krolowaly chwytliwe hasla: Bogaccie sie i Polak potrafi, w prasie odmieniano przez wszystkie przypadki moralno- polityczna jednosc narodu, a Polska rosla w sile i ludziom zylo sie dostatniej. Scislej mowiac, jednym zylo sie coraz dostatniej, a innym coraz gorzej. Jesli zas o sile chodzi, to przypominala ona balon rozdety miliardowymi pozyczkami, ktore dzieci i wnuki beda splacac do – za przeproszeniem – osranej smierci. Tego jednak Adam Rak ani wiedzial, ani sie domyslal. Byl czlowiekiem nieprzyzwoicie przecietnym. Wzrost sredni, twarz banalna, wyksztalcenie nijakie, charakter bez wyrazu, horyzont myslowy umiarkowany. Szatyn o piwnych oczach, zonaty, ojciec dwojga dzieci, wlasciciel mieszkania dwupokojowego w nowym bloku i malucha bez garazu. Zadnych zainteresowan poza telewizja, stosunek do pracy bezplciowy, natomiast do alkoholu zyczliwy. Mozna podejrzewac, ze niemilosierny Stworca ustawil miedzy Odra a Wisla sztance i tlucze bez umiaru samych Rakow.

Powyzsza charakterystyka jest niesprawiedliwa. Owszem, wstapil do PZPR z czystego oportunizmu, lecz z biegiem czasu zaczal dostrzegac w programie partii pewne pozytywy, za ktora warto bylo nadstawiac karku. Powszechne swiadczenia socjalne, dostepne dla wszystkich warstw szkolnictwo, brak bezrobocia, tanie mieszkania i tak dalej. Prawda, ze ochrzcil dzieci i chadzal do kosciola, gdy jednak dewocja malzonki przekroczyla granice tolerancji, zbuntowal sie i zerwal wiezy z parafia. Przyznac rowniez trzeba, ze strawe duchowa czerpal z lektury klasycznej beletrystyki, nie poprzestajac na telewizyjnej papce. Jednym slowem jego charakter ulegal zmianom w czasie, krystalizowal sie w walce sprzecznosci, ktorych zycie zwlaszcza w latach 1980-1981 nie szczedzilo.

Mial Adam pewna sympatyczna ceche: lubil zwierzeta, choc z uwagi na miniaturowe rozmiary mieszkania uczucie to funkcjonowalo na odleglosc, zdalnie sterowane, jesli sie mozna tak wyrazic. Czasem poglaskal kota na podworku, przebiegajacemu psu rzucil patyk, zima dokarmial ptaszki, lecz zadnej zywiny w domu nie trzymal. Tylko przypadek sprawil, ze zmuszony byl spojrzec na problem z blizszej, niejako dotykalnej perspektywy.

Wracal kiedys ze spaceru, wesolo podspiewujac, bo dzien sloneczny i nieoczekiwana premia w portfelu – a tu cos ociera sie o nogawke i pomiaukuje. Patrzy – niby kot, ale wiekszego kalibru; masc prazkowana, wiec chyba nie kot; morda bezczelna, was gesty, kly jak nie przymierzajac u buldoga. Na pewno nie kot. Stworzenie leb zadziera, w oczy popatruje i tak laszac sie przymilnie podaza krok w krok za Adamem, pod sam dom.

– Gdzie ja bede ciebie trzymal w tej naszej dziupli na szostym pietrze – perswaduje Rak – idz sierotko swoja droga,

– Miauuu, miau miau.

– Samym mlekiem nie wyzyjesz, bidulinko, a z miesem klopoty.

– Miiiau!

– Myszy w bloku brak, a zreszta diabli wiedza czy bys je zarl.

– Miau mi…

Tak gawedzac a przekomarzajac sie weszli do windy. Przy drzwiach jednak niby-kot przepadl bez sladu. Odetchnawszy z pewna ulga, Adam wkroczyl do mieszkania. Zjadl obiad, to znaczy lykowata kure z ziemniakami, popil kompotem i bez entuzjazmu przepytal starsza pocieche z lekcji. Jeszcze musial wysluchac codziennej porcji narzekan zony, tym razem na temat opieszalego zalatwiania wczasow w Bulgarii. Polowice los mu wyznaczyl urodziwa, lecz gderliwa nad wyraz; pomiatanie rodzajem meskim wyssala z mlekiem matki. Odetchnal z ulga, gdy wyniosla sie do kuchni; mogl wreszcie zajac sie gazeta. Chce siasc w fotelu, a tu dziwne zwierze rozwala sie na jego miejscu i pomrukuje zadowolone.

– Ktoredys wlazl, kocurze? – zdziwil sie. – Oj, dostanie nam sie, bo Ania dzis wstala lewa noga. Gdy poznasz ja blizej, bedziesz zmykal, gdzie pieprz rosnie.

To cos pokrecilo lbem ze zrozumieniem, wiec poglaskal siersc jedwabista, a elektryzujaca jak sztuczne tworzywo.

– Wstawie sie za toba.

Napelnil talerz mlekiem; w okamgnieniu byl pusty. Zgarnal resztki z obiadu; zniknely natychmiast, nawet chrupania kurzych kosci nie uslyszal. Oho – pomyslal – zglodnialo nieboractwo.

– Umowmy sie: bede cie wolal Kubus, dobrze? Zona wrocila i zaczela demonstracyjnie sprzatac.

– Sluchaj, Aniutka, przydalby nam sie kot.

– Zwariowales? Zeby mieszkanie zapaskudzil?

– Mile zwierze. Dzieci sie uciesza.

– Nigdy! A moze juz przywlokles jakas pokrake?

– Wlasnie…

– Gdzie jest?

– Wlazl pod kaloryfer.

Z miotla w garsci ruszyla do ataku. Intruza wszakze nie znalazla, chociaz przetrzasnela kazdy kat.

– Kpiny sobie ze mnie urzadzasz?

Wzruszyl ramionami i wsadzil nos w gazete. Nie ulegalo watpliwosci, ze stworzenie posiadlo cudowna umiejetnosc znikania w chwili zagrozenia. Istnialo jednak niebezpieczenstwo, ze moze pojawic sie w niestosownych momentach, co mogloby wywolac lawine komplikacji. Nalezalo je nieco wytresowac.

Po pewnym czasie starania Adama odniosly skutek. Kubus materializowal sie, gdy tylko zabrzmialo jego imie, a przepadal bez sladu na rozkaz: znikaj! Rosl szybko i okazalo sie niebawem, ze Rak zafundowal sobie tygrysiatko, tygryska, w koncu tygrysa dlugiego poltora metra (nie liczac ogona) i wygladajacego nader groznie. Zwierze okazalo sie malo absorbujace, a w miare przybierania na wadze, wrecz samowystarczalne: przeszlo na wikt pozadomowy. Czym i gdzie sie zywilo, Bog wie. Przywiazalo sie do tego stopnia, ze towarzyszylo Adamowi nawet w podrozach sluzbowych do odleglych miejscowosci. Kazde slowo pana bylo dla niego zrozumiale, a polecenia wypelnialo z wyraznym zadowoleniem, czego dowodem radosne pomruki i merdanie ogonem. Oczywiscie chwost poruszal sie nie w poziomie jak u psa, tylko w gore i w dol; czasem walil o podloge niby w beben, az echo tego tam-tamu rozchodzilo sie po okolicy.

Adam przywykl do dziwnego zjawiska, poniewaz, jak wiadomo, sa na ziemi sprawy, o ktorych sie nikomu nie snilo. Rychlo tez wyciagnal wniosek, ze powstaly sprzyjajace okolicznosci, z ktorych powinien skorzystac. Bylby durniem, gdyby nie skorzystal, zachowujac daleko posunieta ostroznosc. Jako czlowiek przezorny, przed wyplynieciem na szersze wody postanowil przeprowadzic pewne eksperymenty w najblizszym otoczeniu. Okazji nie brakowalo. Kiedys malzonka miala wyjatkowo zly dzien i zaczela bluzgac nieprzystojnie:

– Ty fajtlapo! Inni sie bogaca, a ty przynosisz zalosna urzednicza pensyjke i chcesz, zebym byla szczesliwa? Niedojdo zatracona!

– Alez Aniu, jestem uczciwym czlowiekiem.

– Jestes dupa wolowa, popychadlem, beztalenciem!

– Kubus – zdenerwowal sie Rak.

Tygrys pojawil sie na kanopo-tapczanie. Przeciagnal sie leniwie, ziewnal i wlepil zolte slepia w pania domu. Oniemiala, zbladla, szczeka zaczela jej klapac.

– Prosze, kontynuuj – powiedzial ze zlosliwa satysfakcja. Wrzasnela przerazliwie, zanosilo sie na atak histerii.

– Badz cicho, skarbie, bo cie pozre. Wyglada na zglodnialego. Omdlala osunela sie na fotel. Tymczasem zwabione krzykiem przylecialy z sasiedniego pokoju dzieci.

– Jaki sliczny kotek! – zawolala coreczka i dalej glaskac bydle po lbie, a trzyletni Kazik uczepil sie ogona i usilowal wlezc na tapczan.

– Znikaj! – rozkazal ojciec.

Po chwili tylko wymiete poduszki swiadczyly o obecnosci Kubusia. Przyniosl szklanke wody. Chlusnal zonie w twarz. Pogrozil palcem, zagladajac w oczy, gdzie kotlowala sie panika.

– Jesli jeszcze raz otworzysz swoja niewyparzona jape, umywam rece. On schrupie cie w trymiga. Wiecej szacunku dla slubnego, babo.

W tym czasie mieszkanie zaczelo bezlitosnie obnazac wszelkie usterki budowlane. Paczyl sie parkiet, przeciekaly rury, wiatr dal nie dopasowanymi oknami. Po bloku krazyla ekipa

Вы читаете Diabelska Ballada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату