modyfikowac. Duza wage przywiazywal do tajnych mszy w gestwinie lesnej dla czajacych sie tam konspiratorow. Bylo ich kilkunastu, ukrywali sie przed Sierzantem i jego mundurowymi pacholkami w dziuplach stuletnich debow. Znakomicie funkcjonowal zaszyfrowany system lacznosci, oparty na uhaniu sowim sposobem lub wystukiwaniu o kore drzew alfabetem Morse'a, co skutecznie imitowalo aktywnosc dzieciolow. Ksiadz Pyrko skradal sie z posluga duchowa w przebraniu baby zbierajacej chrust; towarzyszyl mu zaufany ministrant zamaskowany strojem Czerwonego Kapturka.
Wyprawy wymagaly samozaparcia i odwagi, gdyz w ostepach zwierz grasowal dziki, a czasem nawet dalo sie slyszec poszczekiwanie psow tropiacych. Bywaly chwile grozy, szczegolnie o zmroku, gdy tylko zarliwa modlitwa pomagala duszpasterzowi osiagnac kres wedrowki.
Kiedys kroczyl lesnym duktem opodal matecznika konspiratorow, gdy przed nim ukazal sie drwal pijaniusienki jak bela. Jechal rowerem, to znaczy: usilowal jechac, bowiem co kilkanascie metrow jakis przekorny pien zagradzal wehikulowi droge i kierowca spadal z siodelka miedzy mchy i porosty. Klal wowczas szpetnie a ominawszy przeszkode startowal ponownie z wytrwaloscia godna podziwu. Otoz drab ow, ujrzawszy babe z wiazka chrustu na plecach, przypomnial sobie ze jest mezczyzna. Poniewaz zas chrusciara zdala mu sie mlodka, zatoczyl sie ku niej i na ziemie powaliwszy, siegnal pod sukienke. Ksiadz Pyrko zdretwial z przerazenia i zaczal sie modlic do swietego Jerzego, pogromcy smokow. Pomoglo. Drwal, pogmerawszy kolo sedna, nagle odskoczyl jak oparzony:
– O kurwa, baba z jajami!
Byl to czlek prymitywny, wladajacy ubogim slownictwem, lecz zywiacy zabobonny lek wobec wybrykow natury; wytrzezwiawszy blyskawicznie, uciekal az sie za nim kurzylo. Tymczasem wokol rozlegalo sie zewszad uhu uhu uhu, na przemian z kukaniem w roznych tonacjach lub dzieciolowym alarmem: trzy kropki, trzy kreski, trzy kropki (SOS). To konspira glosila wszem wobec, ze w poblizu pojawil sie rezimowy siepacz. Ale zaden skubaniec nie wylazl z dziupli by pomoc proboszczowi. Musial przez godzine spiewac Psalmy Dawidowe, umowione haslo, nim zaleknione owieczki zebraly sie wokol pasterza, ktory omalze nie zostal zgwalcony drugi raz w swym mlodym zyciu.
W roku 1985 syn Sliwow, Piotr, zdal mature i wkrotce potem egzamin na uniwersytecka polonistyke. Wydoroslal, zapuscil sobie hiszpanski wasik, wlosy przystrzygl na jeza. Teresa nie mogla sie nadziwic, jaki podobny do ojca – wzrost, kanciaste rysy, usposobienie. Zwlaszcza skrytosc syna ja denerwowala bo do zwierzen nie skory, kazde slowko musiala zen wyciagac. A ze do studiow zabral sie z neoficka gorliwoscia i poza lektura swiata nie widzial, wymyslala mu czasem od molow ksiazkowych. Gdy rodzice zagadneli jak wyobraza sobie przyszlosc, oswiadczyl:
– Mam ustalony sposob na zycie. Bede belfrem, tutaj, w Trzydebach. Chce zajac miejsce opuszczone przez Ateusza Pokornego. Ktos musi to przeciez zrobic.
– No, no! – zdziwil sie Sliwa.
– Obys tylko nie skonczyl jak on – w glosie Teresy zabrzmiala matczyna troska.
Od pewnego czasu Teresa skarzyla sie na bol piersi. Sliwa poczatkowo zlekcewazyl jej narzekania, lecz gdy zaczela w nocy poplakiwac, przestraszyl sie i zaprowadzil do lekarza zakladowego. Zbadal Terese, dal skierowania na przeswietlenie i do Kliniki Onkologicznej. Dowiedziawszy sie, ze przyszla z mezem, wywolal Sliwe z poczekalni.
– Dopilnuje pan, zeby zona zrobila wszystkie badania? Nowotwor nie musi byc zlosliwy, wystarczy kosmetyczny zabieg i po klopocie. Na wszelki wypadek wezmie sie wycinek. Bez obaw, szanowna pani, to nie boli.
– Czy rzeczywiscie musze miec aniola stroza? – odezwala, sie Teresa lekko zniecierpliwiona.
– Tak lepiej – odrzekl konowal usmiechajac sie obludnie. – W nawale codziennych zajec latwo zapominamy o terminach wizyt; maz wyglada na troskliwego, bedzie czuwal.
Za drzwiami Malenka przyjrzala sie z komiczna uwaga staremu.
– Nigdy nie przypuszczalam, ze twoja kosmata facjata moze sie komus kojarzyc z duchem opiekunczym.
– Widocznie pozory myla – odparl, pocierajac dlonia nie-golony policzek.
Na ulicy wziela go pod reke. Wsrod potoku obojetnych przechodniow, przytloczeni monotonnym szumem przejezdzajacych pojazdow – byli sami. Zacisnela mocno palce. Czula sie jak wedrowiec, ktoremu niespodziewanie droga urwala sie nad przepascia. Wiec taki ma byc koniec? Dlaczego wlasnie teraz? I ten bol, pozerajacy zdrowe tkanki, nawet tego los mi nie oszczedzil?
– Daj chusteczke.
Wytarla natretne lzy; z trudem tlumila placz, wargi jej drzaly.
– Hirus, jak wy sobie dacie rade beze mnie?
– Moja droga, gdyby kazdy pacjent wpadal w grobowy nastroj, swiat nie mialby problemow demograficznych. Ludzie wykonczyliby sie sami. Skad u ciebie, dziewczyno, tyle czarnowidztwa?
– Przeciwwaga niezmierzonych pokladow optymizmu, ktore tkwia w tobie. Nazajutrz rentgen wykazal co mial wykazac, chirurg zas pobral wycinek odpowiedniej wielkosci i oznajmil, ze posla go do Poznania do analizy.
Dwa tygodnie pozniej Sliwa dowiedzial sie wyniku: nowotwor zlosliwy. Wlokl sie do domu na olowianych nogach, ze scisnieta krtania, przytloczony swiadomoscia, ze ma najblizszej osobie przekazac wyrok. Tak, wyrok, gdyz szansa iz po operacji nie bedzie przerzutow byla mizerna. Jego intymny swiat (mawial czasem: potrojny, bo Malenka, Piotrus i on), wazniejszy niz wszystko co dzialo sie dookola – mial sie rozsypac. Miotal sie miedzy buntem a rozpacza, zmoczony strugami deszczu, ktorego nie dostrzegl, po dzieciecemu bezradny.
– Czemus nie przeczekal ulewy? – powiedziala Teresa na jego widok.
Blysk domyslu w oczach, no tak, jej intuicja zawsze trafiala w dziesiatke, rozumieli sie bez slow.
– Przebierz ubranie bo sie przeziebisz.
Sucha koszula i szlafrok. Nabil fajke drzacymi palcami i cmil czekajac, az Teresa skonczy kuchenne porzadki. Wreszcie usiadla w swoim fotelu i odsapnela z ulga.
– No, jeszcze jeden dzien mam zaliczony.
– Rachujesz dni?
– Zebys wiedzial. Niebawem zaczne odliczanie ostateczne. Ku finalowi na cmentarzu. Masz ochote na kieliszek? Kupilam starke.
– Daj.
Stukneli sie szklem: oby nam zycie nie obrzydlo.
– Ja chyba dostaje fiola od tego czekania – powiedziala odstawiajac kieliszek. – Sadzac po twej minie, Poznan nadeslal wreszcie wyniki?
– Tak.
– Zlosliwy?,
– Tak. Nie martw sie na zapas, nowotwor sutka jest najmniej grozny, przerzuty zdarzaja sie rzadko.
– Aha, impreza zacznie sie od amputacji. Pojmuje. Coz ty, sierotko, poczniesz z baba o jednym cycuszku? Wybrakowany element.
Dolala sobie wodki, wypila jednym haustem, potem rozbeczala sie jak skrzywdzone dziecko. A gdy lezeli juz na tapczanie, wpatrzenie w mrok, zasluchani we wlasne ponure mysli – odezwala sie glosem przerazliwie spokojnym:
– Staruszku, mam zyczenie.
– Co tylko zechcesz, Malenka.
– Jesli medycyna skapituluje, nie zostawisz mnie w szpitalu. Chcialabym ostatnie dni spedzic w domu. Obiecaj, bede spokojniejsza.
– Dobrze, przyrzekam. Dlaczego mamy zaprzatac sobie glowy akurat najgorsza mozliwoscia?