przypominaja w kazdej godzinie wolanie, ktore biegnie dzis przez cala Polske: my chcemy Boga!
Brzeknela gitara, poplynela piesn: My chcemy Boga Swieta Pani, o uslysz naszych wolan glos… Spiewali tylko czlonkowie choru koscielnego, zwrotka po zwrotce; przy wtorze melodii przybysze wedrowali od klasy do klasy, w kazdej zawieszajac na scianie krucyfiks.
Dyrektor Pokorny, powiadomiony o incydencie, poslal woznego na pietro aby pozamykal drzwi, a sam zastawil droge.
– Zabraniam! To naruszenie Konstytucji! Szkola jest swiecka!
Byl watlej postury; gdy natarla nan asysta duchownego, szanse w tej szamotaninie mial mizerne, zwlaszcza ze stloczeni w gromade nauczyciele przygladali sie scenie biernie lub z aprobata, a historyk nawet gorliwie wyciagal krzyze z kufra i podawal we wlasciwe rece. Tylko matematyk, wysoki brodacz, nie wytrzymal. Jak plywak wioslujac ramionami przedarl sie przez cizbe, tego kopnal w kostke, tamtemu lokciem w zoladek, a najbardziej agresywnego dosiegnal prawym sierpowym. Wsrod ciszy, ktora nagle zapadla, rozlegl sie glos ksiedza:
– Taaak? To my na przemoc fizyczna odpowiemy strajkiem okupacyjnym. Nikt nie opusci szkoly, poki krzyze nie znajda sie tam, gdzie powinny.
– Ksiedzu brak piatej klepki – wykrztusil Ateusz roztrzesiony ze wzburzenia, stukajac sie znaczaco w czolo. – A warunki sanitarne? Jesli zdarzy sie wypadek? Bog bedzie czuwal nad swymi owieczkami.
– Watpie – rzekl matematyk – nie dal rozumu baranowi w sutannie, to moze zapomniec tez o owieczkach.
– Heretyk! – na to ksiadz, wkladajac w epitet bezmiar pogardy.
– Dziekuje za komplement – odparl matematyk.
Po wstepnej wymianie pogladow zaczely sie pertraktacje. Emocje nieco opadly, wiec wytargowano kompromis: najmlodsze klasy, od pierwszej do piatej, pojda do domu, a dyrektor wyznaczy dyzurnych nauczycieli, zeby pilnowali mienia panstwowego. Do czasu rozpatrzenia konfliktu przez wyzsze instancje, krzyze pozostana w tych pomieszczeniach, gdzie zdazono je juz zawiesic, a w zamian okupanci nie powtorza operacji na gornych kondygnacjach budynku. Gwarantuje sie wolny wstep do szkoly wylacznie nauczycielom oraz wybranym rodzicom uczniow, ktorzy zechca wspomoc duszpasterska opieke. Na czas strajku szkola odda do dyspozycji sale gimnastyczna, poniewaz stamtad jest dostep do umywalni i toalet.
Maluchy pomaszerowaly w domowe pielesze, starsza mlodziez do sali gimnastycznej, ktora w razie potrzeby pelnila tez funkcje auli, dlatego w magazynie na zapleczu chowano lawy. Wsrod rozgardiaszu i przepychanki lawy zostaly ustawione rzedami, znalazl sie tez stol, gdzie ksiadz Pyrko ustawil zaimprowizowany oltarz: krucyfiks na bialym obrusie, po bokach dwie swiece w kandelabrach, w srodku mszal. Scenografia gotowa, publicznosc jest, mozna zaczynac.
Wygladal na dwadziescia piec lat, zapewne niedawno ukonczyl seminarium duchowne. Trafil tam z zapadlej lubelskiej wioski, ta droga do awansu spolecznego wydawala sie moze jemu, moze jego rodzicom – najwlasciwsza. Wykladowcy umiejetnie zaszczepili swiety ogien wiary, by mogl ruszyc na front walki z ateizmem. Chcial zasluzyc sie dla sprawy, wiec zaczal przejawiac nadmierna gorliwosc, ktora wpierw znajdowala ujscie w kazaniach, by w koncu eksplodowac w czynie bardziej widowiskowym. Poza tym byl chlopcem calkiem sympatycznym – nosil dlugie czarne wlosy, usmiechal sie serdecznie, uprawial sport, no i ta gitara, towarzyszaca mu od lat szczeniecych, z ktorej teraz uczynil instrument sluzby bozej.
Ksiadz Pyrko na przemian zanosil modly, udzielal maluczkim pouczajacych nauk lub intonowal przy wtorze gitary nabozne piesni – a Piotrus kucal skulony w kacie korytarza, za drewniana donica rododendronu. Kryjowka byla niewygodna. Przelamujac strach przez wydarzeniami, ktorych sens jeszcze don nie docieral, postanowil uciec. Ale jak? Okna korytarza budowniczy umiescil zbyt wysoko, zas straz przy drzwiach pelnilo dwoch mezczyzn. Zlapia, odstawia do sali gimnastycznej. Chyba przebojem. Drzwi zakluczone, trzeba wybic szybe. Czym, gola reka?
Pokombinowal troche, znajdujac rozwiazanie: blaszany kosz na smieci. Stal naprzeciw wejscia, tuz przy klatce schodowej. Zeby tam dojsc, musial przemierzyc dlugi korytarz po parkiecie, nie tlumiacym krokow. Jedna szansa na sto, ze go nie zauwaza. A gdyby tak…
Usmiechnal sie do swoich mysli. Wylazl zza donicy: pare przysiadow, by rozprostowac scierpniete nogi. Potem ruszyl biegiem, tupot butow grzmial mu w uszach jak wystrzaly. W polowie drogi zaczal krzyczec:
– Pali sie! Pali sie! Tam!
Pokazywal za siebie, a kosz coraz blizej. Pikieta strajkowa w pelnym skladzie pobiegla w przeciwnym kierunku. Wowczas ucapil blaszane pudlo i z rozmachem rzucil w oszklone drzwi. Szyba rozleciala sie z takim trzaskiem, iz umarlego by obudzil. Katem oka dostrzegl, ze tamci wracaja, wiec z rozpedu rzucil sie szczupakiem w zbawcza dziure, chroniac dlonmi glowe. Padl po drugiej stronie na betonowy podest.
Zerwal sie natychmiast i zaczal uciekac, utykajac. Stluklem sobie kolano – pomyslal. Poniewaz nikt go nie gonil, przystanal za zakretem by tchu zlapac i wtedy dostrzegl, ze lewa dlon ma we krwi. Rekaw koszuli byl rozdarty, widocznie trafil na ulamek szkla tkwiacy w drewnie; rozcial mu skore przedramienia na calej dlugosci. Przylozyl chusteczke do rany polykajac lzy jak maluch, a nie osmioklasista, ktory tego feralnego dnia mial obchodzic swoje czternaste urodziny.
Sliwa spotkal syna w polowie drogi do szkoly; zatrzymal taksowke, zawiozl go na pogotowie. Rana okazala sie dosc gleboka i lekarz musial zalozyc kilka szwow. Zbadal chlopca, na szczescie poza siniakami innych obrazen nie stwierdzil. Wrocili do domu. Malenka widzac bandaz zaczela lamentowac, sypnela pytaniami. Maz zreferowal sprawe zwiezle:
– Ten mlody klecha urzadzil w szkole strajk. Probowal zawiesic krzyze. Piotrus wybil szybe i prysnal, ot wszystko.
Zaplonely swieczki na imieninowym torcie. Po odspiewaniu solenizantowi „Sto lat', gdy deser zostal rozdzielony, Sliwa podnioslym tonem wyglosil oracje, zwracajac sie do Teresy:
– Szanowna pani, od dzis masz pod dachem dwoch mezczyzn. Bo mlody czlowiek staje sie mezczyzna nie wtedy, gdy przechodzi mutacje, nie wtedy gdy was zaczyna mu sie sypac, lecz wowczas, gdy w trudnych okolicznosciach podejmie samodzielna decyzje, swiadom wszystkich konsekwencji, jakie moga go spotkac. Tak postapil dzisiaj nasz syn i jestem z niego dumny. Zdrowie Piotrusia! Niech rosnie ojczyznie na chwale a rodzicom na pozytek.
Dlugo w noc rozwazal Sliwa sytuacje. Byl spokojny; zazwyczaj pewne wydarzenia wytracaly go z rownowagi, krazyl wtedy po pokoju jak lew po klatce i wymyslal, nie, dobierajac slow. Teraz jednak decyzje podejmowal z rozwaga, swiadom jej nastepstw. Kosciol okupuje szkole, czemu by nie odplacic sie pieknym za nadobne? Moge liczyc na Raka, ale kogo jeszcze zaagituje? Kto sie odwazy?
Odwazyl sie brygadzista Benjamin. Wolano go Ben, byl rudowlosym dragalem, ktory o klerze i dogmatach wiary wyrazal sie bez nalezytego szacunku. Przyczyny uprzedzen nalezalo by szukac w jego zyciorysie. Otoz zawarl slub koscielny z niejaka Pelagia, nadobna siostra ogrodnika Swiderskiego, ktora – jak sie poniewczasie okazalo – zwykla obdarzac swymi wdziekami nie tylko meza. Wpadlszy na trop wiarolomnosci, wystapil o rozwod, ktorego tez w obliczu niepodwazalnych faktow sad mu udzielil. Wowczas chytre dziewcze oswiadczylo, ze ma gdzies decyzje wladzy swieckiej, co Bog zwiazal tego czlowiek nie moze rozwiazac. I odmowila opuszczenia wygodnego mieszkania. Co wiecej, zaczela sobie gachow sprowadzac pod wspolny dach i zycie brygadzisty zamienila w pieklo.
Uslyszawszy rozmowe majstra z biuralista, ich plan zatracajacy o swietokradztwo, zatarl Ben lapska wielkie jak lopaty, i oswiadczyl, ze przylacza sie natychmiast i bez zastrzezen. Podjal sie tez wymalowania stosownego transparentu, mial bowiem w domu zbedne przescieradlo i czerwona farbe.
Nazajutrz ruszyli do kosciola. Budowla mogla imponowac: wieza przypominala rakiete na rampie startowej, a kryty blacha miedziana dach wygladal jak skorupa malza w krainie liliputow. Zakrystia miescila sie w przybudowce z osobnym wejsciem; wkroczyli do srodka z godnoscia lecz stanowczo. Ksiadz Kurowski, siwy staruszek, oderwal sie od lektury „Tygodnika Powszechnego'.
– Mamy przykra wiadomosc dla ksiedza. Rozpoczynamy strajk. Tutaj, w zakrystii