trzeba nie rozumiec sensu slow. Czystka etniczna moze miec wiele cech, ale na pewno nie jest czysta.

Uslyszal wystrzal z mozdzierza kalibru 60 mm umieszczonego na obrzezach wsi, w odleglosci kilometra od mostu, i rozejrzal sie w poszukiwaniu miejsca, gdzie moglby sie schowac. Mial okolo dwudziestu sekund do wybuchu, jesli pocisk lecial w ich kierunku, postanowil wiec zapomniec o kewlarowym helmie lezacym na ziemi zbyt daleko, obok Marqueza. Podszedl bez pospiechu do skarpy i polozyl sie twarza do ziemi, patrzac na kolege, ktory choc nadal kleczal przy zabitym, tez uslyszal mozdzierz i patrzyl na niebo, jakby spodziewal sie, ze zobaczy, jak nadlatuje pocisk.

Przez wiele lat jezdzili razem na rozne wojny i Barles doskonale wiedzial, o czym mysli kamerzysta. Bardzo trudno jest sfilmowac wybuch bomby, bo nigdy dokladnie nie wiadomo, gdzie ona spadnie. Na wojnach bomby spadaja jak chca, a prawa prawdopodobienstwa sumuja sie z prawami balistyki. Nie ma rzeczy bardziej kaprysnej niz pocisk przypadkowo wystrzelony z mozdzierza, i mozna cale zycie filmowac rozmaite bombardowania i nie zrobic ani jednego porzadnego ujecia wybuchu. Tak samo z zolnierzami podczas walki – nigdy nie wiesz, ktorego trafia, i jesli sfilmujesz taki moment, zawsze jest to czysty przypadek, tak jak udalo sie to Enrique del Viso w Bejrucie w osiemdziesiatym dziewiatym. Filmowal grupe szyitow, niespodziewanie ostrzelanych ogniem z broni automatycznej, no i – bingo! Pozniej na stop-klatkach mozna bylo zobaczyc pomaranczowe punkty, partyzanta z Amalu [2] z naglym skurczem twarzy podnoszacego dlon do piersi i rownoczesnie wypuszczajacego bron, wykrzywiona twarz Barlesa i jego usta otwarte w krzyku: filmuj, filmuj! Ludziom sie wydaje, ze czlowiek przyjezdza na wojne, od razu kreci takie zdjecia, i gotowe. Ale kule i bomby robia bang-zaka-bum i nikt nie wie, gdzie poleca. Barles widzial, jak Marquez nadal kleczac, zarzucil na ramie kamere i znow filmowal zabitego. Jesli pocisk mozdzierza padnie blisko, szybkim ruchem kamery przejdzie z jego twarzy na slup dymu i kurzu po wybuchu, zanim sie on rozwieje. Barles mial nadzieje, ze przynajmniej jedna sciezka dzwiekowa zostala przestawiona na reczna manipulacje. Jesli jest nastawiona na automat, filtr wycisza odglosy strzalow i eksplozji bomb, ktore potem brzmia falszywie, jakby przytlumione, tak jak w kinie.

Pocisk mozdzierzowy upadl daleko, na granicy lasu, a Barles usmiechnal sie w duchu, wyobrazajac sobie przerazenie chorwackich saperow. Marquez nie poruszyl sie podczas wybuchu, drgnal jedynie na obiektywie pierscien ostrosci, gubiacej sie teraz w przestrzeni. Podniosl sie powoli i podszedl do miejsca, gdzie nadal lezal

Barles. Kiedys w Sarajewie, gdy Miguel de la Fuente robil to samo, co teraz Marquez, to znaczy polowal na wybuch, spadl na niego odlamek pocisku z serbskiego mozdzierza. Odlamek i zwir, i asfalt z polowy ulicy. Uratowala go kuloodporna kamizelka i helm, a kiedy schylil sie, zeby podniesc kawalek odlamka na pamiatke tego, ze byl tak blisko wybuchu, metal oparzyl mu reke. W najgorszych czasach w Sarajewie to sie nazywalo shop-ping. Zakladali helmy i kamizelki, przywierali do muru na ulicy starego miasta i sluchali, skad nadlatuja kule i pociski. Kiedy cos spadalo blisko, biegli i filmowali dym, plomienie, gruzy. Ochotnikow wydobywajacych ofiary. Marquez nie lubil, jak Barles pomagal ekipom ratunkowym, bo wlazil w kadr i psul cale ujecie.

– Bylo zostac pielegniarka, kretynie!

Marquezowi lzy nie pozwalaly dobrze zlapac ostrosci, dlatego nigdy nie plakal, kiedy spod gruzow wyciagano dzieci ze zmiazdzonymi glowami, chociaz potem przez dlugie godziny siedzial w kacie, nie otwierajac ust. Paco Custodio owszem, poplakal sie pewnego razu w kostnicy w Sarajewie, ktoregos z tych dni, kiedy zdarzalo sie po dwudziestu, trzydziestu zabitych i przeszlo pol setki rannych; nagle odlozyl kamere i zaczal plakac, choc przez ponad miesiac znosil to bez mrugniecia okiem. Potem wrocil do Madrytu, a na jego miejsce przyjechal inny kamerzysta, ktory po pierwszym dziecku zmasakrowanym przez mozdzierz upil sie i stwierdzil, ze jest mu wszystko jedno. No i Miguel de la Fuente tak samo trzymal swoj betacam na ramieniu, kiedy spadl na niego zwir i odlamek podczas shoppingu w Dobrinji, to jest w takiej dzielnicy Sarajewa, gdzie strzelano do ciebie bez przerwy i ze wszystkich stron i gdzie sciany budynkow w najlepszym stanie mierzyly najwyzej poltora metra. Miguel byl twardym facetem, tak samo jak Custodio i tak samo jak twardzi byli Josemi Diaz Gil w Kuwejcie, Salwadorze i Bukareszcie albo Del Viso w Bejrucie, Kabulu, Chorramszahr i Managui. Wszyscy to byli twardzi faceci, ale Marquez byl z nich najtwardszy. Barles tak myslal, patrzac, jak do niego podchodzi, kulejac. Marquez kulal od pietnastu lat, od czasu, kiedy idac z Miguelem de la Cuadra pewnej bezksiezycowej nocy spadl w przepasc razem z dwoma Erytrejczykami, niedaleko Asmary. Obydwaj partyzanci zgineli, a on przez pol roku lezal sparalizowany w szpitalu, z kregoslupem przerobionym na grzechotke, nie ruszajac nogami i robiac pod siebie w spodnie pizamy. Wyszedl z tego – choc nikt juz nie dawal za niego zlamanego grosza – tylko dzieki sile woli i energii zyciowej. Teraz, zawsze kiedy sie pojawial w redakcji, ludzie odsuwali sie i patrzyli na niego w milczeniu. Marquez nie tylko jezdzil na wojne. Jego zdjecia to byla wojna.

– Zmarnowala mi sie bomba.

– Widzialem.

– Za daleko spadla.

– Lepiej za daleko niz za blisko.

To jedna z zasad zawodowych, podobnie jak ta, ze lepiej, jezeli trafi w ciebie niz we mnie. Marquez powoli kiwal glowa. Odwieczny dylemat na terytorium Komanczow polega na tym, ze jesli jestes zbyt daleko, nie wychodza ci zdjecia, a jesli jestes zbyt blisko, tracisz zdrowie i zycie i nie mozesz o tym opowiedziec. Najgorsze w robieniu shoppingu pod ogniem mozdzierzy jest nie to, ze pociski spadna za blisko, ale ze trafia prosto w ciebie. Marquez polozyl kamere na ziemi i patrzyl na most zmruzonymi oczyma. Wkurzal sie, gdy Barles albo inni wlazili mu w kadr, kiedy filmowal zabite dzieci miedzy gruzami, choc czasem, kiedy juz nie wytrzymywal, odkladal kamere i tez bral sie do odrzucania gruzow – ale dopiero wtedy, gdy mial dosc zdjec na poltoraminutowy material do wiadomosci. Marquez byl niskim i zylastym blondynem o jasnych oczach, dziewczyny uwazaly, ze jest atrakcyjny. Byli tacy, co mowili, ze przelecial Nine Rodicio podczas bombardowania Bagdadu, ale to bzdura. Podczas bombardowania, gdyby tylko mial kamere pod reka, Marquez nie szepnalby jednego czulego slowka nawet Orianie Fallaci w jej najlepszych czasach

Meksyku, Sajgonu i tak dalej. A Nina Rodicio bynajmniej nie jest Oriana Fallaci.

– Chce miec ten most – powiedzial Marquez swoim chrapliwym glosem, brzmiacym jak stara kolatka.

Obydwaj chcieli go miec, ale on przede wszystkim. Dlatego wlasnie siedzieli tutaj, zamiast uciekac razem ze wszystkimi, mimo ze juz sie robilo pozno: zostaly niecale trzy godziny do drugiego wydania wiadomosci, a trzeba jeszcze liczyc piecdziesiat minut na jazde zlymi drogami do miejsca, skad nadawali. Ale Marquez bardzo chcial miec ten most i byl czlowiekiem upartym. Prawie nigdy nie zakladal kamizelki kuloodpornej ani helmu, bo przeszkadzaly mu w pracy z kamera. Codziennie mieli awantury na ten temat.

– Nie zeby mi jakos specjalnie zalezalo – mawial Barles – ale jak cie trafia, zostane bez kamerzysty.

W ramach zemsty Marquez kazal stawac mu podczas krecenia materialow w miejscach trudnych, gdzie nie mozna sie skoncentrowac, kiedy trzeba mowic do mikrofonu, bo bardziej uwazasz na to, co sie dzieje, niz na to, co chcesz powiedziec. Jestesmy wlasnie w… bang-bang. Poczekaj, zaczne od poczatku. Jestesmy tutaj. No popatrz, teraz to sukinsyny nie strzelaja. Jestesmy w… bang-bang. Udalo sie? Trzy lata wczesniej, w Borovo Naseije, Marquez trzymal go przez piec minut bez zadnej oslony w odleglosci stu metrow od serbskich linii, kazac mu trzykrotnie powtarzac nagranie, ktore, swoja droga, juz przy pierwszym podejsciu bylo calkiem udane. Jadranka, chorwacka tlumaczka, zrobila im wtedy zdjecie: na drodze pelno gruzu, wypatroszony serbski czolg w tle, Barles krzyczy ze wsciekla mina, a obok niego Marquez, z kamera na ramieniu, peka ze smiechu. Mimo wszystko lubili razem pracowac. Obydwaj lubili zyc w ten sposob, laczylo ich wspolne poczucie humoru – szyderczego, szorstkiego i cierpkiego.

Materialy… Problem telewizji polega na tym, ze nie da sie opowiadac o wojnie z pokoju hotelowego, ale trzeba jechac tam, gdzie cos sie dzieje. Przyjezdzasz, stajesz przed kamera w planie polpelnym, a powietrze po twojej prawej rece zaczyna drgac. Kiedy strzelaja, slychac raas-zaka-bum-bum i materialy wygladaja znakomicie, czesto jednak sa do niczego z powodu halasu. A kiedy w trakcie nagrania wymknie ci sie jakies przeklenstwo, to znaczy kiedy mowisz na przyklad: Tego ranka pogorszyla sie sytuacja w okolicy miejscowosci Vitez, a w poblizu slyszysz grzmotniecie, raaka-bum, to zamiast: w okolicy miejscowosci Vitez, mowisz: w okolicy szlag by to jasny, kurwa mac; wtedy tez material sie nie nadaje i trzeba powtarzac. Innym razem nagle czujesz w glowie pustke, gapisz sie w obiektyw jak glupek, niezdolny wydusic z siebie slowa, bo kiedy masz sie odezwac, wymazuje ci sie cala pamiec, jakby ci wlasnie sformatowano twardy dysk. A potem trafiasz na tyly albo do Madrytu, i zawsze sie znajdzie jakis duren, ktory spyta, czy te strzaly byly prawdziwe, i sam nie wiesz, czy traktowac to jako zart, czy

Вы читаете Terytorium Komanczow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату