trafia na ciebie, znaczy – twoja kolej i juz. Na temat pecha, czystego i prostego, czy w pracy, czy w sprawach zdrowia, nie mozna nic powiedziec, tylko trzeba sie z nim pogodzic. Zywym tego dowodem byl argentynski fotograf Manuel Ortiz, wolny strzelec, ktory krecil sie po okolicy od poczatku wojny. Nie mial zlamanego dolara przy duszy, zyl caly czas na pozyczkach, oczekujac na wspaniale zdjecie, ktore rozwiaze mu wszelkie zyciowe problemy; wszyscy jednak wiedzieli, ze Manuel nigdy nie zrobi tego zdjecia. Mial wyjatkowy talent do znajdowania sie w niewlasciwym miejscu o niewlasciwej porze. Na przyklad, kiedy w Zagrzebiu poddawaly sie koszary im. Marszalka Tito, on byl w Sisaku, gdzie na froncie panowal absolutny spokoj. Z kolei kiedy jechal do Jasenovaca, zeby fotografowac serbska ofensywe, walki przenosily sie w zupelnie inne miejsce, na przyklad do Sisaku. Sceny, ktore moglyby przyniesc Manuelowi slawe i pieniadze, zawsze dzialy sie wtedy, kiedy skonczyl mu sie film albo kiedy skonfiskowano mu aparat fotograficzny gdzies na punkcie kontrolnym. Ale to wcale nie znaczy, ze plemie specjalnych wyslannikow uciekalo przed Argentynczykiem albo otaczalo go proznia, dlatego ze przesladowal go pech. Przeciwnie, wszyscy chetnie stawiali mu kieliszek i przy okazji pytali o plany.

– Gdzie jutro jedziesz, Manuel?

– A wiesz, mam zamiar rzucic okiem, co sie dzieje w Pakracu.

I wszyscy skreslali Pakrac z planow na dzien nastepny i jechali pracowac gdzie indziej. Tak czy inaczej, z ciazacym nad nim pechem Manuel przez trzy lata krecil sie tam – Vukovar, Sarajewo, Mostar – bez jednego zadrasniecia, czym nie wszyscy mogli sie pochwalic. Na przyklad pewna dunska ekipa telewizyjna przez tydzien budzila zazdrosc wszystkich w hotelu Intercontinental w Zagrzebiu, bo wszedzie, gdzie jechali, cos sie dzialo i mieli swietne materialy. Do dnia, kiedy z okopow w Gorne Radici wychylili sie, zeby zrobic ogolny plan i zaraz wpadli tam obaj z powrotem, z glowami podziurawionymi kulami, poniewaz nie zalozyli helmow. Fart i pech to wzgledne rzeczy, zalezy jak na nie patrzec. Bo, jak powiedzial Manuel, kiedy uslyszal te historie, pijac – na krzywy ryj – w barze Explanade, lepiej nie zrobic zadnego zdjecia, niz zrobic ostatnie zdjecie.

Odrzucajac czynnik pecha, Barles wiedzial, ze sa jeszcze dwa sposoby, by zostac zabitym na wojnie. Pierwszy wystepuje wtedy, gdy jestes na wojnie od niedawna i jeszcze nie potrafisz sie tam poruszac. Polowa zabitych ginie na samym poczatku i nie ma czasu, zeby nauczyc sie sztuczek, jak odroznic strzaly poczatkowe od strzalow koncowych, jak isc ulica pod ostrzalem snajperow, jak nie odcinac sie od okien i drzwi albo wiedziec, ze gdzie duzo sie strzela, tam mozna oberwac, czy jest sie dziennikarzem, czy nie. Czyli przyjezdzasz, zabierasz sie do roboty i zaraz cie zabijaja, tak jak Juantxu Rodrigueza w Panamie albo Jordiego Pujola w Sarajewie, gdy razem z Erikiem Hauckiem robil zdjecia dla “Avui'. Albo Alfonso Rojo w Nikaragui, kiedy somozisci chcieli go rozstrzelac, co pewnie by sie stalo, gdyby nie wyskoczyl z ciezarowki, ktora byl wieziony, ze zwiazanymi na plecach rekami, na miejsce egzekucji. W tamtych czasach Alfonso bardzo sie na nich pogniewal, zwlaszcza dlatego, ze mowili mu: A teraz zalozymy ci czyste buciki i ruszaj w droge, co jest wyraznym brakiem respektu, kiedy zaraz maja cie zabic. Ale z czasem czlowiek lagodnieje, i Alfonso twierdzil, ze nie ma juz zalu do somozistow. I choc niedzielni wycieczkowicze i oszusci duzo krzycza, prawda jest to, ze dziennikarzy na wojnie nie zabija sie: gina, pracujac w miejscach, gdzie sie strzela i gdzie jest zamieszanie, gdzie placza sie sukinsyny z karabinami, ktore nie maja checi ani czasu, zeby poprosic cie o papiery. Takie sa reguly gry i Alfonso, i Barles, i Manu, i wszystkie stare lisy, ktore przezyly w tym zawodzie, wiedza o tym lepiej niz ktokolwiek inny.

Co do bycia zabitym, to trzecia mozliwosc, najczestsza, wynika z rachunku prawdopodobienstwa. To znaczy: po jakims czasie i na ciebie wypadnie. W Sarajewie pod koniec 1992 wszyscy byli zgodni, ze Manucher, fotograf z AFP, wyjechal chwile przedtem, zanim przy szla jego kolej. Dzien wczesniej, kiedy szedl w dol po schodach w towarzystwie bosniackich przyjaciol, serbski pocisk zmiotl polowe schodow razem z przyjaciolmi, a on pozostal na ostatnim nietknietym stopniu, z jedna noga w powietrzu, jak kot Dzinks na filmach rysunkowych. Po poludniu, kiedy odpoczywal w swoim pokoju hotelowym, wstal po szklanke wody, dokladnie w momencie gdy seria z karabinu maszynowego przeciela srodek lozka. Manucher byl Francuzem iranskiego pochodzenia i jego wschodni fatalizm stanowil zrodlo spokojnej i obojetnej odwagi; ale wiadomosc, ze go odwoluja, przyjal z widoczna ulga, bo – jak wyznal, wsiadajac do samolotu – byl pewien, ze juz niedlugo przyszlaby jego kolej. Podobnie Paco Custodio zabral sie do liczenia, notujac na kartkach, bardzo powazny, w swietle wlasnej latarki Maglite w hotelu Holiday Inn, po czym ulotnil sie z Sarajewa. Bylo to jesienia 1992, w czasach wielkich bombardowan, rozstrzeliwan ludzi stojacych w kolejkach po chleb, i srednio wypadal jeden dziennikarz zabity lub ranny na szesc dni; Martin. Beli z BBC zostal wtedy trafiony w chwili, gdy filmowal go jego kamerzysta, i to bylo tak, jakby pojechac do Rzymu i trafic na audiencje papieska, podczas ktorej strzelaja do ojca swietego. Barles pamietal, jak Custodio, ze swoimi brytyjskimi wasami, pokazywal mu bazgroly na kartce z notesu, a swiatlo latarki odbijalo sie w jego okularach. A plus B rowna sie C. Srednio na czlowieka wypada tyle i tyle dni, my jestesmy tutaj juz czterdziesci piec, srednio po dwanascie godzin dziennie na ulicy. Strzelalo do nas tylu i tylu snajperow, spadlo tyle bomb, takie sa rachunki, i teraz jest nasza kolej. Napij sie whisky, ja stawiam, bo stad splywam.

Sztuka splywania z roznych miejsc… Paco Custodio wykazal zdrowy rozsadek, po miesiacu z hakiem na wojnie nikomu nie musial niczego udowadniac. Inni nie wytrzymywali tak dlugo, jak na przyklad Miguel el Manchego w Abu Szaud w Libanie, w lutym 1987, ktory zaczynal drzec na sama mysl o swojej nowo narodzonej corce i kiedy slyszal strzal, reka spadala mu z kamery i Barles musial redagowac glowny material ze scinkow poprzedniego reportazu. Innym znow odpalalo, na przyklad tak sie stalo z Nacho Ayllonem, dzwiekowcem, ktory byl z Custodiem i Barlesem w Mozambiku w marcu 1990. Nacho malo nie oszalal ze strachu pewnej nocy, kiedy grupa pijanych partyzantow chciala ich zabic po to, by im zabrac zegarki i buty, a ich szef powiedzial, zeby mu zostawili niebieskookiego chlopaczka zywego. Innym wystarczal drobiazg, aby przestali dluzej znosic to wszystko, jak Manolo Ovalle w Bejrucie: po latach spedzonych razem z Miguelem de la Cuadra, kiedy bez mrugniecia okiem spacerowal pod kulami, pewnego razu zobaczyl zdjecia szyitow z poderznietymi gardlami, swieze, z poprzedniego dnia; zamknal sie w pokoju hotelu Alexandre i powiedzial, ze nie pojedzie na front w Bikfaya, jesli nie dostanie gwarancji. Jakich gwarancji, wsciekal sie Enrique del Viso, kiedy poszli po niego do pokoju, a Ovalle wyjal zdjecie zony i dzieci. Teraz Ovalle sprzedawal buty Panama Jack, zeby zarobic na zycie, i pozowal na nieustraszonego poszukiwacza przygod. Tygrysem z Bejrutu nazywali go ci, ktorzy wiedzieli o wszystkim.

Barles spojrzal na druga strone rzeki, gdzie dachy Bijelo Polje nadal plonely. Zaczal sobie wyobrazac przedmioty, ktore podtrzymywaly ten ogien: ksiazki, meble, fotografie, okruchy ludzkiego zycia. Od czasu pozaru biblioteki w Sarajewie, zawsze kiedy patrzyl na plonacy dom, nie mogl uniknac mysli o jego zawartosci. Biblioteka miejska splonela w tamtym czasie, na przelomie lata i jesieni 1992, kiedy Manucher, Custodio i wielu innych odjechalo i zastapili ich nowi. Srednio byli na miejscu dwa tygodnie, ale czasem zaraz po przyjezdzie zostawali ranni albo zabici, i wyjezdzali tak szybko, ze nie bylo czasu, by zapamietac ich nazwiska; na przyklad, ten producent z ABC, ktorego – kiedy jechal z lotniska – snajper trafil pociskiem rozpryskowym w nerki, dokladnie pomiedzy literami T i V blyszczacymi na tylnej scianie furgonetki, zalatwiajac go po niecalych dwudziestu minutach spedzonych w miescie. Albo dwoch francuskich fotografow, pracujacych niezaleznie, mlodych i nieznanych, ktorzy przyjechali na swoj pierwszy wojenny reportaz. Przylecieli o dziesiatej rano herculesem ONZ-etu, a juz o jedenastej w jednego z nich trafil odlamek pocisku mozdzierzowego, zostal wiec odwieziony do Zagrzebia tym samym samolotem, ktorym przylecial. Jego towarzysz, niesmialy rudzielec o imieniu Oliver, przez dwa dni blakal sie po korytarzach hotelu Holiday Inn w stanie szoku, niezdolny do pracy ani nawiazania kontaktu z kimkolwiek, az Fernando Mugica z “El Mundo' zlitowal sie nad nim, zaproponowal alkohol plus calonocna rozmowe. Mugica swoj akt milosierdzia tlumaczyl w ten sposob:

– Tylko jedna rzecz moze byc gorsza od bycia nieznanym fotografem, ktory zostaje ranny zaraz po przyjezdzie do Sarajewa: byc nieznanym przyjacielem nieznanego fotografa.

Barles zawsze sie usmiechal na wspomnienie Fernanda Mugiki, ktorego poznal blisko dwadziescia lat wczesniej w Al-Ajun. Fernando byl wysokim, jasnowlosym Baskiem o dobrym sercu i wspanialym poczuciu humoru. Zaraz po przyjezdzie do Sarajewa, kiedy pierwszy raz pojechal z nimi samochodem na wyprawe przez zaciemnione miasto podczas nocnego bombardowania, jedna z bomb spadla w poblizu, zapalajac stojaca ciezarowke. Kiedy przejezdzali obok niej, jasno plonacej, Fernando wskazal glowa:

– To nie jest naprawde, co? Wszystko to przygotowaliscie, zeby mnie przestraszyc.

Wzrok Barlesa zatrzymal sie na rowie. Zabity podobny do Sekssymbola wygladal tak samo jak przedtem, moze bylo nad nim troche wiecej much. Wszyscy zabici, pomyslal, sa do siebie niesamowicie podobni. Zaczal sobie przypominac i widzial roznych zabitych wygladajacych zawsze tak samo, mimo najrozmaitszych scenerii i

Вы читаете Terytorium Komanczow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×