wyłączającego przeciążoną jaźń...

A rankiem – przeciąg, ryczący, jak tunel aerodynamiczny: wrażenia bezdźwięcznie ześlizgują się po wilgotnej powierzchni świadomości, i dopiero po paru godzinach świadomość znowu nabiera swojej zwykłej szorstkości. Zaczerwienione oczy nie patrzą – czepiają się przedmiotów, znajdując w nich oporę dla chyboczących się chlipiących myśli – strzępków, zlepionych w nierozwiązywalny motek, przechwytujący fragmenty zdarzeń, osób i słów. Nakładają się na siebie warstwami błota, osiadającego na powierzchni trwogi i maskującego ją. Groźbą skłaniasz mózg do pracy, wykręcasz go jak pranie, zamęczasz siebie, gromadząc wrażenia – w nadziei, że potem, wieczorem... Urywasz myśl, ukrywasz ją przed sobą samym. A po pracy przeciągasz moment powrotu do domu, do wystygłego telewizora, odkładasz go, wędrując gdzieś tam – kiedy nagle postrzegasz siebie – odkrywasz, że jesteś gdzieś, na ulicy; a twoje nerwy są jak ostre raszple...

Będąc właśnie w takim stanie Kosow wszedł do sklepu – po nic – po prostu: aby odwrócić swoją uwagę od siebie samego. I wtedy skrajem świadomości, na krawędzi pola widzenia nagle zaczepił się o-coś- coś-ważnego: konieczne. Ściana z waty, oddzielająca go od otaczającego go świata, w niektórych miejscach zaczęła przeświecać, pojawiły się w niej pęknięcia – i jak żarzącym się drutem dotknęła do nieoczekiwanie obudzonego słuchu czyjaś to niechlujna fraza:

– ... całkiem zgłupieli, tylko pieniądze, a ja, może...

I wtedy Kosow znowu rozpoczął istnieć. Zrozumiał: cos tam przyciągnęło- coś-takiego tam napisano – oto: '...łóżko... wyzwala od bezsenności, bólów głowy (Bóg a nim, bólem głowy! – dalej, dalej!)... dociera do niego: elektrosen bezkontaktowy, wibromasażysta, termoregulator i zegar elektroniczny – budzik programowalny na cały tydzień... z dostawą do domu...' I niewiarygodna, porażająca umysł – nawet dziś – cena.

Ale Kosow już wiedział, że tak powinno być, ponieważ on jest gotowy i taka cenę zapłacić. Natychmiast. Teraz. Od tego czasu, kiedy odeszła od niego żona – on... Tym bardziej, że inflacja... Może kiedyś będzie żałował – potem; ale dzisiaj – jest gotowy na wszystko; choćby dla jednej, spokojnej nocy. Wyjął kartę kredytową i ruszył do kasy.

Następne dwie noce Kosow nawet nie próbował zasnąć. Po co? Później nadejdzie ulga. Po prostu patrzył w ciemność męczył się swoimi myślami. Wspomnieniami. Próbował zrozumieć. Siebie, swoje życie. Palił, obserwował w ciemności ruchy pomarańczowo-czerwonego ognika papierosa. Teraz tak można. Można palić leżąc w łóżku, można wrzucać brudną odzież stertą w wannę, można – choćby na ścianie gównem rysować, wszystko wolno! Nikt nie może zakazać.

No, dobrze – była praca, dysertacja, znowu praca – po co? Przecież nie z miłości dla jej samej   – to pewne. Dla pieniędzy? No, ogólnie rzecz biorąc... Chociaż pieniądze – nie tak je zdobywają. A potem Nina... Niech to diabli wezmą, przecież teraz nie ma nikogo! Sprawdzone.

A tak na prawdę – za wcześnie zrobiliśmy sobie dziecko. Mogła jeszcze troszkę poczekać! Chociaż, oczywiście, ciężko przechodziła aborcje. Po każdej – całkiem nie była sobą. Złośliwa, dominująca – klęła Kosowa, klęła. Przyznawała, że najzwyczajniej nic nie może ze sobą zrobić – tak reaguje: w takie dni nienawidziła wszystkich i wszystkiego, a szczególnie jego, Kosowa. A po trzeciej aborcji – po prostu odeszła. Powiedziała: 'Konie, Sieriej. Nie mogę więcej. No nie mo-gę! Żegnaj.' I odeszła.

Nie pobiegł za nią, nie błagał o powrót. Wiedział: to beznadziejne. Wiedział: byłoby tylko gorzej. Przeszło.

Ale naprawdę kochał. I tylko ją. Nie zdradził ani razu. Całe życie Kosowa to był tylko – dom i praca. A i w pracy: cały czas tylko pragnął być w domu, śpieszył się do Niny. A ona mimo wszystko odeszła.

Najpierw Kosow próbował pić, ale nie mógł się upić: upojenie wprowadzało go w stan takiego przygnębienia – rozpaczy – że kiedyś Kosow mało nie zadławił się wieszając się we własnej wannie na haczyku od prysznica. W ostatniej chwili nagle stało mu się żal – siebie; i rozryczał się (zupełnie jak baba, lamentując i lekko wyjąc): na kolanach, z głową na brzegu wanny; potem ucichł: zasnął. Po tym już nie próbował pić.

Nie oszukali: przywieźli, ustawili łoże, tam gdzie wskazał Kosow, i – okazało się, że to w ogóle unikalny, robiony na zamówienie model, wyprodukowany nie dla zysku, a właściwie – nie wiadomo z jakiego powodu: konwersja przemysłu zbrojeniowego na produkcję cywilną. Długo sprawdzali oscylogramy w punktach pomiarów kontrolnych, odrzucając niezręczne propozycje jakiejkolwiek pomocy Kosowa, odmówili nie tylko wódki, ale i zakąski – i odeszli.

A Kosow pozostał. On – i pośród porozstawianych po kątach mebli – zostało też kremowo lśniące łoże, błyszczące jak jarząca się plastykowa naklejka na ściemniałym starym obrazie.

Kosow szybko przejrzał odbity na ksero maszynopis instrukcji, i zdecydował się skorzystać z niego od razu, nie czekając na stosowny czas. Nastawił budzik na szóstą trzydzieści cztery (strasznie nie lubił okrągłych liczb), wypróbował wibromasażystę, trochę wahając się wyłączył termoregulator, i – z zatrzymanym na sekundę sercem – nacisnął na przycisk 'sen'.

Nic się  nie stało. W myślach Kosowa formułowała się złość na oszustów-handlowców, ale nie zdążyła się wykształcić, zwiesiła się jak zwiędły owoc w opustoszałej świadomości. Myśli jego leniwie kłębiły się grzęznąc w asfaltowej mazi. Zdążył tylko odczuć niecodzienne, zapomniane szczęście: nie odczuwania myślenia – i zapadł w sen. Aparat pracował.

Stopniowo Kosow docenił i wibromasażystę, i przyjemność spania pod cieniutkim prześcieradłem – termoregulator zlikwidował potrzebę sypiania pod kołdrą, ale – mimo wszystko -najważniejszą dla niego – Kosowa – częścią cudu – łóżka był elektrosen. Gorączkowy, zabiegany i  zaszargany świat wzdrygnął się i nabrał stateczności. Teraz nic go już nie ruszy. To nie tak, żeby nie spotykał nieprzyjemności – natykały się one na monolit spokojnego snu Kosowa i ... rozpływały się. A i sam Kosow – stał się – jak skała. Twardo stał na nogach, czując, że jego tyły są bezpiecznie chronione – ponieważ, jakby nie próbowano jego zgiąć i złamać w ciągu dnia – w nocy, zwykłym naciśnięciem przycisku, usuwał to, anulował wszystkie takie wysiłki. I im bardziej było trudno, tym większe odprężenie przynosił sen, stawał się ratunkiem, panaceum. Przyzwyczajenie weszło mu w krew, i Kosow – już nawet bez określonego powodu – kiedy nie miał co robić – uciekał w sen.

W dwa miesiące od chwili kiedy pojawiło się u niego to łóżko,

Вы читаете Opowiadania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×