wysadzaja, i juz. Poza tym, choc nawet sie wie lub podejrzewa, ze jakis most wyleci w powietrze, trzeba miec pod reka kamere i filmowac dokladnie w chwili wydarzenia. To znaczy, trzeba tam byc i trzeba filmowac. A istnieje mnostwo rzeczy stojacych na przeszkodzie filmowaniu. Na przyklad kiedy do ciebie strzelaja. Albo kiedy spada tyle bomb, ze nikt nie jest w stanie podniesc glowy. Albo kiedy zolnierze zajmujacy sie ta sprawa nie pozwalaja ci krecic. Rowniez, zgodnie ze znanym prawem Murphy'ego – kromka chleba zawsze spada na ziemie strona posmarowana maslem – wysadzenie mostu, jak wiekszosc rzeczy dziejacych sie na wojnie, zdarza sie dokladnie w chwili, kiedy masz wylaczona kamere albo wlasnie zmieniasz tasme, albo wlasnie skoczyles na moment do samochodu, bo wyczerpaly sie baterie, albo wlasnie rozpinasz rozporek, jak Ted Stanford. Tak. Kolega Murphy jest stalym towarzyszem reporterow pracujacych na wojnach. Czesto zreszta traktuja go jak jeszcze jednego czlonka ekipy. Rowniez czesto wspomina sie jego mac.

– Jak stoisz z bateria? – zapytal Barles.

Marquez spojrzal na wskaznik. W porzadku. Ma zapas, jesli sprawy nie beda sie zbyt przeciagac. Nie chcial ryzykowac wylaczenia kamery, na wypadek gdyby wysadzenie mialo nastapic przed osmioma sekundami, ktore musza uplynac od wlaczenia do chwili, kiedy kamera znow zacznie dzialac. Po drugiej stronie drogi, w rowie obok zwlok zolnierza podobnego do Sekssymbola, lezaly helm i plecak Barlesa, w nim bateria i zapasowa tasma, razem z mikrofonem do robienia wejsc. W zasadzie powinno to wystarczyc, choc wiecej materialu bylo w nissanie zaparkowanym za szopa przy drodze. Ekipy telewizyjne poruszaja sie po swiecie dzwigajac straszliwa ilosc sprzetu; to dosyc przeszkadza, zwlaszcza kiedy trzeba uciekac. Barles czesto tesknil do czasow, gdy przez dwanascie lat byl specjalnym wyslannikiem dziennika “Pueblo', i ze spiworem i torba przerzucona przez ramie mogl spedzic trzy miesiace na Srodkowym Wschodzie albo w Afryce.

Zauwazyl, ze Marquez uklada sie wygodniej na skarpie, tak ustawiajac kamere, by dobrze objac most, przymierzajac sie do krecenia z okiem przytknietym do wizjera. Teleobiektyw wysuwal sie w przod i cofal, a pierscien ostrosci sunal z prawej na lewa i z powrotem. Potem Marquez oparl sie i rozejrzal dookola, a Barles zrozumial, ze oblicza droge lotu odlamkow, kiedy most bedzie wylatywal w powietrze.

– Za blisko – powiedzial Marquez.

Cofneli sie wzdluz skarpy o dziesiec metrow i znow polozyli. Marquez sprawdzil obraz w kamerze i robil wrazenie zadowolonego. Teraz odglosy strzalow ze strony Bijelo Polje wydawaly sie slabsze.

Trzy lata wczesniej, w Petrinji, Marquez byl o wlos od wlasnego mostu. Przeszli po nim w tamta strone, dotarli do wioski podczas serbskiej ofensywy, kiedy chorwaccy obroncy przegrywali z jugoslowianskim wojskiem federalnym. Barles stal na srodku glownej ulicy i nagrywal material, improwizowal cos w rodzaju:

Petrinja za chwile sie podda, i tak dalej, gdy pojawila sie mala grupa uciekajacych Chorwatow. Jeden z nich, grubasek w strazackim helmie i z mysliwska strzelba, zatrzymal sie przed kamera i wybelkotal w okropnym wloskim:

– Duzo czolgi, tutto kaput. Nema soldati i nema nic. Io sono ostatni i zwiewam.

Uzyl niemal dokladnie tych slow. W tej samej chwili serbski czolg pojawil sie u wylotu alei, a Marquez stojacy posrodku ulicy sfilmowal kule, ktore przelecialy miedzy jego nogami i trafily w czlowieka, ktory, juz lezac na ziemi z RPG-7 w rece, probowal trafic w czolg. Potem wszyscy uciekali, zrobil sie potworny zamet, ranny krwawil na ziemi, a Barles wszedl w kadr – bylo zostac pielegniarka, dupku – zeby zatamowac mu krwotok, nagle z bliska padl wystrzal i wszyscy, lacznie z rannym kustykajacym na jednej nodze, znikneli z kadru, a Marquez, ktory rozpoczal ujecie od zblizenia przestrzelonego uda, przeszedl niewzruszony do planu ogolnego. Kilka godzin pozniej te zdjecia obiegly caly swiat, a TVE wykorzystywala je przez caly nastepny rok jako reklame swoich serwisow informacyjnych; choc w tamtej chwili Marqueza i Barlesa serwisy informacyjne gowno obchodzily. Uciekali z cala reszta w kierunku mostu, majac czolgi za plecami, a Barles pamietal, ze rownie szybko uciekal tylko w 1982 przed izraelskimi merkavami, ktore pilnowaly drogi miedzy Sajda i Bejrutem, kiedy Manu Leguineche myslal, ze juz go zabili i pytal po szpitalach, czy nie ma tam sahafi espani, Hiszpana, ktoremu zrobili kuku. Ale od biegu w Sajdzie minelo dziesiec lat i teraz Barles i Marquez, i pewnie tez Manu, mieli duzo slabsze nogi niz wtedy. Dotarli bez tchu na druga strone mostu w Petrinji, ktory mial na sobie dosc ladunkow wybuchowych, zeby wysadzic w powietrze zagrzebska katedre. Marquez rzucil sie na ziemie i zaczal przygotowywac kamere.

– Chce miec ten most – powiedzial.

Ale go nie mial. Wysadzenie opoznialo sie, a pora emisji zblizala. Dwadziescia minut pozniej musieli sie wycofac, pozostawiajac nietkniety most, i dokladnie wtedy pojawila sie Christiane Amanpour z Rustem, kamerzysta z CNN, zwalistym facetem, spokojnym i milym, ekszolnierzem marines z Wietnamu.

– Macie przerabane, tu juz nie ma wojny – powiedzial im Marquez.

I taka byla prawda. Barles i on byli jedyna ekipa, ktora obserwowala poddanie Petrinji. Christiane i Rust wrocili razem z nimi do Zagrzebia i wytargowali pare ujec w zamian za mozliwosc montazu na ich sprzecie w hotelu Intercontinental. Rust byl porzadnym czlowiekiem, i jeszcze duzo pozniej, podczas nudnych wieczorow w hotelu Holiday Inn w Sarajewie, czesto cytowal, ubawiony, slowa Marqueza:

– Tu juz nie ma wojny – mowil i pekal ze smiechu na samo wspomnienie.

Christiane Amanpour tez wspominala ten epizod miedzy jedna whisky a druga, przy plomieniu swieczki, podczas gdy serbska artyleria tlukla sie na zewnatrz, a Paul Marchand staral sie, bez skutku, zaciagnac ja do lozka. Marchand byl wolnym strzelcem pracujacym dla kilku francuskich stacji radiowych. Najdluzej z nich siedzial w stolicy Bosni, znal wszystkie sztuczki czarnego rynku i wszedzie jezdzil starym, podziurawionym samochodem, na ktorym napisal: “Oszczedz sobie trudu i nie strzelaj do mnie. Jestem niezniszczalny'. Ale tak nie bylo. W koncu 1993 pocisk kalibru 12,7 mm roztrzaskal mu w drobny mak kosc polowy ramienia. Najtrafniejszy opis nalezal do Xaviera Gautier z “Le Figaro'. Wedlug niego lokiec i radio Marchanda przypominaly kasze kuskus.

Co do mostu w Petrinji, rzeczywiscie zostal wysadzony jeszcze tego samego dnia, w dwie godziny po tym, jak Marquez powiedzial Christiane i Rustowi, ze tam juz nie ma wojny; nie bylo jednak na miejscu zadnej kamery, ktora by uwiecznila te chwile. Marquez nie umial sie z tym pogodzic i od tego czasu stale poszukiwal mostu, ktorego wysadzenie moglby sfilmowac. Stalo sie to niemal jego obsesja, podobnie jak obsesja bylo w swoim czasie wchodzenie na najwyzsze pietro hotelu Rachid w Bagdadzie i czatowanie przez wiele godzin na pocisk Tomahawk, aby go sfilmowac. Potem bylo mu wszystko jedno, czy material pojdzie do emisji, czy nie, kierowal nim tylko instynkt mysliwego – po prostu musial te zdjecia miec.

Czas plynal powoli. Barles rzucil okiem na wskaznik stanu baterii i podniosl sie.

– Pojde po plecak – powiedzial.

Uwaznie nasluchujac, przeszedl przez droge, starajac sie nie odcinac zbyt wyraznie ani zbyt dlugo od skarpy. Na pewno zolnierze Armii zajmowali pozycje po drugiej stronie rzeki. Slonce stalo wysoko i kamizelka kuloodporna stawala sie coraz ciezsza i cieplejsza, jednak nie zdecydowal sie jej zdjac; mogloby to wystarczyc, zeby jakis znudzony snajper znow potwierdzil prawo starego Murphy'ego, mowiace, ze jesli spada kromka, i tak dalej. Jesli cokolwiek na wojnie moze sie nie udac, nie uda sie.

Pomyslal o farcie. Farta masz wtedy, gdy general Loan strzela w glowe polnocnemu Wietnamczykowi, a ty nie jestes tym Wietnamczykiem, tylko fotografem, i wszystko dzieje sie przed twoim obiektywem. Albo kiedy filmujesz Billa Stuarta w Nikaragui w chwili, kiedy jakis somozista kaze mu ukleknac i zaraz potem do niego strzela. Masz farta, kiedy robisz zdjecia w Sarajewie, trafiaja cie, ale kula przechodzi przez gardlo, nie naruszajac zadnych wazniejszych organow, jak to sie zdarzylo Antoine'owi Gyoriemu, albo bojowym wozem Warrior wjezdzasz na mine, jak Corinne Dufka, i gina wszyscy oprocz ciebie. Pech z kolei jest wtedy, kiedy ktos pomyli droge, jak Gilles Caron w Pico del Pato albo jak ekipa NBC, ktora w Sajdzie wysiadala z samochodu ze statywem w pokrowcu, a izraelski artylerzysta z merkavy pomyslal, ze to pocisk. Pecha masz tez wtedy, jesli cie zabija, jak Corneliusa w Salwadorze, kiedy zakochujesz sie w dziewczynie, ktora jest twoim dzwiekowcem, albo zginiesz w zwyklym wypadku samochodowym, tak jak Alaiz, ktory wyszedl z okolo trzydziestu wojen bez jednego zadrasniecia. Ale mimo wszystko, mimo ze pech istnieje, tylko nieliczni dziennikarze weterani w niego wierza. Na wojnie rzeczy dzieja sie raczej zgodnie z prawem prawdopodobienstwa: dopoty dzban wode nosi, dopoki nie zrobi trach. Na wojnie moga zabic cie na wiele sposobow, ale najczestsze sa trzy.

Pierwszy rodzaj smierci polega na tym, ze akurat wypada na ciebie, jak na loterii. To jest nieodwolalne i kiedy

Вы читаете Terytorium Komanczow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×