– Ktos zlosliwy moglby pana aresztowac za podzeganie do czynow gwaltownych. Ja zas nie groze wiezieniem, tylko proponuje kompromis.
– Interesujace. Jaki?
– My przymykamy oczy, a Felek Anarchista bedzie krazyl tylko po peryferiach, jak najdalej od kosciola i ratusza, wznoszac okrzyki wylacznie bezosobowe.
– Nie rozumiem.
– Bez wymieniania nazwisk.
– Aha. Jesli sie zgodze, to tylko ze wzgledu na szarze. Zostalem potraktowany jak czlowiek, przez kogo? Przez policjanta, podpore obecnego rezimu. Widocznie zgnilizna od rybiej glowy nie dotarla jeszcze do ogona. Umowa stoi.
Felek odprowadzil wladze do skarpy i wskazal dogodna sciezke, wiodaca do swiata ludzi przedsiebiorczych, ktorzy poznali sile swoich pieniedzy i radosnie wznosza zreby kapitalizmu. Wrocil na lezak; oddawszy skore leczniczym promieniom slonecznym, rozwazal sytuacje. Okrzyki bezosobowe, czemu nie? Moga byc. Skreslam nazwiska, wstawiam funkcje. Klecha do katakumb, burmistrz na latarnie! Tyz piknie. Z lokalizacja zadnych klopotow, poniewaz peryferie Trzydebow zaraz za rynkiem, ciagna sie w sina dal na wszystkie cztery strony swiata. Nalezaloby rowniez zmodyfikowac nieco garderobe…
Pomysl wydal mu sie szczesliwy. Przyniosl z budy puszke czarnej farby i pedzel. Na popielatym kapeluszu wymalowal trupia czaszke i skrzyzowane piszczele a bialy podkoszulek ozdobil napisem „I love Bakunin'. Nie uzywal nigdy marynarki, symbolu burzuazyjnego rozpasania, nosil swiatek-piatek dlugi plaszcz zawsze rozpiety, wiec jego milosc do teoretyka anarchizmu bedzie sie rzucala w oczy. Zmienil farbe na biala i na wierzchnim okryciu skopiowal portret wasatej osobistosci, podpatrzony z pierwszej strony gazety. Zle wycelowal i wizerunek zamiast na plecach wypadl ponizej pasa. Pokiwal glowa z aprobata, bo podobienstwo zostalo zachowane; wlasciwy czlowiek na wlasciwym miejscu.
W tym czasie Sliwa wychodzil zadowolony z gmachu sadu, bo trzymal w dloni odpis wyroku, nakazujacego Wytworni Nocnych Naczyn Wielokrotnego Uzytku imienia Jozefa Pilsudskiego przywrocenie go do pracy. Skierowal sie wprost do biura. Sekretarka probowala go zatrzymac, lecz odsunawszy ja bezceremonialnie, wtargnal do gabinetu. Dyrektor podskoczyl z oburzenia:
– Zakazalem wstepu!
– Nie wrzeszcz, Kajdyr. Masz tutaj wyrok sadowy. Placisz utracone pobory i zwracasz mi posade.
– Po moim trupie!
– No to jestes nieboszczykiem. Czekam w domu na wiadomosc od kiedy mam zaczynac. Ale pamietaj, ze za kazdy dzien zwloki bulisz zywa gotowke. Radzilbym ci nie podwazac prawa, by moglo bronic rowniez ciebie, gdy znajdziesz sie w opresji. Widzialem kope takich wazniakow, nadetych jak purchawki – mysleli, ze dupy przyrosly im do stolkow, a tymczasem na najblizszym zakrecie historia wytracala ich z orbity. Czesc pracy!
Nie spieszyl sie do domu. Od smierci Malenkiej wialo z wszystkich katow beznadziejna pustka. Syn, po ukonczeniu polonistyki, przez rok uczyl w sasiedniej miejscowosci; dojazdy zajmowaly wiele czasu, wracal poznym wieczorem. Teraz wystartowal wprawdzie w Trzydebach, lecz nadal w domu byl gosciem, gdyz wlepiono mu drugi przedmiot, wychowanie fizyczne; wciaz organizowal jakies treningi i zawody. Oby sie chlopak szybko ozenil – marzyl Sliwa – bede wnuki nianczyl i starosc nabierze sensu…
Obok sierocinca przystanal. Za zywoplotem, na malym placyku, maluchy oblegaly hustawki, a starszaki usilowaly trafic pilka do jednej bramki. Wychowawca, we wzorzystej koszuli z krotkimi rekawami, wydawal sie znajomy. Majster podszedl blizej. Lysina, nochal, krzaczaste brwi – czyzby franciszkanin w cywilu?
– Hiacynt!
– Hieronim! – ucieszyl sie mnich podbiegajac zwawo do ogrodzenia. – Wreszcie sie ujawniles.
– Wylali z zakonu?
– Los nie okazal laskawosci. Zostalem relegowany wskutek nacisku paru fanatykow, oby im Bog wybaczyl. Sterczalem bezradnie na szosie, zastanawiajac sie dokad skierowac kroki, gdy pewien uprzejmy kierowca przystanal i zaprosil do szoferki. Od niego dowiedzialem sie, ze z braku funduszow sierociniec maja zlikwidowac, dlatego wrocilem do miasteczka. Wyobraz sobie, przejalem sie niepewnym losem tych dzieciakow. Zawsze bylem nieco sentymentalny, widocznie to nieuleczalny choroba. Burmistrz sprywatyzowal rudere, chcial slono sprzedac, lecz nabywcy nie znalazl. Przepraszam, zglosil sie ogrodnik Swiderski. Opowiadano mi, ze spytal na wstepie, co bedzie z sierotami. Maciaruk odparl, ze jego wybrano po to, by dbal o demokracje i o kase miejska, a nie o cudze bachory.
– Jakbym go slyszal!
– Swiderski jegomosc wybuchowy, naublizal wladzy od najgorszych i z transakcji nici. Wtedy zameldowalem sie ja. Dobrze – powiedzial – bierz sobie ten majdan, ale na wlasny koszt, bo z budzetu nie dam grosza. No i wzialem zastrzegajac wszakze, ze jesli osmieli sie wlepic sierocincowi podatek, to urzadze mu w ratuszu strajk okupacyjny.
– Sam gospodarzysz?
– Wygladam na Herkulesa? Zatrudniam sprzataczke, kucharke i dwie emerytowane nauczycielki. Zajrzy czasem bezinteresownie pani Roza, leczy zeby, przeziebienia, rane opatrzy gdy trzeba. Dobrzy ludzie odmalowali pomieszczenia, bywa ze podrzuca troche produktow zywnosciowych lub uzywanej odziezy.
– Cos krecisz, mnichu. Jakas forse musisz miec. Obrabowales swoj klasztor?
– Bog czuwa. Zeslal sponsora.
– Ha, jestesmy na tropie cudu!
– Zebys wiedzial. Przydarzyla sie mi historia tak nieprawdopodobna, ze jej dotad nikomu nie opowiadalem. Otoz pewnego razu Felek Anarchista znalazl na smietnisku kupon totolotka…
Fakt, znalazl, wypelniony przepisowo i z banderola. Gdy nazajutrz w ladunku pozostawionym przez smieciarke wygrzebal aktualna gazete, ciekawosc kazala mu poszukac komunikatu. Oczom wlasnym nie wierzyl: wszystkie skreslenia byly trafne, kupon wygral glowna nagrode, opiewajaca na zawrotna sume. Przez chwile rozwazal, jak moglby zmienic tryb zycia dzieki strumieniowi gotowki, ktory przypadek nachalnie kierowal do jego kieszeni. Perspektywy jednak nie wydawaly mu sie zachecajace. Wiedzial, ze niezaleznosc finansowa szybko sie okaze iluzja, a on tymczasem zostanie wplatany w miedzyludzkie zaleznosci i utraci rzecz najcenniejsza – absolutna wolnosc, jaka w swoim mniemaniu cieszyl sie do tej pory. Bez zalu skierowal mysl w inny nurt: kogo by obdarzyc tym watpliwym szczesciem? Droga eliminacji doszedl do sierocinca i klamka zapadla.
Przebral sie w stroj konspiracyjny – garnitur, biala koszule, krawat, czarne polbuty wygolone policzki odswiezyl woda kolonska i ruszyl do miasta. Dzieciarnia wychodzila wlasnie na wycieczke, dwojkami, jedna nauczycielka z przodu, druga z tylu kolumny. Naliczyl trzydziescioro. Flegmatycznie odszukal w budynku Hiacynta.
– Kogo widza oczy moje? – zdziwil sie zakonnik – pan Felek bez uniformu bojowego? Co sie stalo?
– Oczy twoje widza sponsora przybytku sierocego – odparl z godnoscia Anarchista.
– Kazdy datek bedzie przyjety wdziecznym sercem.
Felek wreczyl kupon totolotka i wyrwany z dziennika komunikat. Ograniczyl wymowe do jednego stwierdzenia; zabrzmialo spizowo jak w ustach Cezara:
– Znalazlem, przybylem, wreczylem.
– Bog zaplac. Tyle pieniedzy! Caloroczny budzet sierocinca. Mam swietna nalewke na wisniach. Zechce pan…
– Nie odmowie.
W ciasnym pokoiku usadzil goscia na jedynym krzesle, a sam przysiadl na zelaznym lozku, pod obrazem przedstawiajacym swietego Franciszka w ogrodzie. Wisniowka smakowala Felkowi,