koncu dokladniej przeczesywac teren i wkrotce zorientuja sie, kogo szukaja. Chlopiec opowie im, ze znalazl baka przy samochodzie, a ktos przypomni sobie, ze widzial, jak ten sam mezczyzna parkowal samochod. Poza tym kelnerka z baru pewnie go zapamietala. Powoli fakty zaczna ukladac sie w logiczna calosc i ludzie domysla sie, ze uciekinier jest wlascicielem wiecznego samochodu.

Zastanawial sie, co by sie z nim stalo, gdyby go odnalezli. Pamietal notatke z St Malo o mezczyznie wiszacym na lampie ulicznej z kartka na piersi.

Nie mial jednak szansy ucieczki. Wpadl w pulapke i w tej chwili niewiele mogl na to poradzic. Nie moze przeciez wyjsc z powrotem na uliczke, bo beda go szukac. Moze wrocic do piwnicy, ale i to na niewiele sie zda. Moze przemknac chylkiem do sklepu i zachowywac sie jak zwykly klient. W ostatecznosci moze wyjsc na ulice — postara sie wygladac jak normalny obywatel. Watpil jednak, czy zdola zagrac przekonywajaco.

A wiec kierowanie sie instynktem nie oplacilo sie. Logika i rozsadek nadal krolowaly, jako czynniki kierujace zyciem czlowieka.

Nie bylo ucieczki z tego rozswietlonego sloncem miejsca za piecykiem.

Nie bylo ucieczki, chyba ze…

Znowu mial baka. Mial go przy sobie.

Nie bylo ucieczki, chyba ze uda sie skorzystac z uslug baka! Postawil zabawke na podlodze i powoli zakrecil nia poruszajac raczka. Bak przyspieszyl, zakrecil sie zywiej. Pozwolil mu krecic sie dalej, a bak wydal z siebie buczenie. Vickers przykucnal i przygladal sie kolorowym paskom. Patrzyl, jak przeplataja sie, podazal za nimi do wiecznosci i zastanawial sie, gdzie go zaprowadza. Skupil cala swa uwage na baku, az w koncu zabawka byla wszystkim, co widzial.

Nic z tego. Bak zachybotal sie, a Vickers polozyl na nim reke i zatrzymal go.

Sprobowal jeszcze raz.

Musial ponownie stac sie osmiolatkiem. Musial wrocic do dni swego dziecinstwa, oczyscic swoj umysl, wyrzucic z niego wszystkie mysli i troski doroslego czlowieka. Musial znowu stac sie dzieckiem.

Pomyslal o zabawie w piasku, spaniu pod drzewami, o dotyku miekkiego pylu pod golymi stopami. Zamknal oczy i skoncentrowal sie. Wrocilo do niego wspomnienie czasow dziecinstwa, jego kolor i zapach.

Otworzyl oczy i przyjrzal sie paskom. Zaczal usilnie zastanawiac sie nad ich istnieniem i pytac, dokad podazaja, kiedy znikaja.

Nic z tego. Bak zachybotal sie i Vickers znowu go zatrzymal. Przez glowe przemknela mu szalencza mysl. Nie mial duzo czasu, musial sie spieszyc.

Odrzucil od siebie te mysl.

Dziecko nie ma poczucia czasu. Dla dziecka czas jest pojeciem bardzo plynnym. Byl malym chlopcem i mial bardzo duzo czasu. Poza tym niedawno wlasnie dostal nowa zabawke. Znowu zakrecil bakiem.

Pamietal cieplo domowego ogniska, ukochana matke, zabawki porozrzucane po podlodze i ksiazki z bajkami, ktore babcia zwykla mu czytac, kiedy przyjezdzala w odwiedziny. Patrzyl na baka ze zwykla dziecieca ciekawoscia. Przygladal sie paskom, ktore podazaly ku gorze, a potem znikaly, potem znow pojawialy sie i znikaly…

Poczul, jak spada jakies trzydziesci centymetrow nizej i nagle zdal sobie sprawe, ze siedzi na wzgorzu. Pokryta trawa i kepami drzew rownina ciagnela sie przed nim na wiele kilometrow we wszystkie strony.

Spojrzal pod nogi, gdzie bak wykonywal ostatnie obroty, az wreszcie zatrzymal sie calkowicie.

30

Ziemia byla dziewicza i nie nosila sladow bytnosci czlowieka. Nawet porywisty wiatr, ktory nad nia hulal, zdawal sie mowic, ze nigdy nie dotknela jej ludzka stopa.

Ze wzgorza Vickers zauwazyl grupy ciemnych, poruszajacych sie cieni, ktore, byl tego pewien, stanowily male stadka bizonow. Kiedy tak patrzyl, zblizyly sie do niego trzy wilki okrazajace wzgorze, gdy jednak go dostrzegly, powiekszyly luk nieznacznie sie oddalajac. Po blekitnym niebie rozposcierajacym sie od horyzontu do horyzontu lecial ptak i przygladal sie ziemi z wysokosci. Ptak zaskrzeczal, a jego glos, po przefiltrowaniu przez powietrze, doszedl do Vickersa jako cienki, piskliwy dzwiek.

Przyprowadzil go tutaj bak. Byl bezpieczny na tej niezamieszkanej przez czlowieka Ziemi z wilkami i bizonami. Wdrapal sie na pobliski szczyt i rozejrzal po okolicy dostrzegajac wokol wiele dolin i rzek poblyskujacych w sloncu. Ani sladu czlowieka, zadnych drog, zadnego dymu unoszacego sie w powietrze.

Spojrzal na slonce i zastanowil sie, gdzie moze byc zachod, zorientowal sie tez, ze prawdopodobnie jest ranek. Jesli jednak mylil sie, to w ciagu kilku godzin nad ziemia moze zapasc ciemnosc. A jesli nadejdzie ciemnosc, bedzie musial znalezc jakis sposob na przetrwanie nocy.

Chcial udac sie do „basniowej krainy”, ale to oczywiscie nie byla ta kraina. Gdyby przestal o niej myslec, wiedzialby, ze do niej nie trafi, bo kraina, w ktorej znalazl sie jako dziecko, nie byla wcale swiatem z bajki. Byl to nowy i pusty swiat, swiat samotny i byc moze przerazajacy, ale na pewno bylo tu lepiej niz na zapleczu sklepu z narzedziami w jakims nieznanym miescie, gdzie musial sie kryc przed scigajacymi go ludzmi.

Przeszedl ze starego, znanego swiata do nowego i dziwnego. Jesli nie bylo tu ludzi, musial zdac sie calkowicie na wlasne sily.

Usiadl i oprozniwszy kieszenie sprawdzil, co moze mu sie przydac. Pol paczki papierosow, trzy pudelka zapalek, jedno prawie puste, jedno pelne, jedno ledwie napoczete, scyzoryk, chusteczka, pare banknotow dolarowych, kilka monet, kluczyk do wiecznego samochodu, kolko z kluczami od domu i od biurka oraz paroma innymi, ktorych nie byl w stanie zidentyfikowac, automatyczny olowek, kilka malych kartek papieru, na ktorych chcial robic notatki, gdyby zauwazyl cos godnego uwagi. Mial ogien, narzedzie z tnacym ostrzem i pare kawalkow bezwartosciowego metalu — to bylo wszystko.

Jesli ten swiat jest pusty, sam bedzie musial stawic mu czolo. Bedzie sie musial zywic i bronic, znalezc dla siebie schronienie, a takze, nieco pozniej, cos do ubrania.

Zapalil papierosa i probowal sie nad tym zastanowic, ale caly czas na mysl nasuwalo mu sie jedynie, ze musi rozsadnie gospodarowac papierosami, bo ma tylko pol paczki, a kiedy sie skoncza, nie bedzie juz skad ich wziac.

Obcy lad, moze niezupelnie obcy, bo byla to Ziemia, stara, dobrze znana Ziemia, nietknieta jeszcze narzedziami czlowieka. Miala przyjazne powietrze, trawe i niebo, nawet wilki i bizony byly identyczne jak na Ziemi. Byc moze byla to Ziemia. Wygladala w kazdym razie tak, jak mogla wygladac Ziemia, zanim czlowiek ja zniewolil i zmusil do wykonywania jego rozkazow, zanim wydarl jej wszystkie skarby.

Nie byl to obcy swiat ani obcy wymiar, do ktorego przeniosl go bak. Wlasciwie to przeciez nie bak go tu przeniosl. Zabawka nie miala z tym wiele wspolnego. Byla jedynie obiektem, na ktorym nalezalo sie skupic, hipnotyzujacym przedmiotem pomagajacym umyslowi wykonac prace. Bak pomogl mu wprawdzie przeniesc sie tutaj, ale tak naprawde to jego umysl i jego odmiennosc pozwolily mu na przeniesienie sie ze starej, znajomej Ziemi do tego pierwotnego, dziwnego miejsca.

Cos kiedys czytal albo slyszal…

Usilowal teraz przypomniec to sobie, w szalenczym tempie przekopujac pamiec.

Musialo chodzic o artykul w gazecie albo jakas historie, ktora slyszal dawno temu. A moze ogladal w telewizji.

W koncu przypomnial sobie o czlowieku w Bostonie, doktorze Aldridge'u, ktory twierdzil, ze istnieje wiecej niz jeden swiat, ze sekunde przed naszym jest inny, a sekunde za naszym — jeszcze inny, a potem co sekunde kolejne, dlugi lancuch swiatow poukladanych jeden za drugim, jak ludzie idacy w sniegu i stawiajacy kroki w tym samym miejscu, kiedy tylko poprzednik zabierze z niego swa noge.

Nieskonczony lancuch swiatow, uporzadkowanych w czasie i tworzacych jakby pierscien wokol Slonca.

Pamietal, ze nie skonczyl czytac tego artykulu, cos odwrocilo jego uwage i odlozyl gazete. Wypalajac teraz papierosa az po sam ustnik zalowal, ze tak sie stalo. Bo Aldridge mogl miec racje. To wlasnie moze byc kolejny swiat, tuz za stara, znana Ziemia, nastepne ogniwo nieskonczonego lancucha.

Staral sie rozgryzc logike takiego pierscienia swiatow, ale wkrotce dal za wygrana, bo nie mial pojecia, dlaczego taki pierscien mialby w ogole istniec.

Przypuscmy zatem, ze jest to Ziemia, pomyslal. Nie. Jest to druga Ziemia, nastepna w kolejnosci za ta

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату