— Moze poszedl na spacer — podrzucil Vickers.
— Zaden zdrowo myslacy czlowiek nie wyszedlby na spacer po polnocy — stwierdzil Joe.
— Wedlug mnie to nie byl zdrowo myslacy czlowiek — zaprzeczyl Eb. — Nie chodzi o to, ze go nie lubilem. Nigdy nie spotkalem nikogo z lepsrymi manierami, ale on byl jakis dziwny.
Po wysypanej ceglanym mialem sciezce podszedl do nich jakis mezczyzna z latarnia.
— Jestescie gotowi? — spytal.
— Pewnie, szeryfie — odparl Eb. — Czekamy na panskie rozkazy.
— Coz — westchnal szeryf — niewiele mozemy zrobic, zanim wzejdzie dzien. Ale mysle, ze do tego czasu mozemy troche rozejrzec sie po okolicy. Paru ludzi wyslalem w kierunku miasteczka. Beda chodzic po ulicach i wypatrywac go. Moze chcielibyscie pojsc wzdluz rzeki?
— W porzadku — zgodzil sie Eb. — Niech pan tylko powie, co mamy robic, a my dolozymy wszelkich staran.
Szeryf podniosl latarnie na wysokosc ramienia i przyjrzal sie im.
— Jay Vickers, prawda? Milo, ze do nas dolaczyles, Jay. Potrzebujemy wszystkich.
Vickers sklamal, nie wiedzac nawet dlaczego to robi:
— Uslyszalem jakis ruch.
— Chyba dosc dobrze znales staruszka? Lepiej niz wiekszosc z nas.
— Prawie codziennie przychodzil do mnie na pogawedke wyjasnil Vickers.
— Wiem. Zauwazylismy to. Nigdy nie rozmawial z innymi ludzmi.
— Mielismy wspolne zainteresowania — rzekl Vickers. Poza tym czul sie chyba nieco samotny.
— Gospodyni powiedziala, ze ostatniego wieczora tez byl u ciebie.
— Tak, byl — potwierdzil Vickers. — Wyszedl pare minut po polnocy.
— Zauwazyles moze cos niezwyklego? Cos dziwnego w tym, co mowil?
— Zaraz, szeryfie — wtracil sie Eb. — Chyba nie mysli pan, ze Jay mial z tym cos wspolnego?
— Nie — odpowiedzial szeryf. — Chyba nie. — Opuscil latarnie i dodal: — Idzcie ku rzece. Jak tam dojdziecie, rozdzielcie sie. Czesc niech pojdzie w gore, czesc w dol rzeki. Nie wydaje mi sie, zebyscie cokolwiek znalezli, ale lepiej sprawdzic. Wracajcie przed wschodem slonca. Wtedy zaczniemy powazne poszukiwania.
Szeryf odwrocil sie i odszedl alejka z kolyszaca sie latarnia.
— Chyba lepiej bedzie, jak ruszymy — zaczal Eb. — Poprowadze grupe w gore rzeki, a ty, Joe pojdziesz z reszta w dol. W porzadku?
— Jasne — odpowiedzial Joe.
Wyszli przez brame i ruszyli ulica az do skrzyzowania, gdzie skrecili w strone mostu. Tu sie zatrzymali.
— Teraz sie podzielimy — zarzadzil Eb. — Kto chce isc z Joe'em?
Zglosilo sie paru ochotnikow.
— Dobra — ciagnal Eb. — Reszta idzie ze mna. Rozdzielili sie i ruszyli brzegiem rzeki spowitej mgla. W ciemnosci slyszeli ciche szemranie wody. Nad brzegiem zaskrzeczal jakis ptak. Patrzac na lustro wody, mozna bylo dostrzec gwiazdy rozsypane ponad nim na niebie.
— Myslisz, ze go znajdziemy, Jay? — spytal Eb.
Vickers mowil powoli, jakby wazac slowa:
— Watpie. Nie wiem dlaczego, ale jestem pewien, ze nie.
14
Vickers wrocil do domu dopiero wczesnym wieczorem.
Kiedy wchodzil do srodka, zadzwonil telefon. Rzucil sie do niego przez pokoj i podniosl sluchawke.
Dzwonila Ann Carter.
— Caly dzien usilowalam cie zlapac. Jestem piekielnie wkurzona. Gdzie byles?
— Szukalem jednego czlowieka — odparl Vickers.
— Nie zartuj, Jay — rozesmiala sie gorzko. — Prosze cie, nie zartuj.
— Nie zartuje. Zniknal starszy czlowiek, moj sasiad. Szukalem go razem z innymi.
— I co, znalazl sie?
— Nie.
— Szkoda — zmartwila sie. — Czy to byl mily staruszek?
— Najmilszy, jakiego tylko mozna sobie wyobrazic.
— Moze jeszcze go odnajdziecie.
— Moze — odparl Vickers. — Dlaczego jestes zla?
— Pamietasz, co powiedzial Crawford?
— Mowil wiele rzeczy.
— Ale o tym, co bedzie nastepne. Pamietasz?
— Jak bym powiedzial, ze tak, to bym sklamal.
— Wiec ci przypomne. Powiedzial, ze nastepne beda ubrania. Sukienki za piecdziesiat centow.
— Rzeczywiscie — przypomnial sobie Vickers — teraz pamietam.
— No i stalo sie.
— Co sie stalo?
— Pojawily sie. Ale nie za piecdziesiat centow. Za pietnascie!
— I co, kupilas juz sobie?
— Nie. Za bardzo sie balam. Szlam sobie Piata Aleja i zobaczylam ogloszenie w oknie wystawowym, ze sukienka na manekinie kosztuje pietnascie centow. Wyobrazasz sobie?! Sukienka za pietnascie centow na Piatej Alei!
— Nie, nie wyobrazam sobie — przyznal Vickers.
— To byla piekna sukienka — dodala. — Cala blyszczaca. Nie od kamieni czy swiecidelek. Ten material tak blyszczal. Jakby byl zywy. A kolor… Jay, mowie ci, to byla najpiekniejsza sukienka, jaka kiedykolwiek widzialam. I moglam ja miec za pietnascie centow, ale nie wytrzymalam nerwowo. Przypomnialam sobie, co Crawford nam powiedzial. Stalam przed witryna, przygladalam sie sukience i nagle zrobilo mi sie zimno.
— Szkoda — zawyrokowal Vickers. — Pozbieraj sie i idz tam jutro rano. Moze jeszcze ja maja.
— Ale nie o to chodzi, Jay. Nie rozumiesz? Oznacza to, ze Crawford mial racje. Wie, co mowi, ze to jakis spisek, ze swiat naprawde zostal przyparty do miru.
— I co chcesz, zebym z tym zrobil?
— Tego… nie wiem, Jay. Myslalam, ze cie to zainteresuje.
— Zainteresowalo mnie — przyznal Vickers. — I to bardzo.
— Jay, cos sie dzieje.
— Pewnie, ze cos sie dzieje — zgodzil sie Vickers.
— O co tu chodzi? To cos wiecej niz mowil Crawford. Nie wiem tylko, w jaki sposob…
— Ja tez nie wiem. Ale sprawa jest powazna. Zbyt powazna, zebysmy mogli rozwiklac ja we dwojke. Musze to wszystko przemyslec.
— Jay. — W jej glosie nie slychac juz bylo oznak zdenerwowania. — Jay, juz mi lepiej. Milo bylo z toba porozmawiac.
— Idz tam jutro rano — przekonywal ja — i kup cale narecze tych sukienek. Staraj sie byc jak najwczesniej, zebys zdazyla ustawic sie w kolejce.
— W kolejce? Jak to?
— Sluchaj, Ann — tlumaczyl Vickers — kiedy rozejda sie wiesci, na Piatej Alei zbierze sie taki tlum, jakiego jeszcze nigdy nie widzialas.
— Chyba masz racje. Zadzwonisz do mnie jutro? — Zadzwonie.
Powiedzieli sobie dobranoc i rozlaczyli sie. Vickers jeszcze przez chwile nie ruszal sie z miejsca, probujac przypomniec sobie, co tez mial teraz zrobic. Powinien przygotowac sobie kolacje i zaczac pisac. Powinien tez sprawdzic, czy przyszly jakies listy.
Wyszedl na dwor i poszedl do skrzynki pocztowej umieszczonej przy bramie. Wyjal z niej plik listow i