magazynu. Urzedowal tam sierzant o raczej ojcowskim sposobie bycia, a poniewaz byl zaopatrzeniowcem, uwazalem go za pol-cywila.
— Sierzancie, ta bluza jest za duza. Dowodca kompanii mowi, ze wisi na mnie jak namiot.
Rzucil okiem.
— Naprawde?
— Tak. Chcialbym taka, ktora by pasowala.
Trwal nieporuszony.
— Pozwol, ze cie oswiece, chlopcze. Tu, w wojsku, sa tylko dwa rozmiary: za duze i za male.
— Ale dowodcy mojej kompanii…
— Niewatpliwie.
— Ale co ja mam zrobic?
— Och, a wiec zyczysz sobie porady! No coz, na skladzie mam tylko te. Nowe sorty nadeszly dzisiaj. Hmm… Powiem ci, co ja bym zrobil. Masz tu igle i dam ci szpulke nici. Nozyczki nie beda ci potrzebne, wystarczy brzytwa. Dopasuj sobie bluze do bioder, ale na ramionach zostaw material, bo moze sie przydac pozniej.
Sierzant Zim na moje szycie zareagowal nastepujaco:
— Mogliscie sie lepiej postarac. Dwie godziny karnej sluzby.
Pierwsze szesc tygodni to byla harowka i mordega — zbiorki, przeglady, apele, przemarsze. W koncu doszlismy do tego, ze moglismy pokonac piecdziesiat mil w dziesiec godzin po rowninie. Tego nie powstydzilby sie nawet dobry kon. Odpoczywalismy nie zatrzymujac sie, zmieniajac jedynie krok.
Kiedys wyruszylismy na zwykly codzienny marsz, bez spiworow, bez racji zywnosciowych. Bylem troche zdziwiony, ze nie zatrzymalismy sie na obiad, ale nauczylem sie juz sciagac z mesy pare kostek cukru i troche suchego chleba, ktore ukrywalem przy sobie. Ale gdy zaczal zapadac zmrok, a my wciaz oddalalismy sie od obozu, to juz sie zaniepokoilem. Wiedzialem jednak, ze nie nalezy zadawac glupich pytan.
Zatrzymalismy sie, gdy bylo prawie ciemno. Rozstawiono straze, a nam kazano sie rozejsc. Odnalazlem Bronskiego i zapytalem:
— Kapralu Bronski, co to za numery? Kiedy apel na zarcie?
Usmiechnal sie do mnie.
— Mam przy sobie pare sucharow, chcecie, to sie z wami podziele.
— Hm? Och, nie, panie kapralu. Dziekuje. Nie bedzie kolacji?
— Nic mi nie powiedzieli, synku. Ale nie slysze, by nadlatywaly jakies helikoptery. Na twoim miejscu zebralbym swoja sekcje i staralbym sie cos wykombinowac. Moze ktoremus z was uda sie trafic kamieniem w krolika.
— Tak jest, panie kapralu. Ale… mamy tu zostac na cala noc? Bez spiworow?
Uniosl brwi.
— Nie macie spiworow? Cos takiego!
Wygladal, jakby sie zastanawial.
— Hmm… Widziales kiedy, jak owce zbijaja sie w kupe w czasie sniezycy?
— Chyba nie, panie kapralu.
— Sprobujcie. One nie zamarzaja, wiec moze i wy nie zamarzniecie. Albo, jesli nie zalezy ci na towarzystwie, mozesz spacerowac cala noc. Bylebys tylko nie oddalil sie poza wystawione straze. Jak sie czlowiek rusza, to mu cieplo. Rano, oczywiscie, bedziesz troche zmeczony. — Znow sie usmiechnal.
Zasalutowalem i wrocilem do swoich. Podzielilismy sie tym, co kto mial do jedzenia. Trudno uwierzyc, jak smakuje suchar i pare suszonych sliwek i ile to dodaje sil.
Sztuka z owcami tez sie udala.
Caly nasz pododdzial zgromadzil sie razem. Nie polecalbym tego jako metody na smaczny sen, bo albo jest sie z zewnatrz i marznie z jednej strony, starajac sie ogrzac od srodka, albo jest sie w srodku, gdzie jest wzglednie cieplo, ale za to inni staraja sie tam wepchnac. Przez cala noc przemieszczasz sie z jednej warstwy do drugiej, bez mozliwosci przysniecia na dobre. Noc wlecze sie koszmarnie.
Jednakze caly luksus obecnosci dwoch tuzinow cieplych cial w jednym namiocie docenilem w pelni dopiero po trzech miesiacach, kiedy zrzucono mnie calkiem nagiego gdzies w dzikiej okolicy kanadyjskich Gor Skalistych i musialem czterdziesci mil wedrowac przez bezludzie. Przeszedlem, ale z kazdym krokiem wzrastala moja nienawisc do wojska.
Nie bylem nawet w najgorszym stanie, kiedy sie zameldowalem z powrotem. Pare krolikow padlo ofiara swej nieostroznosci, nie cierpialem wiec glodu… I nie bylem zupelnie goly: mialem cialo pokryte kroliczym tluszczem i brudem, a na nogach mokasyny, bo futerko krolikom nie bylo juz potrzebne.
Zdumiewajace, co czlowiek moze zdzialac kawalkiem kamienia, jesli musi. Sadze, ze nasi przodkowie z epoki kamiennej nie byli takimi przyglupami, za jakich zwyklo sie ich uwazac.
Innym tez sie udalo, poza dwoma chlopcami, ktorzy przyplacili te probe zyciem. Wtedy wszyscy wrocilismy w gory i przez trzynascie dni szukalismy ich, pomagaly nam helikoptery i instruktorzy ubrani w kombinezony wyposazone w automatyczne urzadzenia do wykrywania szmerow. Piechota Zmechanizowana nie porzuca bowiem swych zolnierzy. Jesli jest chocby najmniejsza iskierka nadziei.
Pochowalismy ich potem ze wszystkimi honorami, a orkiestra grala
Piechur nie musi pozostac przy zyciu, nie to jest najwazniejsze.
Wazne jest, jak masz umierac — z glowa do gory, w marszu do celu.
Rozdzial piaty
Tak wiele sie wydarzylo w Obozie Currie. Przewaznie szkolenie bojowe: musztra, cwiczenia, manewry przy uzyciu wszystkiego, od golych rak do pozorowanej broni atomowej. Nie zdawalem sobie sprawy, ze istnieje tyle rozmaitych sposobow walki.
Zim przestal bezposrednio dowodzic i wiecej czasu poswiecal instruktazowi. Kazda bron w jego reku byla smiercionosna, ale uwielbial noze. Sam je wyrabial zamiast korzystac z, doskonalych zreszta, ogolnie dostepnych. Jako nauczyciel zachowywal sie nieco sympatyczniej i odpowiadal nawet na glupie pytania.