Pod plebania natknal sie na zakonnika. Podkasawszy habit, jakby zeglowal przez kaluze, podazal krokiem chwiejnym, nucac pod nosem skoczna melodie, na mile zalatujaca swieckoscia. Ujrzawszy zwierzchnika, polozyl palec na wargach i mruknal:

– Pst! Niech-no tylko zakwitna jablonie…

Polazl na swoj stryszek, zostawiajac ksiedza Maciaga w matni domyslow: czy odzywke mnicha sklasyfikowac jako bezsensowna, czy tez kryja sie w niej perfidne podteksty, a jesli tak, to jakie. Byc moze, oszolomiony trunkiem, niebacznie sygnalizowal jakas ponura tajemnice, ktora objawi sie we wlasciwym czasie? Albo mimochodem wyrwala mu sie pogrozka, swiadectwo wrogosci do kleru swieckiego, dotad skrzetnie tajonej? Jablonie, zaleznie od pogody, ozdabiaja sie kwieciem na poczatku maja; czyzby ta pora niosla jakies zagrozenie dla owczarni bozej, lub co gorsza – dla jej pokornych pasterzy?

Jeszcze dlugo przed zasnieciem roztrzasal ten problem, mial bowiem wnikliwy umysl, godny wielkich scholastykow sredniowiecza, ktorzy bezblednie potrafili wydedukowac, ilu aniolow zmiesci sie na lebku od szpilki.

ROZDZIAL DRUGI

Trzydeby wlaczaja sie w nurt. Osli upor Sliwy. W Pewnusi bulgoce, rodzi sie Nowe. Diabel o nocnej porze wciska sie do mieszkan.

Sliwa kupil telewizor i przez kilka dni nie mogli sie oderwac od szklanego ekranu. Szybko jednak zycie domowe wrocilo do normy. Majster ruszal rankiem do fabryki, nieco pozniej Piotrus biegl do szkoly (konczyl osma klase). Malenka w kolejkach przed sklepami polowala na wiktualy, potem pichcila obiad, a w wolnych chwilach czytala lub rozwiazywala krzyzowki. Telewizyjny swiat, chociaz barwny, wydawal sie malo pociagajacy. Zwlaszcza dzienniki wyprowadzaly glowe rodziny z rownowagi; co rusz pojawial sie tam jakis nawiedzony odnowiciel i plul gladkimi slowy.

– Odnawiaja sie skurczybyki i odnowic nie moga – mawial Sliwa – moze dla nich jakis rezerwat zalozyc, niechby tam grzybki hodowali czekajac, az wybuchnie im w duszyczkach kolejny przelom moralny. Dasz takiemu swobode, to zamiast naprawic co,zle, rozpieprzy wszystko dokola.

Czas wiecow nie mijal. Wrecz przeciwnie – pecznial jak ryz podczas gotowania. Zwolywala masowki „Solidarnosc', partia, stare zwiazki zawodowe, dziesiatki organizacji, ktorych nazwy znane byly tylko z ksiazki telefonicznej. Odbywaly sie manifestacje i kontrmanifestacje, podejmowano uchwaly wykluczajace sie nawzajem, publikowano memorialy i raporty gmatwajace coraz bardziej faktyczne problemy, tasiemcowe wykazy zadan zalewaly urzedy. Caly kraj zamienil sie w szlachecki sejmik, gdzie veto, protestuje, zadam – okazywaly sie najczesciej uzywanymi slowami. Walka polityczna przeniosla sie na ulice obwieszone haslami, afiszami, sloganami wypisywanymi na scianach domow i plotach; tam mogla szalec bez cenzuralnych ograniczen.

W koncu fala wtargnela takze do Trzydebow. Pod kosciolem emisariusz z wojewodztwa sprzedawal opozycyjne wydawnictwa, na plotach ktos wymalowal czarna farba pare hasel: „Precz z komuna!', „Niech zyje wolnosc!', „Sowieci do domu, czerwoni do piekla!'. Zauwazmy, ze to ostatnie jest nielogiczne – autor uwaza, ze Sowieci nie sa czerwoni, bo posyla ich w domowe pielesze zamiast do otchlani gorejacej, gdzie znalezliby sie w interesujacym towarzystwie. Dante umiescil tam wielu wladcow swieckich i ksiazat Kosciola, dla niektorych papiezy rezerwujac obszary najgoretsze.

Nowy zwiazek powstal takze w fabryce, zapisalo sie kilkadziesiat osob. Dzialalnosc rozpoczal od ufundowania imponujacego sztandaru – na awersie krzyz z cierniowa korona, rewers bez reszty pokryty napisem: Niezalezny Samorzadny Zwiazek Zawodowy „Solidarnosc' przy Panstwowej Wytworni Nocnych Naczyn Wielokrotnego Uzytku w Trzydebach. Ksiadz Maciag poswiecil symbol na uroczystym nabozenstwie i zalozyciele postanowili zaznaczyc w miescie obecnosc aktualnej sily przewodniej. Ogloszono strajk, nie precyzujac wszakze jego charakteru.

Sliwa, na widok oflagowanych budynkow i stosownych tablic – wsciekl sie. Nawymyslal pracownikom i kazal wlaczyc maszyny, ktorych warkot natychmiast sprowadzil na hale zarzad zwiazku w komplecie: przewodniczacego magistra Markiewicza, inzyniera Kajdyra i maszyniste Bukowskiego.

Markiewicz wpial sobie do jednej klapy marynarki Matke Boska a do drugiej znaczek „Solidarnosci', zdazyl nawet zapuscic walesowe wasiska, ktore nadawaly jego obliczu wyraz naburmuszonego suma. Sliwa pamietal go, cichutkiego biuraliste, jak tkwil pokornie nad stosem papierzysk, pociagal wystygla herbatke – prosze bardzo, dziekuje uprzejmie, polecam sie pamieci i tak dalej. Ku zaskoczeniu znajomych nagle wyciagnal z tornistra bulawe marszalkowska i objawil sie jako wrzaskliwy mowca wiecowy. Wreszcie byl kims.

– Panie Sliwa, pan nie wie, ze mamy strajk?

– Z jakiego powodu, mozna wiedziec?

– Chodzi o wolne soboty.

– Bardzo slusznie. Zamiast szesc dni, bedziecie musieli tylko piec lezec do gory dupa. Co za ulga! A nie zapomnijcie sie pomodlic, zeby Bog zeslal wam manne z nieba.

– Pan rozbija jednosc zalogi!

– Jaka jednosc? Przeglosowali strajk?

– Teraz sie referendum nie praktykuje. Przez aklamacje.

– Rozumiem, wprowadzacie demokracje aklamacyjna. Dawniej klasa robotnicza pila szampana ustami swych przedstawicieli, teraz bedzie podejmowac decyzje klaszczac dlonmi swych reprezentantow. Dawniej partyjni sekretarze biegali do komitetow uzgadniac kazde gowno, teraz wy bez instrukcji z regionu nawet pierdnac sie nie odwazycie. Dyrektywy sa, aktyw pokornie wykonuje, od myslenia sa ci na gorze. Rewolucyjne zmiany, ho ho!

– Klamstwo! To wylacznie nasza inicjatywa.

– Zgodna z moda, powiedzmy. No wiec jaki ma byc ten wasz strajk? Ludzie musza wiedziec. Protestacyjny, solidarnosciowy, postulatywny, glodowy, okupacyjny, czynny, bierny, kroczacy czy pelzajacy? Wariantow nieskonczona mnogosc.

– Juz mowilem. Zadamy natychmiastowego wprowadzenia wolnych sobot, obnizki cen, usuniecia partii z zakladow pracy.

– I oczywiscie zaplaty za dni nieprzepracowane?

– To chyba zrozumiale?

– Nie dla mnie. Gospodarka sie wali, a wy myslicie tylko o dojeniu kasy. Gdzie znajdziecie robote jesli firma zbankrutuje? Okret tonie, a zaloga zamiast lajbe ratowac oglasza protest. I pojdzie na dno kwiczac z radosci, bo uwierzyla, ze im gorzej tym lepiej. Trocki sie wam unizenie klania!

– Szkoda slow, panie magistrze – wlaczyl sie do dialogu inzynier Kajdyr. – Tego czlowieka nie przekonamy. Mozg mu zamarzl.

– Na taczke komucha i za brame! – podsunal maszynista Bukowski. – Przestanie bruzdzic.

– Ty moczymordo! – odszczeknal Sliwa. – Z partii wyleciales za opilstwo i teraz chcesz sie odkuc w „Solidarnosci'?

– Ja pana ostrzegam – uderzyl w pojednawczy ton magister przewodniczacy – kreci pan bicz na wlasna skore.

– Ba, trafilo na strachliwego, juz mi sie portki trzesa. Sluchaj, Markiewicz. Jestem za demokracja, ale przeciw chlystkom, ktorym zalezy na anarchii w kraju. Zawrzyjmy uklad: ty przestaniesz rozwalac produkcje, a ja wspomoge cie dobrym slowem gdy ten bajzel szlag trafi i bedziesz musial zmykac gdzie pieprz rosnie. Umowa stoi?

Wasacz poczerwienial ze zlosci; wyszedl energicznym krokiem a swita za nim. Sliwa rozejrzal sie po twarzach pracownikow, zgromadzonych wokol. Bez slowa przysluchiwali sie rozmowie, zdezorientowani, ogluszeni wydarzeniami.

Вы читаете Diabelska Ballada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×