prostu nie dadza odpowiedzi na wszystkie pytania.
— Ja moge byc przydatny w elektronice — powiedzial twardo Carl — o ile beda tam miejsca.
— Tak? A ty, bratku?
Zawahalem sie… i nagle zdalem sobie sprawe, ze jesli nie zaryzykuje, to przez cale zycie moge miec do siebie pretensje, ze jestem niczym, tylko synem szefa.
— Chce sprobowac szczescia!
— Nie mozecie powiedziec, ze was nie ostrzegalem. Macie przy sobie metryki? Pokazcie tez swiadectwa szkolne.
Po dziesieciu minutach doszedlem do wniosku, ze badania lekarskie maja doprowadzic cie do choroby, jesli jestes zdrow. Gdy wysilki zawioda, zostajesz przyjety. Spytalem jednego z lekarzy, jaki procent ofiar odpada. Spojrzal zdumiony.
— Alez my nigdy nikogo nie odrzucamy. Prawo zabrania.
— Hmm? Zaraz, przepraszam, doktorze. To jaki sens ma ta parada golasow?
— Alez cel w tym jest — odpowiedzial tlukac mnie mlotkiem w kolano — dowiadujemy sie, do jakich obowiazkow jestescie fizycznie zdolni. Gdyby was tu przywieziono w wozku na kolkach, zupelnie slepych i z glupim uporem chcielibyscie sie zaciagnac, to i wowczas na pewno znaleziono by dla was cos odpowiednio idiotycznego. Moze sprawdzanie dotykiem czystosci lancuchow gasienicowych. No, chyba ze psychiatra uznalby was za niezdolnych do zrozumienia tekstu przysiegi.
— Hmm… Doktorze, a czy byl pan juz lekarzem, kiedy wstapil pan do wojska? Czy zdecydowal sie pan pozniej i poslali pana na studia?
— Ja? — Wydawal sie zszokowany. — Mlodziencze, czy ja wygladam na takiego kretyna? Jestem pracownikiem cywilnym.
— Och, przepraszam pana.
— Nie ma za co. Sluzba wojskowa to zajecie dla mrowek, prosze mi wierzyc. Widze, jak ida, i widze ich, gdy wracaja — o ile wracaja. Widze, co sie z nich robi. I po co? Dla czysto nominalnego przywileju, na ktorym nie zarabia sie ani centa i z ktorego wiekszosc z nich nie potrafi madrze korzystac. Gdyby pozwolono rzadzic ludziom z profesji medycznej… Ale mniejsza z tym. Moglbys jeszcze, chlopcze, pomyslec, ze dopuszczam sie zdrady, chociaz mamy, podobno, wolnosc slowa. Jezeli wiec, mlodziencze, masz choc odrobine zdrowego rozsadku, to zmykaj poki czas. Masz, wez te papiery, zanies z powrotem sierzantowi w biurze rekrutacyjnym — i pamietaj, co ci powiedzialem.
Wrocilem do rotundy. Carl juz tam byl. Sierzant przejrzal moje papiery i powiedzial:
— Widac z tego, ze obaj macie nieomal doskonale zdrowie, poza brakiem oleju w glowie. Chwileczke, zaraz poprosze swiadkow. — Przycisnal guziczek i weszly dwie urzedniczki: jedna — stara wyga, druga — owszem, niezla. Wskazal formularze naszych badan, metryki urodzenia i swiadectwa i oswiadczyl urzedowym tonem: — Prosze i nakazuje, aby zostaly zbadane przedlozone tu dokumenty, aby zostalo okreslone, czym one sa i w jakim stosunku pozostaja, o ile pozostaja, kazdy z osobna do tych dwoch mezczyzn, stojacych tu, w waszej obecnosci.
Przejrzaly dokumenty z tepa rutyna. Pewien jestem, ze ich nie czytaly. Potem wziely nasze odciski palcow — jeszcze raz! — i ta ladna przylozyla do oka jubilerska lupe i porownywala te odciski. To samo robila z podpisami, az zaczalem watpic, czy ja to ja.
Sierzant zapytal:
— Czy uznajecie tu stojacych, z ich obecnymi kompetencjami, za zdolnych do zlozenia przysiegi wojskowej?
— Uznajemy — oswiadczyla ta starsza.
— W porzadku — stwierdzil. — prosze powtarzac za mna… Ja, bedac pelnoletni, ze swojej wlasnej, nieprzymuszonej woli…
Uuch! Pan Dubois analizowal z nami na wykladach z historii i filozofii moralnosci przysiege wojskowa i kazal nam studiowac wszystkie jej paragrafy, ale cala jej wage czujesz dopiero wtedy, gdy wali sie ona na ciebie jak sniezna lawina.
W kazdym razie zdalem sobie sprawe, ze nie jestem juz cywilem, ktory moze nosic koszule nie wpuszczona do spodni i miec spokojna glowe. Nie wiedzialem jeszcze, kim bede, ale wiedzialem juz, kim nie jestem.
— Tak mi dopomoz Bog! — zakonczylismy obaj, a Carl przezegnal sie i tak samo zrobila ta ladna.
Potem byly jeszcze podpisy i odciski wszystkich pieciu palcow, zrobiono nam kolorowe zdjecia, ktore dolaczono do papierow. Wreszcie sierzant podniosl glowe.
— Pora na drugie sniadanie, chlopcy. Trzeba cos przekasic.
Przelknalem sline.
— Hm… panie sierzancie?
— Eh? Co takiego?
— Czy moglbym zatelefonowac stad do rodzicow? Powiedziec im, co… Powiedziec im, ze…
— Zrobimy inaczej. Daje wam czterdziesci osiem godzin urlopu. — Mial zimne oczy. — Wiecie, co sie stanie, jak nie wrocicie?
— Och… sad wojenny?
— E, nic podobnego. Zaznacza wam tylko w papierach — Okres sluzby wypelniony nie zadowalajaco — i juz nigdy wiecej nie bedziecie mieli nastepnej okazji. To ostatnia szansa dla niedoroslych mlokosow, ktorzy nie powinni byli skladac tej przysiegi. Nawet nie musicie mowic rodzicom. — Odsunal fotel od biurka. — A wiec do zobaczenia pojutrze. O ile sie stawicie. I wezcie z domu osobiste rzeczy.
Pozegnanie nie bylo wesole. Ojciec najpierw ciskal gromy, a potem przestal ze mna rozmawiac. Matka polozyla sie do lozka. Kiedy wychodzilem, godzine wczesniej niz moglbym, nikt mnie nie zegnal poza kucharka i poslugaczem.
Po dwoch dniach wiedzialem, ze nie zostane pilotem. Egzaminatorzy napisali o mnie: slaba intuicyjna orientacja przestrzenna… niewystarczajace uzdolnienia i slabe przygotowanie matematyczne… czas reakcji — odpowiedni… wzrok — dobry. Rad bylem, ze chociaz napisali to, co na koncu.
Po tygodniu od zlozenia przysiegi przyslal po mnie pan Weiss, oficer rekrutacyjny. Mial liste moich zyczen i wyniki wszystkich testow. Zobaczylem, ze trzyma tez odpis mego swiadectwa szkolnego. Ucieszylo mnie to, bo w szkole dobrze sobie radzilem.
Spojrzal na mnie, gdy wszedlem i powiedzial:
— Siadaj, Johnnie — rzucil okiem na opinie i odlozyl ja. — Lubisz psy?
— Och, tak, prosze pana.
— Bardzo lubisz? Czy twoj pies spi z toba w lozku? A wlasciwie, gdzie jest teraz twoj pies?
— W tej chwili nie mam psa. Ale jak mialem… no to, no, nie spal ze mna w lozku. Widzi pan, moja mama nie uznaje psow w mieszkaniu.
— I nie przemyciles go jakos?
— Hm… — Pomyslalem, zeby mu wytlumaczyc, ze mama… Ale dalem spokoj. — Nie, prosze pana.
— No tak… Widziales kiedy neopsa?
— Raz, prosze pana. Byl na wystawie w Teatrze Macarthara, dwa lata temu.
— Powiem ci, jak jest w Korpusie K-9. Neopies nie jest takim zwyklym psem, ktory po prostu mowi.
— Nie moglem zrozumiec tego neopsa w Teatrze. Czy one naprawde mowia?
— Mowia. Trzeba tylko wycwiczyc sobie ucho, zeby je zrozumiec. Ale neopies nie jest tylko mowiacym psem. Wlasciwie wcale nie jest psem, jest sztuczna mutacja symbiotykow otrzymanych z psiej rasy. Taki wyszkolony neo, czy Caleb, jest szesc razy inteligentniejszy od psa i mozna go porownac do skretynialej ludzkiej istoty. Jest to zreszta porownanie uwlaczajace neopsu, gdyz kretyn to twor ulomny, a neo, w swoim zakresie, jest geniuszem. — Pan Weiss skrzywil sie. — Oczywiscie pod warunkiem, ze ma swego symbiotyka. W tym sek. Hmm… jestes za mlody, zeby byc zonatym, ale z pewnoscia wiesz, co to jest malzenstwo. Czy mozesz sobie wyobrazic, zeby poslubic Caleba?
— Co? Nie. Nie, nie moge.
— Stosunki emocjonalne pomiedzy neopsem i czlowiekiem w sekcji K-9 sa o wiele blizsze i znacznie