testowania?
Cornelius rozejrzal sie dookola. Na korytarzu nie bylo nikogo; mimo to wyciagnal reke i zamknal drzwi, nim z lekkim usmieszkiem odrzekl: — Jest juz gotow od kilku dni. Ale prosze nikomu nie mowic.
— Jak to? — Viken drgnal. Gwaltowny ruch ciala przy niskim ciazeniu wyrzucil go z krzesla na srodek stolu. Zsunal sie z powrotem na miejsce i uniosl pytajaco brwi.
— Ja tylko udawalem, ze cos dlubie — powiedzial Cornelius — ale przede wszystkim wyczekiwalem na pewien wysoce emocjonalny moment, chwile, kiedy bede mial absolutna pewnosc, ze cala uwaga Angleseya skupia sie na Joem. Jutrzejsze wydarzenia sa wlasnie tym, czego mi trzeba.
— W jakim celu?
— Siebie przekonalem bardzo latwo, ze klopoty z maszyna sa natury psychologicznej, nie technicznej. Sadze, ze dla jakiegos powodu, zepchnietego do jego podswiadomosci, Anglesey nie chce obcowac z Jowiszem. Konflikty tego typu moga z powodzeniem doprowadzic wzmacniacze psi do oscylacji.
— Hm, hm, hm — Viken tarl podbrodek. — Moze byc. Ed ostatnio zmienia sie co:az bardziej. Kiedy zjawil sie tu pierwszy raz, byl co prawda dosc porywczy, ale przynajmniej grywal z nami w pokera. Teraz tak sie zamknal w tej swojej skorupie, ze go w ogole nie widac. Nigdy przedtem nie zastanawialem sie nad tym, alez… tak, na Boga, Jowisz musial wywrzec na niego jakis wplyw!
— Hm, hm, hm — kiwal glowa Cornelius. Nie rozwinal tematu, nie wspomnial na przyklad o tym jednym, calkowicie nietypowym epizodzie, kiedy Anglesey staral mu sie opowiedziec, jak to jest na Jowiszu.
— Oczywiscie — ciagnal w zadumie Viken — jego poprzednikow nie dotknelo to szczegolnie. Ani poczatkowo Eda, gdy jeszcze zajmowal sie pseudojowiszanami nizszych gatunkow. Zaczal sie tak zmieniac dopiero wtedy, gdy na powierzchnie zszedl Joe.
— Tak, tak — rzucil Cornelius. — Tyle wiem i ja. Ale dosc juz o sprawach zawodowych…
— Nie. Prosze chwilke zaczekac — powiedzial Viken niskim, natarczywym glosem, patrzac ponad Corneliusem. — Pierwszy raz zaczynam jasno zdawac sobie z tego sprawe. Nigdy naprawde nie przestalem o tym myslec, po prostu zaakceptowalem zla sytuacje. Jest cos osobliwego w naszym Joem. To na pewno nie moze dotyczyc jego budowy fizycznej ani tamtejszego srodowiska, bo nizsze formy nie sprawialy takich trudnosci. A moze cos sie kryje w fakcie, ze Joe jest na calym swiecie pierwsza marionetka o potencjalnie ludzkiej inteligencji?
— To sa czyste spekulacje — powiedzial Cornelius. — Prawdopodobnie jutro bede mogl panu odpowiedziec. Teraz nie wiem nic.
Viken wyprostowal sie na krzesle. Utkwil zamglone oczy w drugim mezczyznie, nie mrugajac powiekami.
— Jedna chwileczke — powiedzial.
— Tak? — Cornelius uniosl sie, zeby wstac. — Tylko szybko, prosze. Powinienem juz byc w lozku.
— Pan wie duzo wiecej, niz mowi — powiedzial Viken. — Mam racje?
— Z czego pan to wnosi?
— Nie nalezy pan do grona najbardziej uzdolnionych klamcow na swiecie. A poza tym popieral pan bardzo stanowczo projekt Angleseya, wyslania na dol pozostalych marionetek. Bardziej, niz mozna bylo tego oczekiwac po przybyszu z zewnatrz.
— Mowilem panu, chcialem, zeby jego uwaga skupila sie na czyms w czasie, kiedy…
— Az tak panu na tym zalezy? — zapytal ochryple Viken.
Cornelius milczal przez chwile. Potem westchnal i odchylil sie do tylu.
— W porzadku — powiedzial. — Bede musial polegac na panskiej dyskrecji. Widzi pan, nie bylem pewien, jak zareagowalby stary personel Stacji. W zwiazku z tym nie chcialem sie ujawniac ze swoimi podejrzeniami, ktore moga byc falszywe. Niezbite dowody, zgoda — powiem im; ale nie chcialem atakowac ludzkiej religii na podstawie byle hipotezy.
Viken zmarszczyl brwi.
— O czym, u licha, pan mowi?
Cornelius mocno ssal cygaro; jego koniuszek bladl i rozjasnial sie niczym czerwona diaboliczna gwiazda w miniaturze.
— Piaty jest czyms wiecej niz stacja naukowa — powiedzial spokojnie. — To styl zycia, prawda? Nikt nie przyleci tu nawet na jeden zaciag, jezeli praca nie bedzie dla niego rzecza wazna. Ci, co zostaja dluzej, musza odnajdowac w pracy cos, czego Ziemia ze wszystkimi swoimi bogactwami nie jest w stanie im zaoferowac. Czyz nie?
— Tak — odparl Viken. To byt niemal szept. — Nie przypuszczalem, ze zrozumie pan to az tak dobrze. Ale co z tego?
— No coz, wolalbym nie mowic, chyba ze bede potrafil to udowodnic: ze moze wszystko poszlo na marne, ze zmarnowaliscie zycie i mnostwo pieniedzy, a teraz bedziecie musieli pakowac sie i wracac do domu.
W pociaglej twarzy Vikena nie drgnal ani jeden miesien; sprawiala wrazenie zakrzeplej. Zapytal jednak z calkowitym spokojem: — Dlaczego?
— Prosze rozwazyc Joego — powiedzial Cornelius. — Jego mozg jest rownie pojemny, jak przecietny mozg doroslego czlowieka. Rejestruje wszystkie dane czuciowe, ktore docieraja do niego od chwili urodzenia — tworzac w sobie ich zbior, w swoich wlasnych komorkach, a nie wylacznie w technicznym banku pamieci Angleseya tutaj na orbicie. Wie pan rowniez, ze mysl takze stanowi dana czuciowa. A mysli nie poruszaja sie po odrebnych, konkretnych torach, one tworza ciagle pole. Zawsze kiedy Anglesey jest w kontakcie z Joem i mysli, to owa mysl przechodzi zarowno przez synapsy Joego, jak i przez jego wlasne — i kazda mysl niesie lancuchy skojarzen, i wszystkie kojarzone wspomnienia sa rejestrowane. Na przyklad kiedy Joe buduje chate, ksztalty belek moga przypominac Angleseyowi jakas figure geometryczna, ktora z kolei moze mu sie kojarzyc z twierdzeniem Pitagorasa…
— Rozumiem, o co chodzi — powiedzial oglednie Viken. — Przy odpowiednim nakladzie czasu mozg Joego przejmie wszystko, co kiedykolwiek bylo w mozgu Eda.
— Slusznie. A wiec funkcjonujacy system nerwowy z utrwalonym zapisem wzoru doswiadczen, w tym wypadku nieludzki system nerwowy — czyz to nie calkiem dobra definicja osobowosci?
— Przypuszczam, ze tak. Dobry Boze! — Viken az podskoczyl. — Czy to znaczy, ze Joe… przejmuje?
— W pewnym sensie. Subtelnie, mimowolnie, nieswiadomie. — Cornelius wzial gleboki oddech i skoczyl na gleboka wode: — Pseudojowiszanin to niemal doskonala forma zycia: wasi biologowie wmontowali w nia cale doswiadczenie zdobyte na bledach popelnionych przez nature w procesie tworzenia nas. Poczatkowo Joe byl tylko zdalnie sterowana maszyna biologiczna. Potem Anglesey i Joe stali sie dwoma przejawami tej samej osobowosci. Nastepnie — och, bardzo powoli — silniejsze i zdrowsze cialo… wiekszy zakres mozliwosci dla jej myslenia… rozumie pan? Joe zaczyna dominowac. Wezmy te sprawe wyslania na dol innych pseudo — Angleseyowi tylko wydaje sie, ze ma logiczne powody, dla ktorych tego chce. Faktycznie jego powody to tylko rozumowe argumenty dla instynktownych pragnien drugiego przejawu osobowosci — dla pragnien Joego.
Podswiadomosc Angleseya musi odniesc sie do nowej sytuacji z niechecia, w sposob reaktywny; musi odczuwac, ze swiadoma czesc jego osobowosci zostaje stopniowo przygniatana przez ogromna sile instynktow Joego i pragnien Joego. Stara sie obronic swoja tozsamosc i zostaje przytrzasnieta przez przewazajaca sile wlasnej rodzacej sie podswiadomosci Joego.
Przedstawilem to skrotowo — zakonczyl tonem ubolewania — lecz wlasnie to jest odpowiedzialne za oscylacje w lampach K.
Viken kiwal glowa powoli, jak starzec.
— Tak, rozumiem — odparl. — Obce srodowisko tam na dole… inna struktura mozgu… Dobry Boze! Ed jest wchlaniany przez Joego! Wladca i animator marionetek sam sie zmienia w marionetke! — Wygladal, jakby zrobilo mu sie slabo.
— To sa tylko moje spekulacje — powiedzial Cornelius. Raptem poczul sie bardzo zmeczony. Nie bylo mu przyjemnie mowic to wszystko Vikenowi, ktorego lubil. — Ale rozumie pan dylemat, czyz nie? Jesli mam racje, wowczas kazdy espmen przeistoczy sie powoli w Jowiszanina — potwora o dwu cialach, z ktorych cialo ludzkie bedzie niewaznym dodatkiem. A to oznacza, ze w przyszlosci zaden espmen nie zgodzi sie poprowadzic jakiejkolwiek marionetki — a wiec koniec z waszym projektem.
Wstal.
— Przykro mi, Arne. Zmusil mnie pan, zeby powiedziec, co mysle, a teraz bedzie pan lezal bezsennie i