zwolnic.

Vickers nie odpowiedzial na zaczepke.

— Lubi pan filmy? — Dziewczyna nie dawala za wygrana.

— Nie wiem — odparl Vickers. — Rzadko je ogladam. Jej twarz zdawala sie wyrazac politowanie dla kazdego, kto nie chodzil codziennie do kina.

— Ja je uwielbiam. Sa takie naturalne.

Spojrzal na nia i zauwazyl, ze jej twarz przypomina mu tak wiele innych twarzy. Byly tam dwie kobiety siedzace za nim w czasie podrozy do Nowego Jorku, byla twarz pani Leslie, ktora mowila: „Zamierzamy zorganizowac klub wizjonistow…” Byly tam twarze ludzi, ktorzy nie smieli siadac i rozmawiac ze soba, ludzi, ktorzy ani przez chwile nie chcieli byc samotni, ludzi, ktorzy byli zmeczeni i przestraszeni nie wiedzac nawet, ze sa zmeczeni czy przestraszeni.

Tak, byla tam rowniez twarz meza pani Leslie, zakrapiajacego drinkami i kobietami swe jalowe zycie. Byl niepokoj, ktory wkrotce stal sie wszechobecny i nakazywal ludziom szukac psychologicznych schronow przed bombami niepewnosci.

Nie starczalo juz wesolosci, skonczyl sie cynizm, a lekcewazenie stanowilo jedynie chwilowe zabezpieczenie. Ludzie zaczeli sie wiec uciekac do narkotyku, jakim bylo udawanie, identyfikacja z innym zyciem, innym czasu i miejscem, w kinie, na ekranie telewizora lub w klubach wizjonistow. Dopoki bylo sie kims innym, nie trzeba bylo byc soba.

Vickers skonczyl kawe i wyszedl na pusta ulice.

Nad glowa przelecial mu samolot, a grzmot jego silnikow odbil sie echem po ulicy. Vickers popatrzyl, jak swiatla samolotu zakreslaja dwie linie nad horyzontem, po czym ruszyl na przechadzke.

24

Kiedy otworzyl drzwi pokoju, zauwazyl, ze baka nie ma. Zostawil go na krzesle, swiezo pomalowanego, ale zabawki nie bylo teraz ani na krzesle, ani na podlodze. Vickers polozyl sie na brzuchu szukajac baka pod lozkiem, ale tam tez nie znalazl zguby. Nie bylo jej rowniez w szafie ani w korytarzu.

Wszedl z powrotem do pokoju i usiadl na brzegu lozka. Tyle zachodu, a tu bak znikl. Kto mogl go ukrasc? Kto chcialby miec zniszczonego baka?

A czego on sam chcial od tej zabawki?

Juz fakt, ze siedzi na brzegu lozka w nieznanym hotelu i zadaje sobie takie pytania, wydal mu sie nagle dosc smieszny. Mial nadzieje, ze bak pomoze mu przedostac sie do krainy z basni, a teraz, w bialej poswiacie lampy sufitowej, zastanawial sie, czy jest przy zdrowych zmyslach.

Drzwi za nim otworzyly sie. Vickers odwrocil wzrok. W drzwiach stal Crawford.

Mezczyzna byl jeszcze bardziej obszerny, niz sie Vickersowi wydawalo. Wypelnil soba framuge stojac bez ruchu i nie przejawiajac oznak zycia, moze z wyjatkiem mrugania powiekami.

W koncu przemowil:

— Dobry wieczor, panie Vickers. Nie zaprosi mnie pan do srodka?

— Oczywiscie — odparl Vickers. — Czekalem na telefon od pana, nigdy jednak nie podejrzewalem, ze przyjedzie pan do mnie osobiscie.

Oczywiscie bylo to klamstwo, bo nie oczekiwal na zaden telefon.

Crawford ociezale przeszedl przez pokoj.

— To krzeslo wyglada na dosc wytrzymale, zeby utrzymac moj ciezar. Mam nadzieje, ze nie ma pan nic przeciwko temu, zebym usiadl.

— To nie moje krzeslo — zauwazyl beztrosko Vickers. Niech pan siada.

Krzeslo bylo jednak wytrzymale. Zazgrzytalo i zaskrzypialo, ale nie peklo.

Crawford rozluznil sie i westchnal.

— Zawsze czuje sie lepiej, kiedy mam pod soba dobre, twarde krzeslo.

— Zalozyl pan podsluch na telefon Ann? — spytal Vickers. — Oczywiscie, wiedzialem, ze predzej czy pozniej pan zadzwoni.

— Widzialem ladujacy samolot — przypomnial sobie Vickers. — Gdybym wiedzial, ze to pan, wyjechalbym na spotkanie. Mialem zamiar z panem porozmawiac.

— Nie watpie — pokiwal glowa Crawford.

— Dlaczego prawie doprowadzil pan do zlinczowania mnie? — Nigdy w zyciu bym tego nie zrobil — zarzekal sie Crawford. — Za bardzo pana potrzebuje.

— Do czego?

— Nie wiem — rzekl Crawford. — Myslalem, ze pan mi to powie.

— Ja nic nie wiem — stwierdzil Vickers. — Niech mi pan powie, o co w tym wszystkim chodzi? Nie powiedzial mi pan wtedy calej prawdy.

— Powiedzialem. No, w kazdym razie prawie cala. Rzeczywiscie jednak nie powiedzialem wszystkiego, co wiedzielismy. — Dlaczego?

— Nie wiedzialem, kim pan jest. — Ale teraz pan wie?

— Tak, teraz wiem — odparl Crawford. — Jest pan jednym z nich.

— To znaczy?

— Jednym z tych, co produkuja te wszystkie wieczne urzadzenia.

— Dlaczego pan tak mysli?

— Analizatory, tak nazywaja je psychologowie. To niesamowite urzadzenia. Nigdy nie moglem zrozumiec, jak dzialaja. — I to wlasnie te analizatory powiedzialy panu, ze jest we mnie cos dziwnego?

— Tak — potwierdzil Crawford. — Mniej wiecej.

— Jesli jestem jednym z nich, to dlaczego pan do mnie przychodzi? — zdziwil sie Vickers. — Jesli jestem jednym z nich, to stoimy po przeciwnych stronach, zapomnial pan? Swiat zostal przyparty do muru. Na pewno pan pamieta.

— Niech pan nie mowi „jesli” — powiedzial Crawford. Pan jest jednym z nich, co nie znaczy przeciez, ze ja jestem pana wrogiem.

— Nie jest pan? — zdziwil sie ponownie Vickers. — Jesli jestem tym, kim jestem, to chyba jednak nie powinien mnie pan lubic?

— Nic pan nie rozumie — zniecierpliwil sie Crawford. Dam panu przyklad. Wrocmy do dnia, kiedy czlowiek z Cro-Magnon przedostal sie na terytorium neandertalczykow…

— Bez dygresji, prosze. Wracajmy do konkretow.

— Nie podoba mi sie nasza obecna sytuacja — stwierdzil Crawford. — Nie podoba mi sie to, co sie dzieje.

— Zapomina pan, ze nie wiem, jaka jest sytuacja.

— To wlasnie chcialem panu przedstawic za pomoca mojego przykladu. Jest pan czlowiekiem z Cro- Magnon. Ma pan luk, strzale i wlocznie. Ja jestem neandertalczykiem. Ja mam tylko maczuge. Pan ma noz z wygladzonego kamienia. Ja mam kawalek ostrego krzemienia, ktory znalazlem w potoku. Pan ma ubranie ze skor, a ja stoje nagi, pokryty jedynie swoja sierscia.

— Nie jestem pewien, czy to rzeczywiscie tak wygladalo zauwazyl Vickers.

— Ja tez nie. Nie jestem specjalista w tych sprawach. Moze dalem troche za duzo czlowiekowi z Cro- Magnon, a ujalem neandertalczykowi. Ale nie o to chodzi.

— Doceniam samokrytyke — usmiechnal sie Vickers. I co dalej?

— Neandertalczyk zaczal walke — ciagnal Crawford. I co sie z nim stalo?

— Przegral.

— Mogl oczywiscie zginac z wielu innych powodow niz wlocznia i strzala. Moze nie potrafi tak dobrze polowac. Moze zostal wyrzucony ze swoich terenow lowieckich. Moze uciekl i glodowal. Moze zginal z wielkiego wstydu, ze swiadomoscia, ze jest juz „anachronizmem”, ze nie ma dla niego miejsca, ze w porownaniu z nowa rasa jest tylko czyms niewiele lepszym od zwierzecia.

— Watpie zeby neandertalczyk mogl miec kompleks nizszosci — nie zgodzil sie Vickers.

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату