Jupiter nie zdazyl odpowiedziec, gdyz nagle eksplozja wstrzasnela dolina, a niebo rozswietlily czerwone blyski.
– Co to moze byc, Jupe? – glos Boba drzal ze zdenerwowania.
– Nie mam pojecia.
Blyski ustaly, a odglos eksplozji zamieral powoli. Chlopcy patrzyli na siebie zaintrygowani.
Nagle Bob strzelil palcami.
– Wiem! To marynarka wojenna! Pamietasz, Jupe, kiedy jechalismy tu ciezarowka, widzielismy manewry okretow. Zaloze sie, ze cwicza strzelanie do celu wokol Channel Islands.
Pete rozesmial sie z ulga.
– No pewnie! Odbywaja te cwiczenia dwa razy do roku. Czytalem o tym w gazecie. Ostrzeliwuja nie zamieszkane wyspy tu w poblizu.
– Pisano o tym we wczorajszej gazecie – przytaknal Jupiter. – Nocne ostrzeliwanie. Chodzcie, wracamy na ranczo, chce dowiedziec sie czegos wiecej o tej dolinie.
Nie musial tego powtarzac dwa razy. Zrobilo sie juz zupelnie ciemno i chlopcy ochoczo pobiegli do pozostawionych przy drodze rowerow. Wtem z przeciwleglego konca doliny dobiegl glosny, dudniacy odglos, po ktorym nastapil przeciagly jek.
ROZDZIAL 2. Staruch
Jek zamarl w Jeczacej Dolinie.
– To nie byl jek z jaskini! – zawolal Pete.
– Nie! – przyznal Jupiter. – To byl krzyk czlowieka!
– I to czlowieka znajdujacego sie w opalach! – dodal Bob. – Chodzcie!
Krzyk dobiegal spod gory wznoszacej sie miedzy dolina, a oceanem – Diabelskiej Gory, zawdzieczajacej swa nazwe postrzepionemu na ksztalt rogow szczytowi.
Chlopcy pedzili przez doline. W poprzek stoku Diabelskiej Gory lezalo usypisko glazow i kamieni, ktore najwidoczniej swiezo sie stoczyly. Pyl wciaz unosil sie w powietrzu.
– Pomocy! – glos wolajacego byl slaby i drzacy.
Pete uklakl przy lezacym na ziemi siwowlosym mezczyznie. Jego nogi, skrecone pod dziwnym katem, byly przywalone kamieniami, a twarz wykrzywiona bolem.
– Prosze lezec spokojnie – powiedzial Pete. – Zaraz pana stad wydobedziemy.
Wstal i zwrocil sie do Jupitera:
– Mysle, ze ma zlamane nogi. Chodzmy lepiej szybko po pomoc.
– Idzcie, chlopcy, na Ranczo Krzywe Y – odezwal sie lezacy przez zacisniete z bolu zeby. – Ja tam pracuje. Powiedzcie panu Daltonowi, zeby przyslal tu ludzi.
Chlopcy popatrzyli po sobie. Kolejny wypadek przydarzyl sie ktoremus z pracownikow pana Daltona! Nie ma konca klopotom w Jeczacej Dolinie!
Pete spedzal wakacje u panstwa Daltonow, nowych wlascicieli Rancza Krzywe Y.
Jess Dalton byl doskonalym jezdzcem i dlugie lata utrzymywal sie dzieki swoim umiejetnosciom. Uczestniczyl w licznych rodeach, a takze pracowal w filmie, wystepujac w wielu westernach. W studio filmowym poznal pana Crenshawa, ojca Pete'a. Kiedy przyszedl czas na zaprzestanie wyczynow jezdzieckich, Jess za wszystkie swe oszczednosci kupil podupadle ranczo. Zaczal wlasnie odremontowywac zrujnowane zabudowania, gdy pojawily sie problemy.
Jeczaca Dolina zawdzieczala te dziwna nazwe starej indianskiej legendzie oraz pewnym tragicznym wydarzeniom, jakie zaszly w niej jeszcze w czasach panowania hiszpanskiego. Podobno kiedys, przed laty, wydawala z siebie dziwne zawodzace jeki. Potem jednak zamilkla, a teraz po piecdziesieciu latach zaczela jeczec na nowo. Jakby nie dosc bylo tego, by odstraszyc od rancza pracownikow, zaczely sie zdarzac wypadki.
Pierwsze zajscie mialo miejsce pewnego wieczoru, kiedy dwaj pracownicy jechali konno przez doline. W cichym zmierzchu rozbrzmial nagle ow zawodzacy jek i sploszone konie zrzucily jezdzcow. Jeden z nich zlamal reke, drugi zostal mocno poturbowany. Opowiadali, ze w dolinie straszy i lepiej sie trzymac od niej z daleka. Krotko po tym, stado koni wpadlo w panike w srodku nocy, bez widocznej przyczyny. Nastepnie jeden z pracownikow przysiegal, ze idac wieczorem przez doline, zobaczyl olbrzymi ksztalt wynurzajacy sie z Jaskini El Diablo. Zaraz potem dwu pracownikow zniklo bez wyjasnienia i mimo ze szeryf stwierdzil stanowczo, ze odnalazl ich w pobliskiej Santa Carla, malo kto dal temu wiare.
Przeszukanie jaskini nie przynioslo zadnych wyjasnien. Szeryf zaniechal dochodzenia – nie mogl wszak scigac duchow i walczyc z legendami.
Wtedy to Pete przybyl na ranczo i zastal panstwa Daltonow bardzo przygnebionych. Pracy bylo duzo, a rak do pracy wciaz ubywalo. Byli przekonani, ze istnieje jakas prosta przyczyna wszystkich zajsc, lecz jak dotad nie mogli jej znalezc.
Zorientowawszy sie w sytuacji, Pete nie zwlekal. Czym predzej zawiadomil Jupitera i Boba. Byla to, jak sadzil, sprawa do rozwiazania dla Trzech Detektywow. Rodziny obu chlopcow chetnie zgodzily sie na ich wyjazd na ranczo, a panstwo Daltonowie radzi byli ich goscic.
Krzywe Y polozone bylo niespelna dwadziescia kilometrow od nowoczesnego osrodka wypoczynkowego Santa Carla i niecale dwiescie kilometrow na polnoc od Rocky Beach. Teren rancza rozciagal sie az po wybrzeze oceanu, a okolice obfitowaly we wzgorza i gory, glebokie doliny i kaniony. Wzdluz wybrzeza Pacyfiku roilo sie od malych, odizolowanych zatoczek. Bylo to wymarzone miejsce na wakacje. Mozna bylo robic ciekawe wycieczki, plywac, lowic ryby, jezdzic konno.
Chlopcy jednak ani nie jezdzili konno, ani nie plywali, ani nie lowili ryb. Pochlonieci byli calkowicie rozwiklywaniem tajemnicy Jeczacej Doliny. Przeprowadzali wlasnie wstepne rozpoznanie, gdy kolejny nieszczesliwy wypadek sprowadzil ich do podnoza Diabelskiej Gory.
– Nic, tylko nieszczescie przynosi ta dolina – mamrotal ranny. – Nigdy nie powinienem tu przychodzic. Ten jek, wszystko przez ten jek…
– Nie, nie sadze – powiedzial Jupiter powaznie. – Mysle, ze to wstrzas po wystrzalach obluzowal kamienie i spowodowal lawine. Zbocze tej gory jest wyschniete i bardzo strome.
– To ten jek! – upieral sie mezczyzna.
– Chodzmy lepiej po pomoc – powiedzial Pete – sami nie damy rady zdjac z niego tej sterty kamieni.
W tym momencie dobieglo ich rzenie koni i dostrzegli trzech mezczyzn jadacych ku nim przez doline. Jeden z nich prowadzil konia luzem. Na przedzie jechal sam pan Dalton.
– Co sie stalo? – zapytal zsiadajac z konia.
Byl to wysoki, suchy mezczyzna, w jaskrawoczerwonej koszuli, wyblaklych dzinsach i kowbojskich butach z wytlaczanej skory, na podwyzszonym obcasie. Gleboka troska malowala sie na jego szczuplej, opalonej twarzy.
Chlopcy wyjasnili, jak znalezli rannego.
– Jak sie czujesz, Cardigo? – zapytal pan Dalton przyklekajac przy lezacym.
– Nogi mi polamalo – wystekal Cardigo. – Wynosze sie stad, mam dosc tej przekletej doliny.
– Mysle, ze wystrzaly spowodowaly obsuniecie sie kamieni – odezwal sie Jupiter.
– Oczywiscie – przytaknal pan Dalton. – Wytrzymaj jeszcze chwile, Cardigo. Uwolnimy cie migiem spod tych kamieni.
Zajelo im to istotnie kilka minut, po czym dwaj pomocnicy pana Daltona ruszyli po ciezarowke. Gdy podjechala na miejsce wypadku, uniesli ostroznie Cardiga i ulozyli na platformie. Ciezarowka odjechala do szpitala w Santa Carla, a chlopcy powrocili do swych rowerow.
Panowaly juz zupelne ciemnosci, gdy Jupiter, Bob i Pete ustawiali rowery za ogrodzeniem otaczajacym zabudowania rancza. Bylo tam piec budynkow: obszerna chata dla pracownikow, duza i mniejsza stajnia, pawilon w ktorym miescila sie kuchnia, i glowny dom – stary, pietrowy budynek, o drewnianej konstrukcji wypelnionej cegla, otoczony szerokim gankiem. Caly dom byl porosniety pnaczami o jasnoczerwonych i szkarlatnych kwiatach. Ogrodzenie dla koni otaczalo budynki rancza.
Na malym placu w poblizu kuchni zgromadzila sie grupa mezczyzn. Rozmawiali sciszonymi glosami, zapewne