Byl raczej czlowiekiem, ktory bal sie porazki, a wiedzial, ze zbliza sie ona wielkimi krokami. Bardziej jednak obawial sie jej skutkow niz porazki jako takiej.

Nie bylo wiec powodu, dla ktorego Vickers nie mialby korzystac z samochodu. A jednak czul sie nieswojo za kierownica.

Nie bylo rowniez powodu, dla ktorego powinien byl zatrzymac sie w domu Prestonow, a mimo to w glebi swego serca wiedzial, ze zle zrobil nie zatrzymujac sie tam.

Nie mial powodu wierzyc, ze Ann Carter jest mutantka, a mimo to byl pewien, ze tak wlasnie jest.

Switalo juz, a ze wszystkich malych strumykow, jakie mijal, wstawala mgla. Na wschodzie pojawila sie wstega swiatla. Potem na polach ukazali sie chlopcy i dziewczynki z nieodlacznymi psami pedzacymi bydlo, i wreszcie pierwsze samochody na drodze.

Nagle zdal sobie sprawe, ze jest glodny i chce mu sie spac, ale nie mogl pozwolic sobie na drzemke. Musial jechac dalej. Kiedy dalsza jazda stanie sie niebezpieczna, zatrzyma sie, ale nie wczesniej.

Musial jednak w koncu stanac i cos zjesc. Zatrzyma sie w nastepnym miescie, przez ktore bedzie przejezdzal, jesli bedzie ono wystarczajaco duze, by znalazl w nim otwarty bar. Byc moze jedna lub dwie filizanki kawy pomoga mu odegnac sen.

27

Miasto bylo duze i mialo otwarte o tej porze bary. Ulicami spieszyli ludzie, robotnicy z fabryk, ktorzy musieli zdazyc do pracy na siodma.

Wybral bar, ktory nie wygladal najgorzej i, jak sie wydawalo, mial najmniejsza liczbe karaluchow. Zwolnil szukajac miejsca do zaparkowania samochodu. Znalazl je w koncu w odleglosci jednej przecznicy za barem.

Zaparkowal i wysiadlszy zamknal drzwi. Stojac na chodniku wciagnal w pluca poranne powietrze. Bylo nadal swieze i chlodne jak powietrze letniego poranka.

Zjem sniadanie, pomyslal. Nie bede sie spieszyl, odpoczne troche.

Moze znowu powinien sprobowac zadzwonic do Ann. Moze tego ranka uda mu sie ja zlapac. Czulby sie bezpieczniej, gdyby wiedzial, ze sie ukryla. Moze zamiast spotykac sie z nim tam, gdzie ogladali domy, powinna wejsc do srodka i wytlumaczyc, jak wyglada sytuacja, a wtedy moze jej pomoga. Ale Vickers musialby najpierw wszystko jej opowiedziec. A to zajeloby za duzo czasu. Bedzie musial mowic szybko i z duza pewnoscia w glosie, zeby ja przekonac.

Poszedl ulica, ktora nadjechal i wkrotce dotarl do baru. Przy stolikach nikt nie siedzial. Wszyscy klienci zebrali sie przy barze. Zostalo juz tylko pare wolnych stolkow i Vickers skorzystal z jednego z nich.

Obok niego wielki robotnik w wytartej koszuli i wypchanym na lokciach i kolanach kombinezonie donosnie siorbal owsianke pochylajac sie nisko nad talerzem i wrzucajac kolejne porcje pozywienia do wielkich ust szybko poruszajaca sie lyzka, ktora raz po raz zanurzala sie w talerzu i wylaniala spod powierzchni zupy. Wygladalo to zupelnie tak, jakby mezczyzna staral sie uzyskac nieprzerwany przeplyw cieczy do swych ust. Po drugiej stronie siedzial mezczyzna w niebieskich spodniach i bialej koszuli. Nosil okulary i czytal gazete. Jego wyglad z duza doza prawdopodobienstwa wskazywal na ksiegowego lub kogos w tym rodzaju.

Przed Vickersem pojawila sie kelnerka, ktora wytarla sucha sciereczka powierzchnie baru.

— Co dla pana? — spytala wyrzucajac z siebie slowa jednym ciagiem.

— Kanapki z szynka — odparl Vickers.

— Kawa?

— Chetnie — odrzekl.

Przyniesiono mu sniadanie, ktore jadl, zrazu pospiesznie, wpychajac kawalki kanapki z wielkimi platami szynki do ust, potem, gdy zaspokoil juz pierwszy glod, coraz wolniej.

Mezczyzna w kombinezonie wstal i wyszedl. Jego miejsce zajela drobna dziewczyna z obwislymi powiekami. Pewnie jakas sekretarka, ktora po calej nocy spedzonej w dyskotece spala godzine albo dwie, pomyslal Vickers.

Prawie juz konczyl posilek, kiedy uslyszal na ulicy krzyk i odglos uciekajacych stop.

Dziewczyna obok niego obrocila sie na stolku i wyjrzala przez okno.

— Wszyscy uciekaja — stwierdzila. — Ciekawe, o co chodzi?

W drzwiach pojawil sie jakis mezczyzna, ktory krzyknal:

— Znalezli jeden z tych wiecznych samochodow!

Siedzace przy barze osoby zeskoczyly ze stolkow i rzucily sie w kierunku drzwi. Vickers powoli podazyl za nimi.

„Znalezli wieczny samochod”, powiedzial tamten mezczyzna. Jedynym samochodem, jaki mogli znalezc, byl ten, ktory zaparkowal przecznice dalej.

Przewrocili samochod na dach i przesuneli na srodek ulicy. Skupili sie wokol niego krzyczac i wymachujac piesciami. Ktos rzucil kamien czy cegle, a uderzenie twardego przedmiotu o metalowa powierzchnie rozleglo sie jak wybuch armatni w ciszy poranka.

Ktos inny podniosl rzucony przedmiot i cisnal go w drzwi sklepu z narzedziami. Potem przez peknieta szybke otworzyl drzwi od srodka. Natychmiast we wnetrzu znalezli sie ludzie i wyciagali wielkie mloty i siekiery.

Tlum rozsunal sie, by zrobic im troche miejsca. Mloty i siekiery zaczely poblyskiwac w porannym sloncu. Rozlegl sie odglos tluczonych szyb, a potem przyszla kolej na karoserie.

Vickers stal przy drzwiach ze scisnietym zoladkiem. Jego mozg zostal doslownie zmrozony uczuciem, ktore pozniej moglo przerodzic sie w strach, ale teraz bylo niczym wiecej jak tylko zdziwieniem i zamroczeniem.

Crawford napisal: „Nie korzystaj z samochodu.” I mial racje.

Crawford wiedzial, co stanie sie z kazdym wiecznym samochodem odnalezionym na ulicy.

Crawford wiedzial i staral sie go ostrzec. Przyjaciel czy wrog?

Vickers wyciagnal reke i oparl sie na szorstkiej ceglanej scianie budynku.

Dotyk cegly, jej chropowatosc upewnily go, ze to nie majaczenia, ze wszystko dzieje sie naprawde, ze rzeczywiscie stoi przed barem, w ktorym przed chwila zjadl sniadanie i obserwuje oszalaly z wscieklosci i nienawisci tlum niszczacy jego samochod. Oni wiedza, pomyslal.

Ludzie juz wiedza. Powiedziano im o mutantach. I nienawidza mutantow.

Oczywiscie, ze ich nienawidza.

Nienawidza ich, bo istnienie mutantow sprawia, iz oni sami sa teraz ludzmi podrzednej klasy, neandertalczykami, ktorych nagle odwiedzili ludzie z lukami i strzalami.

Obrocil sie i wszedl z powrotem do baru, gotow w kazdej chwili rzucic sie do ucieczki, gdyby ktos nagle krzyknal za nim, gdyby jakas dlon dotknela jego ramienia.

Ksiegowy w okularach zostawil gazete przy swoim talerzu. Vickers podniosl ja i poszedl dalej, do konca baru. Wszedl przez drzwi prowadzace do kuchni. Wewnatrz nie bylo nikogo. Szybko przeszedl przez kuchnie i tylnym wyjsciem wyszedl na ulice.

Odnalazl waskie przejscie pomiedzy dwoma budynkami, ktore prowadzilo do przecznicy. Przeszedl na jej druga strone i wszedl w kolejna waska uliczke.

„Beda walczyc”, uprzedzal Crawford, kiedy siedzial poprzedniej nocy w jego pokoju hotelowym. „Beda walczyc tym, co maja.”

No i rzeczywiscie walczyli, poslugujac sie tym, co akurat mieli pod reka. Wzieli sobie „maczugi” i walczyli.

Wszedl na teren jakiegos parku i odnalazl lawke otoczona kepami krzewow. Usiadl i rozwinal gazete, ktora zabral z baru. Przerzucal kolejne strony, az wreszcie doszedl do pierwszej.

I tu odnalazl to, czego szukal.

28

Tytul glosil: ZOSTALISMY ZAATAKOWANI!

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату