Juz od dwoch dni nic nie napisal. Cale dwa dni poszly na marne.
Zeby moc pisac, musialby usiasc spokojnie, skoncentrowac sie, zapomniec o swiecie zewnetrznym i pozwolic, zeby ten inny, wybrany przez niego swiat przenikal powoli do jego wnetrza, swiat, ktory mogl byc analizowany i przejrzyscie budowany.
Usiasc spokojnie, powtorzyl w myslach. Moj Boze, jak mozna byc spokojnym, kiedy czlowieka drecza tysiace pytan i watpliwosci?
Sukienki po pietnascie centow, mowila Ann. Sukienki po pietnascie centow na Piatej Alei.
Istnialo cos, co przeoczyl, jakis wazny czynnik, ktory czekal na dostrzezenie, a on po prostu go nie widzial.
Najpierw przyszla na sniadanie ta dziewczynka, potem czytal gazete. Potem poszedl do warsztatu, a Eb opowiedzial mu o wiecznym samochodzie. Poniewaz jednak jego wlasny samochod nie byl gotow, poszedl na rog ulicy, przed sklep perfumeryjny, zeby zlapac autobus. Spotkal Flandersa, ktory stanal razem z nim przy wystawie sklepu z 1001 drobiazgow. Flanders powiedzial wtedy…
Zaraz, chwileczke. Poszedl na rog ulicy, zeby zlapac autobus.
Autobus byl jakis niezwykly, to utkwilo w jego pamieci.
Wszedl do autobusu i usiadl przy oknie. Wygladal przez szybe, a w tym czasie nikt nie zajal miejsca obok niego. Pojechal do miasta siedzac samemu.
To jest to, pomyslal, czujac dzikie podniecenie i przerazenie na sama mysl o tym, co przeoczyl. Stal przez chwile bez ruchu, starajac sie za wszelka cene wyrzucic z pamieci incydent, ktory zdarzyl sie tyle lat temu. Stal tak i czekal, ale wydarzenie to ani myslalo dac sie wyrugowac z pamieci. Vickers wiedzial, ze od niego nie ucieknie i wiedzial juz, co ma zrobic.
Odwrocil sie do biurka, wysunal gorna szuflade po lewej stronie i powoli, metodycznie oproznil cala jej zawartosc. To samo zrobil ze wszystkimi pozostalymi szufladami, ale nie znalazl tego, co szukal.
To musi tu gdzies byc, pomyslal. Z pewnoscia tego nie wyrzucilem.
Moze na strychu. W ktorejs ze skrzyn na strychu.
Wszedl po schodach na strych, zapalil swiatlo i az zamrugal powiekami od blasku nieoslonietej zarowki zwisajacej z sufitu. W powietrzu czuc bylo chlod, a nagie krokwie podtrzymujace dach z obu stron sprawialy wrazenie szczek, ktore zaraz zacisna sie i pochwyca go w swe potezne zebiska.
Vickers podszedl do trzech skrzyn i otworzyl po kolei ich wieka. Ktora z nich skrywala to, czego szukal? Naprawde nie mial pojecia.
Zaczal wiec od pierwszej z brzegu i o dziwo odnalazl poszukiwana przez siebie rzecz mniej wiecej w polowie glebokosci skrzyni, pod karabinkiem na srut, ktorego uzywal zeszlej jesieni do polowan na ptaki, zreszta w koncu zarzuconych; nie ustrzelil ani jednego.
Otworzyl mocno zakurzony notatnik i zaczal go przegladac, az doszedl do stron, ktorych szukal.
16
To musialo sie zaczac na dlugo przedtem, zanim zauwazyl, co sie dzieje.
Kiedy sie wreszcie spostrzegl, najpierw troche sie nad tym zastanawial, potem rozpoczal dokladna obserwacje, a kiedy obserwacja doprowadzila go do niespodziewanych rezultatow, staral sie obrocic wszystko w zart, choc doskonale zdawal sobie sprawe, ze takiej rzeczy nie mozna bylo obrocic w zart. Wznowil wiec obserwacje na miesiac, zapisujac wszystko, co zauwazyl.
Kiedy zapiski dowiodly, ze wyciagnal wlasciwe wnioski z wczesniejszych obserwacji, usilowal wmowic sobie, ze chodzi tylko o jego fantazje. Jednak mial to przeciez czarno na bialym i wiedzial, ze cos w tym musi byc.
Z notatek wynikalo, ze jest gorzej, niz mu sie poczatkowo wydawalo, ze cala sprawa dotyczy nie tylko pewnego etapu jego zycia, ale rowniez wielu innych rzeczy. Kiedy wreszcie to pojal, stal oniemialy dobre pietnascie minut zastanawiajac sie, dlaczego nie dostrzegal niczego wczesniej, skoro bylo to cos tak oczywistego, wrecz na pierwszy rzut oka.
Wszystko zaczelo sie wtedy, gdy zauwazyl, ze nikt nie chce usiasc przy nim w autobusie. Mieszkal wowczas w starym, zrujnowanym pensjonacie na obrzezach miasta, tuz przy petli autobusowej. Wstawal rano i bedac jednym z niewielu pasazerow o tej porze, zajmowal swoje ulubione miejsce.
Autobus stopniowo zapelnial sie zabierajac pasazerow z kolejnych przystankow, ale jakims cudem Vickersowi udawalo sie siedziec samotnie prawie do konca. Oczywiscie, nie martwil sie tym, a nawet mu sie to podobalo, bo mogl wtedy zsunac sobie kapelusz na oczy i wygodnie rozlozyc sie na siedzeniu, a czasami nawet zdrzemnac sie troche, nie zastanawiajac sie w ogole, czy tak powinien postepowac czlowiek dobrze wychowany. Nie byl chyba zreszta najlepiej wychowany. A godzina, o ktorej musial podazac do pracy, nie sprzyjala dobremu wychowaniu.
Wsiadajac do autobusu ludzie przysiadali sie do innych, niekoniecznie swoich znajomych, bo jak czesto zauwazal, przez cala podroz nie zamieniali ani slowa z sasiadem. Siadali z innymi, ale nigdy przy nim, chyba ze bylo juz bardzo tloczno, wszystkie inne miejsca byly zajete, i mieli do wyboru usiasc z nim albo tloczyc sie na stojaco.
Moze, wmawial sobie, chodzilo o to, ze byl przepocony. Moze brzydko pachnialo mu z ust. Zaczal sie wiec kapac, szorujac sie dokladnie nowym mydlem, ktore zgodnie z reklama gwarantowalo zapach swiezosci. Dokladniej myl tez zeby i plukal usta specjalnym plynem, az wreszcie zaczelo mu sie robic niedobrze na sam jego widok.
Nic nie pomoglo. Nadal jezdzil sam.
Przygladal sie sobie w lustrze i wiedzial, ze nie chodzi o jego ubranie, bo w tamtych czasach ubieral sie wcale nie najgorzej.
Doszedl wreszcie do wniosku, ze musi tu chodzic o jego zachowanie. Zamiast rozwalac sie na siedzeniu i zsuwac kapelusz na oczy, siadal wyprostowany, promienny i wesoly, i usmiechal sie do wszystkich.
Przez caly tydzien usmiechal sie do patrzacych na niego ludzi, jakby byl mlodym biznesmenem ze swietnymi widokami na przyszlosc.
Nadal jednak nikt nie siadal obok niego, chyba ze nie bylo juz innych wolnych miejsc. Pocieszal sie przynajmniej tym, ze wola siedziec z nim niz stac.
Wlasnie wtedy zauwazyl jeszcze cos.
W biurze koledzy zawsze zbierali sie w male grupki po trzech lub czterech przy jednym biurku i rozmawiali o partiach golfa, ostatnich skandalach lub zastanawiali sie, dlaczego ktos pracuje tutaj, kiedy jest tyle innych, znacznie bardziej interesujacych zajec.
Tak sie dziwnie skladalo, ze nikt nigdy nie podchodzil do jego biurka. Probowal wiec dolaczyc do innych. Jak tylko sie zblizal, koledzy prawie natychmiast rozchodzili sie do swoich zajec. Probowal wiec nawiazywac rozmowy z poszczegolnymi osobami w biurze. Koledzy byli wprawdzie zawsze mili, ale mieli akurat wtedy mase roboty.
Sprawdzil zawartosc swego budzetu konwersacyjnego. Wygladal calkiem pokaznie. Nie gral co prawda w golfa, ale znal kilka ciekawych skandali, czytal wiekszosc niedawno wydanych ksiazek i widzial najlepsze z nowych filmow. Wiedzial co nieco o polityce biurowej i mogl swobodnie skrytykowac szefa wraz z calym personelem. Czytal gazety i przegladal niektore czasopisma, dzieki czemu wiedzial, co sie dzieje na swiecie i mogl dyskutowac o polityce. Mial tez wyrobione zdanie na temat sytuacji militarnej. Z takimi kwalifikacjami mogl bez trudu prowadzic owocne dyskusje. Ale i tak nikt nie chcial z nim rozmawiac.
To samo dzialo sie w czasie lunchu. Wlasciwie dopiero teraz zauwazyl, ze to samo dzialo sie doslownie wszedzie, dokadkolwiek sie udawal.
Opisywal sobie wszystko z datami, dokladnie, dzien po dniu, a teraz, po pietnastu latach, siedzial na skrzyni na poddaszu i czytal swoje wlasne slowa. Wpatrujac sie w pusta przestrzen przed soba, przypominal sobie, jak to bylo, jak sie czul, co mowil i robil, lacznie z tym, ze nikt nie chcial z nim siedziec, dopoki wszystkie siedzenia nie byly zajete. Dokladnie tak samo sie dzialo, kiedy wczoraj pojechal do Nowego Jorku.
Pietnascie lat temu zastanawial sie, dlaczego tak sie dzieje, ale nie znalazl odpowiedzi.
I oto wszystko wrocilo.
Czyzby w jakis sposob odroznial sie od innych? A moze raczej chodzilo o jakas ceche jego osobowosci,