przejrzal je szybko, ale swiatlo bylo na tyle slabe, ze nie mogl odczytac nazwisk nadawcow. Podejrzewal, ze sa to w wiekszosci reklamy. Poza tym pewnie pare rachunkow, chociaz na te bylo jeszcze za wczesnie.
Kiedy znalazl sie juz w domu, wlaczyl lampke i polozyl poczte na biurku. Pod lampka lezala sterta rurek i dyskow, ktore podniosl z podlogi poprzedniego wieczora. Stal tak przygladajac sie im i wspominal cale zajscie. Wszystko rozegralo sie zaledwie wczoraj, a mial uczucie, jakby uplynelo juz ladnych pare tygodni od dnia, kiedy rzucil przyciskiem i uslyszal brzek, ktoremu towarzyszyla kaskada malutkich elementow maszynerii skaczacych po podlodze.
Stal dokladnie w tym samym miejscu i wiedzial, ze gdzies w mroku czai sie odpowiedz, rozwiazanie zagadki — gdyby tylko wiedzial, gdzie go szukac.
Znowu zadzwonil telefon.
Dzwonil Eb. Na dzien dobry rzucil:
— I co o tym myslisz?
— Naprawde nie wiem — odpowiedzial Vickers.
— Utonal — zapewnial go Eb. — Jestem tego pewien. Tak powiedzialem szeryfowi. Zaczna przeszukiwac rzeke jutro rano, jak tylko wstanie slonce.
— Nie wiem — wzruszyl ramionami Vickers. — Moze masz racje, ale wydaje mi sie, ze jednak zyje.
— Dlaczego tak sadzisz?
— Nie potrafie ci powiedziec — odparl Vickers. — Nie mam pojecia. Tak podpowiada mi przeczucie.
— Dzwonie do ciebie — zmienil temat Eb — bo dostalem kilka tych wiecznych samochodow. Przyszly dzis po poludniu. Myslalem, ze moze chcialbys…
— Prawde mowiac nie zastanawialem sie nad tym, Eb. Ale moze rzeczywiscie powinienem sobie taki sprawic.
— Przyprowadze ci go jutro rano — zadecydowal Eb. Bedziesz mogl wyprobowac. Zobaczysz, czy ci sie podoba.
— Swietnie — zgodzil sie Vickers.
— W takim razie jestesmy umowieni. Do zobaczenia rano. Vickers podszedl z powrotem do biurka i siegnal po listy. Wbrew oczekiwaniom nie bylo miedzy nimi rachunkow. Na siedem listow szesc stanowily reklamy, a siodmy byl biala koperta zaadresowana nierownymi gryzmolami.
Otworzyl ja. W srodku znajdowala sie elegancko zlozona kartka papieru.
Rozlozyl ja i przeczytal:
15
Nie pojde, myslal. Vickers. Nie moge tam pojsc. Przeciez to miejsce nic juz dla mnie nie znaczy i nie chce, zeby cokolwiek znaczylo po tych wszystkich latach, kiedy staralem sie je zapomniec.
Mogl zamknac oczy i patrzec na zolte bloto zmytych deszczem pol, biale drogi przysypane kurzem rozdmuchiwanym po dolinach i nad szczytami wzgorz, samotne skrzynki pocztowe przycupniete na pochylajacych sie smutno ku ziemi ogrodzeniach, obwisle bramy, zniszczone ulewami domy, kosciste bydlo spedzane z pastwisk i idace po ubitych kopytami sciezkach, wynedzniale psy, ktore szczekaly, gdy tylko chcialo sie podejsc do plotu.
Jesli powroce, spytaja, dlaczego wrocilem i jak mi sie wiedzie. Juz slyszal, jak mowia: Szkoda twojego ojca. To byl dobry czlowiek. Beda siedziec przed sklepem na odwroconych pudelkach kartonowych, powoli zuc tyton, spluwac na chodnik, patrzec na niego z ukosa i mowic: Wiec piszesz ksiazki. Na Boga, kiedys bede musial jakas przeczytac. Nie znam nawet jednego tytulu.
Potem pojdzie na cmentarz i stanie przed kamieniem z kapeluszem w dloni, wslucha sie w zawodzenie wiatru w wielkich sosnach rosnacych wokol ogrodzenia cmentarza i pomysli, ze gdyby tylko udalo mu sie zostac kims, zanim zmarli rodzice, wtedy mogliby byc z niego dumni i chwalic sie nim, kiedy sasiedzi przychodzili na pogaduszki. Niestety, teraz bylo juz za pozno.
Bedzie jezdzil po drogach, ktorymi chadzal, kiedy byl malym chlopcem. Zatrzyma samochod przy zatoczce, przejdzie przez ogrodzenie i dojdzie do jamy, w ktorej zawsze lapal klenie. Strumien bedzie sie wolno saczyc, a jama bedzie tylko blotnistym rozlewiskiem. Pien, na ktorym siadywal, zapewne odplynal juz z wiosennymi roztopami. Spojrzy na wzgorza, ktore wydadza mu sie znajome, a jednoczesnie jakies inne. Bedzie staral sie zrozumiec, co sie zmienilo, ale nadaremnie. Przez caly czas bedzie wiec myslec o strumieniu i tych dziwnych wzgorzach, z kazda chwila czujac sie coraz bardziej obco i samotnie. W koncu ucieknie. Nacisnie do dechy pedal gazu, chwyci mocno kierownice i bedzie sie staral myslec o czyms innym.
Potem przejedzie obok wielkiego, ceglanego domu z portykiem i polkolistym swietlikiem nad drzwiami. Bedzie jechal bardzo powoli, przypatrujac mu sie i zobaczy obluzowane okiennice, wyblakla farbe i uschniete podczas ktorejs mroznej i szalejacej zimy roze, ktore kwitly przy bramie.
Nie pojade, powiedzial do siebie. Nie pojade.
A moze jednak powinien.
„To moze rozwiac mgle”, napisal Flanders, „i zdjac zaslone z twoich oczu.”
Co jednak zobaczy, kiedy mu spadnie zaslona z oczu?
Czy gdzies tam wsrod sciezek dziecinstwa krylo sie cos, co moglo wyjasnic jego obecna sytuacje? Jakis nieznany fakt, abstrakcyjny symbol, ktorego wczesniej nie dostrzegal? Moze bylo to cos, co widzial, nawet wiele razy, ale niewlasciwie odczytywal znaczenie tego czegos.
A moze mial przywidzenia, przypisywal znaczenie slowom, ktore tak naprawde nie byly istotne? Skad ta pewnosc, ze Horton Flanders w swoim wytartym garniturze i ze smieszna laseczka ma cos wspolnego z historia, jaka opowiadal Crawford o ludzkosci przypartej do muru?
Nie bylo zadnych dowodow.
Ale przeciez Flanders znikl i napisal do niego list.
Rozwiac mgle, zebym mogl lepiej widziec, przypomnial sobie raz jeszcze. Moze oznaczalo to tylko, ze gdy rozwieje mgle, bedzie mogl lepiej pisac, ze rekopis, ktorego poczatek lezal na biurku, bedzie lepszy, poniewaz jego tworca patrzy na zycie otwartymi oczyma. Moze chodzilo o mgle uprzedzen albo mgle proznosci, a moze zwykla mgle, przez ktora nie widzi sie najlepiej.
Vickers polozyl dlon na rekopisie i w zamysleniu przerzucil pare stron. Tak malo napisalem, pomyslal, a tak duzo jeszcze pozostalo do zrobienia.