— Precz z mojego umyslu!
Czul, jak Cornelius zanika po spirali ku nieswiadomosci; przytlaczajaca sila jego wlasnego ciosu psychicznego byla zbyt wielka. Wybuchnal smiechem, ktory bardziej przypominal warkniecie, i zlagodzil presje.
Nad jego glowa wsrod burzowych chmur blysnal ogien z dyszy pierwszej nadlatujacej rakiety.
Umysl Corneliusa na nowo po omacku dazyl ku swiatlu, przecial wodnista powierzchnie; usta mezczyzny otwieraly sie lapczywie za tlenem, a jego dlonie szukaly pokretel, by wylaczyc maszyne i uciec.
— Nie tak szybko, ty. — Joe zawziecie wzmagal nakaz utrzymujacy miesnie Corneliusa w stalowym uscisku. — Chce wiedziec, o co tu chodzi. Siedz cicho i daj mi popatrzec! — Unicestwil impuls, ktory moglby zostac zinterpretowany jako znak zapytania. Pamiec eksplodowala na wszystkie strony w przodomozgowiu psionika.
— A wiec to tak. Sadziles, ze mam stracha zejsc tutaj na dol i byc Joem, i ciekawilo cie, dlaczego? Przeciez ci mowilem, ze nie mam!
Powinienem byl uwierzyc, szepnal Cornelius.
— No coz, zatem wynos sie z obwodu — kontynuowal Joe, wymrukujac to glosem. — I nie pokazuj sie nigdy w sterowni, zrozumiano? Lampy K czy co innego, nie chce cie wiecej widziec. I moze jestem kaleka, ale jeszcze potrafie rozlozyc cie na kawalki, jedna komorka po drugiej. Teraz wylacz sie — zostaw mnie samego. za chwile nadlatuje pierwszy statek.
Ty jestes kaleka — ty, Joe Anglesey?
— Co? — Wielka szarawa istota na wzgorzu uniosla barbarzynska glowe, jak na dzwiek niespodziewanych trab. — O co ci chodzi?
Czyzbys nie rozumial, zapytala slaba, wlokaca sie mysl. Przeciez wiesz, na jakiej zasadzie dziala esprojektor. Wiesz, ze moglem sondowac psychike Angleseya w mozgu Angleseya nie wywolujac az tyle interferencji, zeby byc zauwazonym. A nie moglbym w ogole sondowac nieludzkiej psychiki i ona rowniez nie moglaby byc swiadoma mnie. Filtry nie przepuscilyby takiego sygnalu. A jednak wyczules mnie w pierwszym ulamku sekundy. To moze jedynie oznaczac ludzki umysl w nieludzkim mozgu.
Nie jestes juz polzywym kaleka na Piatym. Jestes Joe… Joe Angleseyem.
— Hm, bodaj cie diabli — odparl Joe. — Masz racje.
Wylaczyl Angleseya, brutalnym impulsem wyrzucil Corneliusa ze swojej psychiki i pobiegl w dol na spotkanie statku kosmicznego.
Cornelius wstal kilka minut pozniej. Rozsadzalo mu czaszke, czul, ze za chwile rozleci sie w kawalki. Siegnal po omacku do glownego wylacznika naprzeciw siebie, pstryknal nim w dol, zerwal helm z glowy i rzucil go ze szczekiem na podloge. Trzeba bylo jednak troche czasu, by zebrac sily i wykonac te same czynnosci za Angleseya. Tamten czlowiek nie byl w stanie zrobic dla siebie czegokolwiek.
Siedzieli przed izba chorych i czekali. Byla tu niemile oswietlona jalowosc metalu i plastyku tchnacych antyseptyka — gleboko w poblizu serca satelity, pod milami skaty przeslaniajacej straszliwe oblicze Jowisza.
Tylko Viken i Cornelius przebywali w tym ciasnym pomieszczeniu. Reszta zalogi krzatala sie dla zabicia czasu wokol wlasnych spraw, nim bedzie wiadomo, co sie stalo. Za drzwiami trojka biotechnikow stanowiacych rowniez personel medyczny stacji walczyla z aniolem smierci o stworzenie, ktore bylo Edwardem Angleseyem.
— Dziesiec statkow przedostalo sie na dol — powiedzial glucho Viken. — Dwa samce i siedem samic. Wystarczy do zalozenia kolonii.
— Ze wzgledow genetycznych pozadane byloby miec wiecej — zauwazyl Cornelius. Staral sie mowic szeptem wbrew wyczuwalnej w jego glosie pogodzie ducha. Byl w tym wszystkim odcien niesamowitosci.
— Ja w dalszym ciagu nie rozumiem — przyznal Viken.
— Och, to calkiem jasne — teraz. Byc moze powinienem odgadnac to wczesniej. Znalismy wszystkie fakty, problem w tym, ze nie potrafilismy dokonac prostej, oczywistej interpretacji. Nie, my musielismy wywolac ducha potwora Frankeinsteina.
— No i zabawilismy sie we Frankeinsteina, prawda? — Slowa Vikena zabrzmialy jak zgrzyt. — Ed walczy tam ze smiercia.
— To zalezy, jak pan definiuje smierc. — Cornelius dlugo zaciagal sie cygarem, potrzebujac czegokolwiek, co pozwoliloby mu odzyskac rownowage. Jego glos byl rozmyslnie wyprany z emocji.
— Prosze posluchac. Rozwazyc fakty. Czym jest Joe wlasciwie? Stworzeniem z mozgiem o pojemnosci ludzkiego mozgu, lecz nie majacym psychiki — jakaz doskonala tabula rasa Locke’a dla piszacej na niej wiazki psi Angleseya. Wywnioskowalismy zupelnie prawidlowo — moze tylko troche pozno — ze kiedy napisze sie dostatecznie duzo, powstanie osobowosc. Ale czyja? Poniewaz ze zwyklego ludzkiego leku przed nieznanym, tak mi sie wydaje, przypuszczalismy, ze kazda osobowosc w takim obcym ciele musiala byc straszna. A w zwiazku z tym — wroga Angleseyowi; na pewno go wchlania…
Otworzyly sie drzwi. Obaj mezczyzni zerwali sie z miejsc.
Naczelny chirurg pokiwal glowa. — To na nic. Typowe urazy po glebokim wstrzasie, juz bliski zejscia. Gdybysmy mieli lepsze wyposazenie, to moze…
— Nie — wtracil sie Cornelius. — Nie da sie uratowac czlowieka, ktory nie chce dluzej zyc.
— Wiem. — Lekarz sciagnal maske z twarzy. — Marze o papierosie. Czy ktorys z panow moglby mnie poczestowac? — Jegd~ece lekko drzaly, gdy siegal do papierosnicy Vikena.
— Lecz jak on moze… nie chciec… czegokolwiek — wykrztusil fizyk. — Jest stale nieprzytomny, odkad Jan wyciagnal go z tego… z tego stwora.
— To bylo zdecydowane wczesniej — odparl Cornelius. — W gruncie rzeczy tamten kadlubek na stole operacyjnym nie posiada juz psychiki. Wiem o tym. Bylem tam. — Wzdrygnal sie troche. Tylko silna dawka srodka uspokajajacego odpedzala od niego koszmar. Pozniej bedzie musial wymazac to wspomnienie.
Lekarz zaciagal sie gleboko, przytrzymywal dym w plucach i wydmuchiwal go gwaltownie.
— To chyba kladzie kres projektowi — powiedzial. — Nie zdobedziemy drugiego espmena.
— Zebyscie wiedzieli, ze nie. — Glos Vikena zabrzmial zlowieszczo. — Zamierzam osobiscie rozwalic te szatanska maszynerie.
— Stop, zaczekaj pan chwile! — wykrzyknal Cornelius. — Nie rozumie pan? To nie jest koniec! To dopiero poczatek!
— Lepiej wroce do siebie — powiedzial lekarz. Zgasil papierosa i wszedl do ambulatorium. Drzwi zamknely sie za nim ze smiertelna cisza.
— Co pan ma na mysli? — Viken wypowiedzial to tak, jakby stawial mur obronny.
— Nie moze pan nie rozumiec! — wrzeszczal Cornelius. — Joe ma wszystkie mysli Angleseya, zwyczaje, cala pamiec, fobie, zainteresowania. Ach tak, inne cialo i inne srodowisko — to oczywiscie wywoluje pewne zmiany, ale nie wieksze od tych, jakie moglby przechodzic kazdy czlowiek na Ziemi. Gdyby wyleczyc pana nagle z wyniszczajacej choroby, to czy nie stalby sie pan czlowiekiem troche wybuchowym i szorstkim? Nie ma w tym niczego nienormalnego. Ani w tym. ze chce sie byc zdrowym — prawda? Rozumie pan?
Viken usiadl. Poswiecil troche czasu na milczenie.
Naraz rzeki bardzo powoli i ostroznie:
— Czy to znaczy ze Joe jest Gilem?
— Albo odwrotnie. Jak pan woli. Sadze, ze teraz nazywa siebie imieniem Joe — jako symbolem wolnosci — chociaz nadal pozostaje soba. Czym jest jazn. jesli nie ciagloscia egzystencji?
— On sam nigdy nie pojac tego do konca. Wiedzial tylko — mowil mi to, a ja powinienem byl mu uwierzyc — ze na Jowiszu byl silny i szczesliwy. Dlaczego oscylowaly lampy K? Objaw histerii! Podswiadomosc Angleseya nie bala sio porastania na Jowiszu — ona sie bala powrotu!
A potem, dzis rano, podlaczylem sie do niego. Do tej pory cale zycie Eda koncentrowalo sie na Joem. Chodzi mi o to, ze glownym zrodlem energii emocjonej i umyslowej bylo meskie cialo Joego, a nie chore cialo Angleseya. To oznaczalo odmienny wzorzec impulsow mozgowych — nie nazbyt obcych, by zostaly odfiltrowane, choc wystarczajaco obcych, by spowodowac interferencje. W rezultacie on wyczul moja obecnosc. I zrozumial prawde, tak samo jak ja.
Wie pan, jakie bylo ostatnie uczucie, z ktorym Joe wyrzucal mnie ze swojej duszy? Juz nie zlosc. Postapil