Stworzono kluby wizjonistow, ktorzy uciekali przed dniem dzisiejszym w przeszlosc.

No a wreszcie on, Jay Vickers, musial uciekac na zachod.

Zanim wybila polnoc, wiedzial juz, co ma robic i dokad sie udac.

Jechal tam, gdzie poradzil mu Horton Flanders. Robil to, czego, jak sobie obiecywal, mial nigdy nie robic.

Wracal do swego dziecinstwa.

18

Byli dokladnie tacy, jakimi ich sobie wyobrazal.

Siedzieli przed sklepem na lawce i na poodwracanych do gory dnem pudelkach kartonowych, patrzyli na niego chytrymi oczyma i mowili:

— Szkoda twojego ojca, Jay. To byl dobry czlowiek.

A potem:

— Wiec piszesz ksiazki. Bede kiedys musial przeczytac jakas. Nawet nie znam jednego tytulu.

A jeszcze pozniej:

— Jedziesz odwiedzic stare katy?

— Po poludniu — odparl Vickers.

— Wszystko sie zmienilo — ostrzegali go. — I to strasznie. Nikt tam juz nie mieszka. Rolnictwo schodzi na psy — tlumaczyli. — Nie da sie z niego wyzyc. Wszystko przez te cholerne weglowodany. Mnostwo ludzi nie jest w stanie zatrzymac ziemi. Banki zabieraja im chalupy albo zmuszaja do taniej sprzedazy. Duzo farm w okolicy zostalo wykupionych na pastwiska. Wystarczy tylko zbic dobry plot i wypedzic bydlo.

— Czy z nasza ziemia stalo sie to samo?

Pokiwali smutno glowami.

— Zgadza sie, synu. Facet, ktory kupil ja po twoim ojcu, nie mogl zarobic na zycie. Twoja farma nie jest wyjatkiem. Wiele innych spotkal ten sam los. Pamietasz dom Prestonow? Vickers skinal potakujaco.

— Z nim stalo sie to samo. A byla tam przeciez swietna ziemia. Jedna z najlepszych w okolicy.

— Nikt tam nie mieszka?

— Nie. Ktos zabil deskami drzwi i okna. Jak myslisz, po co ktos mialby sie tak trudzic?

— Skad mam wiedziec — odparl Vickers.

Ze sklepu wyszedl sprzedawca i usiadl na schodkach.

— Gdzie teraz mieszkasz, Jay? — spytal.

— Na wschodzie — odpowiedzial Vickers.

— Podejrzewam, ze dobrze ci sie powodzi.

— W kazdym razie kazdego dnia mam co wlozyc do geby.

— To rzeczywiscie niezle. W naszych czasach kazdemu, kto je codziennie, musi powodzic sie niezle — zawyrokowal sprzedawca.

— Co to za samochod? — spytal jeden z siedzacych.

— Nowy model — tlumaczyl Vickers. — Dopiero co go kupilem. To samochod marki Forever.

— Dziwna nazwa jak dla samochodu. Pewnie kosztuje kupe forsy. Ile pali na setke?

Vickers nie zdazyl udzielic odpowiedzi na te wszystkie pytania. Wsiadl do samochodu i pojechal przez zakurzone, rozsiane na wielkiej przestrzeni miasteczko, z jego starymi, zmeczonymi samochodami zaparkowanymi przy ulicy, z kosciolem metodystow stojacym na wzgorzu, ze starszymi ludzmi, ktorzy przechadzali sie po ulicach z laskami, i z jego psami spiacymi w cieniu krzakow bzu.

19

Brama prowadzaca na farme byla zamknieta lancuchem z wielka klodka, wiec zaparkowal samochod przy szosie i poszedl piechota pol kilometra do domu.

Droga prowadzaca do domu byla prawie cala zarosnieta trawa i wysokimi do kolan chwastami. Pola byly nie zaorane, przy plotach rozrosly sie bujnie jakies krzaki i zielska, a w miejscach, gdzie lata uprawy pozbawily ziemie plodnosci, pojawily sie chwasty.

Z szosy budynki wygladaly mniej wiecej tak samo, jak je zapamietal, schludnie skupione jeden przy drugim, dajace poczucie domowego ogniska. Kiedy jednak podszedl blizej, zauwazyl oznaki zaniedbania. Ogrod wokol domu zarosl trawa i chwastami. Kepy kwiatow znikly, krzak rozy w rogu usychal. Widnialy na nim dwie lub trzy roze, podczas gdy niegdys caly krzew uginal sie pod ciezarem kwiecia. Sliwa stojaca w rogu pod plotem zdziczala, a sam plot w niektorych miejscach po prostu nie istnial. Wiekszosc okien w domu zostala wybita, prawdopodobnie przez dzieci, ktore nie mialy w co rzucac kamieniami, a drzwi z tylu domu byly otwarte i skrzypialy na wietrze.

Przeszedl przez morze trawy, obchodzac dom dookola, zastanawiajac sie, czy widac jeszcze slady jego bytnosci. Na kominie, stojacym przy scianie zewnetrznej, widnialy jego dlonie dziesieciolatka odcisniete gleboko w mokrym cemencie. Przez piwniczne okno nadal wystawaly szczapy z porabanych desek, ktore mialy sluzyc do nakarmienia starego pieca opalanego drewnem. W rogu domu znalazl stara balie, w ktorej jego matka kazdej wiosny sadzila nasturcje. Metal ledwie bylo widac, powierzchnie balii pokryla rdza, a w srodku pozostala jedynie gruda ziemi. Jesion gorski nadal rosl przed domem. Vickers podszedl do niego i spojrzal w gore, w baldachim lisci. Potem przesunal dlonia po gladkim pniu drzewa przypominajac sobie, jak je sadzil bedac jeszcze chlopcem, i jak bardzo byl dumny z tego, ze maja drzewo, jakim nie mogl poszczycic sie nikt inny w okolicy.

Nie podszedl nawet do drzwi, bo chcial jedynie obejrzec dom z zewnatrz. Wewnatrz musialo byc zbyt duzo przedmiotow przywolujacych wspomnienia, dziurki w scianach po gwozdziach, na ktorych wisialy obrazki, slady na podlodze po piecu, schody wyrobione przez drogie jego sercu stopy. Gdyby wszedl do srodka, dom zaplakalby cisza szaf i pustka pokoi.

Poszedl do innych zabudowan i stwierdzil, ze mimo ich ciszy i pustki nie laczy go z nimi tak wiele wspomnien jak z domem. Kurnik rozpadal sie juz calkowicie, a chlew byl schronieniem dla wiatrow zimowych, ktore gwizdaly miedzy dziurawymi deskami. Za przepastna szopa na narzedzia znalazl stare, zuzyte powroslo.

W stodole panowal chlod i cien. Sposrod wszystkich budynkow ona najbardziej przypominala mu dom. Wszystkie przegrody byly puste, ale siano nadal wystawalo ze szczelin w scianach i podlodze. Nadal roztaczal sie tu taki zapach, jaki pamietal z mlodosci. Na wpol stechly, na wpol kwasny zapach zyjacych tu przyjaznych mu stworzen.

Wdrapal sie na pochylnie prowadzaca do spichlerza. Po podlodze uciekaly popiskujac myszy. Kilka workow z ziarnem stalo przy scianie, na ktorej ponuro wisiala zniszczona uprzaz. Na koncu spichlerza znalazl cos, co kazalo mu sie zatrzymac.

Byl to bak do zabawy, dosc zdezelowany i wyblakly, niegdys mieniacy sie wieloma kolorami. Kiedy sie go dobrze nakrecilo, obracal sie szybko i gwizdal. Dostal go na Gwiazdke i byla to jego ulubiona zabawka.

Podniosl baka i przygarnal do siebie jego zniszczony korpus z nagla czuloscia, zastanawiajac sie, skad zabawka mogla sie tu wziac. Byla to czesc jego przeszlosci, ktora teraz znow sie odzywala, martwa i bezuzyteczna rzecz, nie majaca najmniejszej wartosci dla nikogo poza chlopcem, ktory niegdys sie nia bawil.

Bak pomalowany byl w paski, ktorych kolory zlewaly sie zmieniajac sie co chwila, kiedy zabawka sie obracala.

Mozna bylo siedziec godzinami i przygladac sie to pojawiajacym sie, to znikajacym kolorom, i zastanawiac sie, dokad poszly. Bo wedlug wyobrazen malego chlopca kolory musialy gdzies odchodzic. Raz tam byly, raz nie. Musialy gdzies sie podziewac.

I rzeczywiscie, mialy dokad isc!

Przypomnial sobie.

Wszystko powrocilo do niego, kiedy stal tak kurczowo przyciskajac zabawke. Przed jego oczyma przesuwaly

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату