– Bo nadzieja jest matka glupcow.

Po operacji Malenka przebywala jeszcze tydzien w zatloczonym szpitalu; wypisano ja na wlasne zadanie.

– Chyba nalezy mi sie przytulniejszy kat – powiedziala do meza – niz to wyrko na korytarzu, wokol ktorego snuja sie cienie skazancow. Zabieraj mnie stad natychmiast.

W domu przez pierwsze dni lezala otepiala, wpatrujac sie w okno, do domownikow odzywala sie rzadko i monosylabami. Ochota do zycia wracala jej stopniowo: najpierw zazadala radia na nocny stolik, by sluchac muzyki od rana do wieczora, potem zaczely ja interesowac filmy telewizyjne, a wreszcie wypedzila z poscieli ciekawosc, co tam jej mezczyzni pichca na obiad. U Hirka talentu kulinarnego za grosz, wolala osobiscie dopilnowac kuchni. Stan podgoraczkowy ustapil, szwy goily sie dobrze tylko bandaz spowijajacy klatke piersiowa krepowal nieco ruchy.

– Bawimy sie w loterie, synku – pokpiwala – przerzuci, nie przerzuci.

– Kto?

– Ten raczek, moj drogi. Zwierzatko chytre, moze juz sie w okolicy zalapalo?

– Co tez mama wygaduje – protestowal bez przekonania Piotrus – Wywolywanie wilka z lasu.

– Trzezwa analiza sytuacji, zadne tam wywolywanie. Wolalbys zebym tryskala zalganym optymizmem?

– Wolalbym. Nie cierpie krakania. Ojciec zreszta tez nie.

– Coz za los, w tej chalupie nie ma do kogo ust otworzyc! – rozloscila sie.

Teresa umierala. Wszystko odbylo sie jak na przyspieszonym filmie. W polowie stycznia lekarze stwierdzili przerzuty w kilku miejscach i zaordynowali naswietlania. Jezdzila dwukrotnie w ciagu tygodnia do Szczecina pod bombe kobaltowa, bez widocznego rezultatu. Najpierw skora na klatce piersiowej poczerwieniala jak rozlegla blizna po oparzeniu, potem zaczela puchnac, peczniec, rozdymac sie. Nowotwor szukal sobie miejsca, chcial wydostac sie na swiatlo dzienne. W marcu ordynator zatrzymal Malenka w klinice, szpikowano ja chemikaliami i srodkami przeciwbolowymi. A na poczatku kwietnia przyslala mezowi kartke: Juz czas. Przyjezdzaj. Obiecales.

Wzial urlop z pracy i taksowka przywiozl zone do domu. Wychudla, jadla coraz mniej, przelykanie zaczelo sprawiac trudnosci. Jeszcze mogla mowic, choc slowa wydobywaly sie z krtani chropawe. Poczatkowo usilowal zajac jej uwage bzdurzeniem o sprawach niewaznych, plotl co slina przyniosla, byleby zapomniala o swym przemijaniu. Zdobyla sie na usmiech:

– Jestes kochany, Hirus. Ale nie trzeba sie wysilac. Oboje wiemy, ze to sie wkrotce stanie. Po chwili:

– Milo w naszej chacie. I znow po dluzszej pauzie:

– Zawsze cie kochalam. Pamietaj o mnie.

Siadywal na tapczanie, sciskajac jej oslabla dlon i milczal. W nocy tulil do siebie, jakby chcial przelac w zmaltretowane cialo swa energie zyciowa. Wsluchiwal sie w chrapliwy oddech, przerywany jekami bolu. Jeszcze nie mogl sie pogodzic z mysla, ze Malenka odejdzie bezpowrotnie i zostanie sam. Dlaczego? Ma dopiero czterdziesci lat, moglaby dozyc starosci. Czemu wlasnie ona, ta skromna, cicha, ludziom zyczliwa kobieta?

Piotrek codziennie przynosil jakis bukiet, pokoj pachnial jak oranzeria, pulsowal paleta kolorow. Wieczorem Sliwa sadzal zone na fotelu, otulal kocem, a syn po turecku na podlodze obok matki. Staral sie wykrzesac z siebie odrobine rozmownosci, opowiadal urywanymi zdaniami o studenckim zyciu, pierwszy rok, nowe srodowisko, kazdy drobiazg w jego relacji urastal do rangi wydarzenia. Wpatrywala sie natarczywie w swoich mez czyzn, jakby w obawie, ze w zaswiaty zabierze ich obraz nie dosc wyrazisty. Stary widzial katem oka jak zaciska wargi, by bol nie wydostawal sie krzykiem, jak cala sila woli zmusza ramie, by przesunelo sie w strone glowy Piotrusia i dlon mogla go pogladzic po wlosach.

Niebawem przestala w ogole jesc; aby dac choc troche plynu musial sila rozwierac zeby, polowa wyciekala na powrot kacikami warg. Czasem chciala cos powiedziec, lecz slowa zamienialy sie w nieartykulowane dzwieki. Tylko oczy wciaz sie wen wpatrywaly i dostrzegl w nich na przemian to czulosc, to rozpacz. Potem zaczela tracic swiadomosc -nadeszla agonia.

Przebudzil go kurczowy chwyt palcow. Teresa patrzyla przytomnie, wzrok wedrowal od meza ku otwartemu oknu i z powrotem. Zrozumial. Wzial ja na rece jak dziecko i podszedl do parapetu.

Na zewnatrz wstawal wiosenny rozsloneczniony ranek. Rozowo kwitly jablonie, galezie wisni pokryte byly sniezystymi platkami. Dzialki pracownicze, rozciagajace sie opodal, wygladaly jak wielka laka, wymalowana pastelowa zielenia, seledynem, fioletem i zolcia, zakonczona szerokim szlakiem plozacej sie pigwy, teraz rozplomienionej tysiacami kwiatow. W oddali spietrzona na wzgorzach puszcza, przypominajaca bukiet cieni o roznej intensywnosci. W strone jeziora szybowaly labedzie, biale smugi na blekicie. Przy domu uwijaly sie jaskolki, budujace gniazda pod okapem dachu, podobne do czarnych pociskow, wystrzelonych bezladnie w przestrzen.

Malenkiej plynely lzy po policzkach. Sliwa bal sie poruszyc; tkwil jak posag ze swym najdrozszym ciezarem w ramionach, az Teresa przestala oddychac. Polozyl ja wtedy na tapczanie, padl na kolana i calujac martwiejaca dlon zaczal rozpaczliwie szlochac.

Pogrzeb miala skromny, przyszlo kilkoro znajomych i pare bab-zalobniczek, ktore wciaz urzeduja na cmentarzu, uwazajac za swoj obowiazek uczestniczenie w kazdej ceremonii. Przed zamknieciem trumny Sliwa ucalowal woskowe czolo zony, a Piotr przybral cialo rozami. Bezkresny spokoj splynal na twarz Teresy, rysy zlagodnialy, wargi rozchylane w polusmiechu, drobne dlonie spoczely swobodnie na sercu. Mizerie zywota zostawila poza soba, wszystkie jej zonine i matczyne troski powszednie, cala te szamotanine miedzy marzeniem a obowiazkiem, miedzy kochaniem i meka istnienia.

Stary z kamiennym obliczem rzucil pierwsza grude ziemi na trumne. Zaslonil twarz spracowanymi lapskami, kazde uderzenie ciezaru, spadajacego z lopat grabarzy na trumne, odczuwal jak cios we wlasne plecy. Obok Piotr polykal lzy. A potem nie bylo juz Malenkiej, zostal im kubik ziemi, uformowanej w szescian, przykryty kwiatami. Ludzie sie rozeszli, a oni jeszcze dlugo stali w milczeniu rozpamietujac pustke, ktora wdarla sie w ich zycie.

ROZDZIAL DZIESIATY

Trzydeby wybijaja sie na niepodleglosc. Zmartwychwstanie ksiedza Skorupki. Czerwony kur szaleje na plebani. Fenomen wody swieconej.

Wiosna 1991 roku w Pewnusi pojawila sie komisja rzadowa w osobie kostycznego mezczyzny o konskiej twarzy, hymkajacego co trzecie slowo. Komisja reprezentowala wladze demokratyczna, dlatego uznala za celowe poszerzenie swego skladu' przez kooptacje lokalnych czynnikow. Czynniki byly dwa: Maciaruk, ktory juz od roku burmistrzowal w Trzydebach oraz maszynista Bukowski, wybrany' niedawno przez aklamacje przewodniczacym niezaleznego i samorzadnego zwiazku w wytworni. Po wnikliwej dyskusji podjeto decyzje odpowiadajace duchowi czasu: a) niepodleglosciowe, b) produkcyjne, c) kadrowe.

I tak szanowna komisja w imieniu zalogi, dla zatarcia komunistycznego pietna, nadala Wytworni Nocnych Naczyn Wielokrotnego Uzytku imie marszalka Jozefa Pilsudskiego. Uroczystosc oficjalna poprzedzona uroczystym nabozenstwem, obejmie poswiecenie miedzy innymi tasmy produkcyjnej, z ktorej wowczas schodzic bedzie produkt odpowiadajacy aspiracjom mieszkancow. Jak wiadomo, miniony rezim w celach propagan-;. dowych zasmiecal sklepy bublami niewygodnymi w uzyciu i na j domiar w kolorze jadowitej czerwieni. Teraz firma preferowac ma nieskazitelna biel, ozdobiona portretami wybitnych osobistosci, od prezydenta Busha do prezydenta Walesy.

– A w srodku co? – spytal Bukowski.

– Moscicki i Kaczorowski – odparl Maciaruk. – Ciaglosc, legalnej wladzy, kraj i

Вы читаете Diabelska Ballada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату