– Mamusia zdejmuje stanik bez rozbierania sie, kladzie go na stole i znowu zaklada. Jedna reke zawsze musi trzymac na stole. I mierzy sie czas. Swietnie to robi.
– Co ci przyszlo do glowy? – Zdziwila sie Sayoko. – To nasza glupia rodzinna zabawa. Nie mozesz o tym mowic przy ludziach.
– Ale brzmi interesujaco – powiedzial Jumpej.
– Prosze cie, mamusiu. Zrob to raz, zeby Jumpej zobaczyl. Tylko jeden razik. A potem od razu pojde do lozka i usne.
– No i co ja mam z nia zrobic? – westchnela Sayoko. Zdjela zegarek ze stoperem i podala Sarze. – Ale naprawde grzecznie pojdziesz spac? No, to licze do trzech i zaczynam. Mierz czas.
Sayoko miala na sobie duzy czarny sweter pod szyje. Polozyla rece na stole.
– Raz, dwa, trzy – powiedziala i jej prawa reka zniknela w rekawie swetra jak zolw w skorupie. Potem poruszyla sie pod swetrem na plecach, jakby je lekko podrapala. Nastepnie sie wynurzyla, a w rekawie znikla lewa. Sayoko poruszyla nieznacznie glowa i wyciagnela reke ze swetra. Trzymala w niej bialy stanik. Zrobila to wszystko blyskawicznie. Potem cienki nieusztywniony staniczek zostal blyskawicznie wciagniety z powrotem do rekawa, lewa reka wrocila na stol, a prawa zniknela pod swetrem. Podrapala lekko plecy i znow sie pojawila. Na tym byl koniec. Na stole lezaly obie dlonie.
– Dwadziescia piec sekund – oznajmila Sara. – Mamusiu, to wspanialy nowy rekord! Do tej pory najkrocej bylo trzydziesci szesc sekund.
Jumpej zaklaskal.
– Wspaniale! Zupelnie jak sztuczka magiczna.
Sara tez bila brawo. Sayoko wstala.
– No, na tym koniec programu. Idziesz do lozka i usypiasz, tak jak obiecalas.
Przed odejsciem Sara pocalowala Jumpeja w policzek.
Sayoko upewnila sie, ze Sara usnela, i wrocila na kanape w salonie.
– Prawde mowiac, troche szachrowalam – przyznala sie Jumpejowi.
– Szachrowalas?
– Nie wlozylam stanika. Udalam, ze wkladam i upuscilam spod swetra na podloge.
Jumpej wybuchnal smiechem.
– Straszna matka.
– Przeciez chcialam pobic nowy rekord – Sayoko rozesmiala sie, mruzac oczy. Od dawna nie widzial u niej tak naturalnego usmiechu. Poczul, jak leciutko drzy w nim os czasu niby firanka poruszana wiatrem. Polozyl reke na ramieniu Sayoko, a ona ja uscisnela. Objeli, sie na kanapie. Jumpej trzymal Sayoko w ramionach, jakby to byla najnaturalniejsza rzecz na swiecie, ich wargi sie zetknely. Zdawalo sie, ze nic sie nie zmienilo od czasu, kiedy mieli po dziewietnascie lat. Jej usta mialy te sama slodka won.
– Od poczatku powinnismy byli byc razem – powiedziala cicho Sayoko, gdy przeniesli sie na lozko. – Tylko ty jeden tego nie rozumiales. Nic nie rozumiales. Az lososie zniknely z rzeki.
Rozebrali sie i objeli. Dotykali swoich cial niezrecznie jak chlopak i dziewczyna po raz pierwszy uprawiajacy seks. Nie spieszyli sie. Gdy byli pewni, ze oboje sa gotowi, Jumpej wszedl w Sayoko. Przyjela go chetnie, jakby zapraszala. Jednak Jumpejowi wszystko zdawalo sie nierzeczywiste, ze to wszystko nie dzieje sie naprawde. Mial wrazenie, ze w polmroku idzie po bezludnym niekonczacym sie moscie. Poruszal biodrami, a Sayoko wychodzila mu naprzeciw. Kilka razy prawie mial wytrysk, lecz sie powstrzymywal. Bal sie, ze jesli skonczy, obudzi sie z tego snu i wszystko zniknie.
Wtedy gdzies za nimi rozleglo sie ciche skrzypniecie. Otworzyly sie drzwi do sypialni. Swiatlo korytarza przybralo ich ksztalt i padlo na odrzucona w nieladzie koldre. Jumpej oparl sie na lokciach i obejrzal za siebie. W drzwiach stala Sara. Sayoko glosno wciagnela powietrze. Odsunela sie od Jumpeja, podciagnela koldre na piersi i poprawila grzywke.
Sara ani nie plakala, ani nie krzyczala. Po prostu stala, patrzac na nich z raczka zacisnieta na klamce, ale w rzeczywistosci nic nie widziala. Jej oczy wpatrywaly sie gdzies w przestrzen.
– Sara! – zawolala Sayoko.
– Ten pan kazal mi tu przyjsc – powiedziala Sara. Jej glos brzmial monotonnie, jak u czlowieka wyrwanego ze snu.
– Pan? – powtorzyla Sayoko.
– Pan Trzesieniowy. Przyszedl pan Trzesieniowy, obudzil mnie i kazal powiedziec mamie, ze otworzyl przykrywke pudelka i czeka na wszystkich. Powiedzial, ze mama zrozumie.
Tej nocy Sara spala z Sayoko. Jumpej wzial koc i polozyl sie na kanapie w salonie, lecz nie mogl zasnac. Naprzeciwko kanapy stal telewizor. Jumpej dlugo przygladal sie martwemu ekranowi. Sa po tamtej stronie. Wiedzial, ze tam sa. Otworzyli pokrywke pudelka i czekaja. Po plecach przebiegl mu dreszcz, czul go przez dluzsza chwile.
Zrezygnowal ze spania, poszedl do kuchni i zaparzyl kawe. Pil ja, siedzac przy stole, gdy wyczul pod nogami jakas nierownosc. Byl to stanik Sayoko. Lezal tam jeszcze od czasu sztuczki. Jumpej podniosl go i powiesil na krzesle. Byl to prosty, bialy, nieswiadomy niczego stanik. Niezbyt duzy. Wiszac tak na krzesle przed switem, wygladal jak anonimowy swiadek, ktory zbladzil tu z dalekiej przeszlosci.
Jumpej przypomnial sobie poczatek studiow. Uslyszal glos Takatsukiego, gdy ten do niego podszedl. „Chodzmy cos razem zjesc” – powiedzial serdecznie. Na jego twarzy widnial znajomy sympatyczny usmiech, jakby mowil: „Swiat bedzie coraz lepszy”. Co i gdzie mysmy wtedy zjedli? – Jumpej nie mogl sobie przypomniec. Na pewno nie bylo to nic specjalnego.
– Dlaczego zaproponowales, zebysmy poszli razem cos zjesc? – zapytal wtedy Jumpej. Takatsuki usmiechnal sie i z wielka pewnoscia siebie popukal sie palcem w skron. – Bo ja mam dryg to tego, zeby zawsze i wszedzie znajdowac wlasciwych przyjaciol.
Nie mylil sie, pomyslal Jumpej, stawiajac przed soba kubek z kawa. Niewatpliwie mial dryg do znajdowania wlasciwych przyjaciol. Ale to nie wystarczylo. Kochanie kogos na cale dlugie zycie to nie to samo, co znalezienie dobrego przyjaciela. Zamknal oczy i zastanawial sie nad dlugim czasem, ktory przezyl. Nie chcial myslec, ze jedynie bezsensownie go zmarnowal.
Kiedy przyjdzie swit i Sayoko sie obudzi, od razu poprosze ja o reke, postanowil. Nie bede sie juz wahal, nie moge zmarnowac ani chwili wiecej. Bezglosnie otworzyl drzwi sypialni i spojrzal na spiace Sayoko i Sare. Lezaly owiniete koldra, Sara odwrocona plecami do matki. Reka Sayoko spoczywala lekko na jej ramieniu. Jumpej dotknal wlosow Sayoko na poduszce i malego, rozowego policzka Sary. Obie ani drgnely. Usiadl na dywanie przy lozku, oparl sie o sciane i czuwal nad ich snem.
Patrzac na wskazowki sciennego zegara, zastanawial sie nad dalszym ciagiem bajki opowiadanej Sarze. Historii Masakichiego i Tonkichiego. Po pierwsze musi znalezc jakies rozwiazanie. To bez sensu, zeby Tonkichi wyladowal w zoo. Musi byc jakis ratunek. Jeszcze raz od poczatku przemyslal cala historie. Wkrotce wpadl na pewien pomysl, ktory – choc poczatkowo niejasny – powoli przybral konkretny ksztalt.
„Tonkichiemu przyszlo do glowy, ze moglby zrobic ciastka z miodem zebranym przez Masakichiego. Po paru probach nabral przekonania, ze ma talent to pieczenia kruchych pysznych ciastek z miodem. Masakichi nosil je na targ do miasteczka i sprzedawal. Przypadly ludziom do gustu i rozchodzily sie jak gorace buleczki. I w ten sposob Masakichi i Tonkichi nie musieli sie rozstawac i mogli zyc w gorach w przyjazni i szczesciu”.
Sara na pewno ucieszy sie z tego nowego zakonczenia. Sayoko pewnie tez.
Pomyslal, ze bedzie pisal inaczej niz do tej pory. Bedzie pisal historie, w ktorych ktos nie moze sie doczekac switu, bo wtedy bedzie mogl mocno uscisnac ukochana osobe. Ale na razie musi tu siedziec i strzec tych dwoch kobiet. Nikomu nie pozwoli ich wlozyc do zadnego glupiego pudelka. Chocby niebo sie zawalilo, chocby z hukiem rozstapila sie ziemia.