianty anihilacji chmury… ale zadanie polega przecież nie na tym, żeby ją zniszczyć, tylko żeby odszukać tych czterech. Więc jeśli podejmie się jakąś masakrę antyprotonową, to jeżeli nawet któryś z nich jeszcze żyje, z drugiego takiego piekła nie wyjdzie cały na pewno. Nikt. To niemożliwe…

— I ja tak myślę — powoli odparł astrogator.

— Pan też?! To dobrze… a więc?

Horpach milczał.

— Czy oni… czy znaleźli jakieś inne rozwiązanie?

— Oni… ? Nie.

Rohan chciał jeszcze o coś pytać, ale nie miał odwagi. Słowa zamarły mu na ustach. Horpach patrzał na niego, jakby na coś czekał. Ale Rohan nie wiedział nic — czyżby dowódca przypuszczał, że on sam, na własną rękę, potrafił wymy­ślić coś doskonalszego od wszystkich uczonych, od cybernetyków i strategików, razem z ich elektronowymi mózgami? To było nonsensem. A jednak patrzał na niego cierpliwie. Milczeli. Krople wody kapały miarowo z kurka, niezwykle gło­śno w zupełnej ciszy. I z tego milczenia pomiędzy nimi narodziło się coś, co chłodem ścięło policzki Rohana. Już cała twarz, jej skóra, od karku przez szczęki, zaczęła się kurczyć, stawała się jakby ciasna, kiedy patrzał w załzawione, nie­wymownie teraz stare oczy Horpacha. Już nic nie widział oprócz tych oczu. Już wiedział.

Skinął powoli głową. Jakby mówił „tak”. Rozumiesz? — pytał wzrok astrogatora. Rozumiem — odpowiedział spojrzeniem Rohan. Ale w miarę jak ta świado­mość stawała się w nim coraz jawniejsza, czuł, że to nie może być. Że tego nikt nie ma prawa żądać od niego, nawet on sam. Milczał więc dalej. Milczał, ale teraz udając już, że się nie domyśla niczego, że nie wie; czepiał się tej naiwnej nadziei, że skoro nic nie zostało powiedziane, tego, co przeszło z oczu w oczy, można się wyprzeć.

Вы читаете Niezwyciężony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату