sie dni, ukazujac wreszcie ten jeden dzien z dziecinstwa.

Mozna bylo odejsc wraz z kolorami tam, gdzie i one szly, jesli sie mialo wystarczajaco mlody umysl i chcialo go wytezyc.

Byl to rodzaj basniowej krainy, chociaz wygladala bardziej realnie, niz przystalo na kraine z basni. Byla tam promenada, ktora wygladala jak wylozona szklem, byly ptaki, kwiaty, drzewa, kilka motyli. Zerwal jeden z tych kwiatow i podazal promenada. Zauwazyl maly domek ukryty w lasku, a kiedy go dostrzegl, nieco sie przestraszyl i zawrocil. Nagle zorientowal sie, ze jest w domu, bak przed nim lezy nieruchomo, a w jego dloni nadal tkwi kwiatek.

Poszedl i opowiedzial historie matce, ktora zabrala kwiatek z taka mina, jakby sie go bala. I rzeczywiscie, moze miala racje, bo akurat byl srodek zimy.

Tego wieczora ojciec dlugo wypytywal go, a kiedy chlopiec opowiedzial mu o baku, nastepnego dnia ojciec ukryl go. Po cichu chlopiec oplakiwal ulubiona zabawke.

I oto znow go odnalazl, starego, zniszczonego baka, ktory nie mial juz tych samych, zywych kolorow. Niemniej Vickers byl pewien, ze to ten sam bak.

Wyszedl ze spichlerza, zabierajac ze soba baka, ktory uwolnil go od nieznosnej niepewnosci, w jakiej trwal od dawna. Slaba pamiec, powtarzal sobie, ale to bylo cos wiecej. Blokada psychiczna, ktora kazala mu zapomniec o zabawce i podrozy do basniowej krainy. Przez te wszystkie lata nie pamietal o tym wydarzeniu, nie podejrzewal nawet, ze w jego zyciu zdarzyla sie historia podobna do tej, ukrytej w glebi jego umyslu. Teraz jednak bak byl znowu z nim, tak jak w dniu, kiedy podazyl za mieniacymi sie kolorami wkraczajac do swiata basni.

20

Obiecal sobie, ze nie zatrzyma sie przy domu Prestonow. Przejedzie obok, niezbyt szybko oczywiscie i dobrze sie mu przyjrzy, ale nie zatrzyma sie. Bo teraz juz uciekal, tak jak to od poczatku podejrzewal. Popatrzyl na pusta skorupe dziecinstwa i odnalazl artefakt mlodosci. Teraz wiedzial, ze nie spojrzy ponownie na zbielale kosci wieku mlodzienczego.

Nie zatrzyma sie przy domu Prestonow. Zwolni tylko i rzuci nan okiem. Potem przyspieszy i zostawi to wszystko za soba. Nie zatrzymam sie, powtarzal sobie.

Ale, oczywiscie, zatrzymal sie.

Siedzial w samochodzie i patrzyl na dom. Przypominal sobie, jak dumny byl to niegdys dom, goszczacy w swoich pokojach dumna rodzine. Zbyt dumna, by pozwolic ktoremus z jej czlonkow poslubic chlopca ze wsi, z farmy karlowatej kukurydzy i zoltego blota.

Ale teraz dom nie mial juz w sobie nic z dawnego splendoru. Okiennice byly zamkniete i ktos przybil na nich dlugie deski, zamykajac oczy niegdys dumnemu domostwu. Farba odpadala platami ze statecznych kolumn stojacych u frontu. Ktos rzucil kamieniem wybijajac okienko nad rzezbionymi drzwiami. Plot pochylal sie, ogrodek porosl chwastami, a ceglasta sciezka, biegnaca od bramy do schodow, znikla pod porastajaca ja trawa.

Wysiadl z samochodu i przeszedl pod chylaca sie brama na dziedziniec. Wszedl po schodach na werande i zauwazyl, ze jej deski kompletnie zbutwialy.

Stanal, gdzie stali wtedy, gdy wydawalo mu sie, ze ich milosc bedzie trwac wiecznie. Staral sie przywolac w pamieci te nieuchwytna chwile, ktora jednak nie powracala. Minelo zbyt wiele czasu, zbyt wiele wschodow slonca, powiewow wiatru. Chwila ta odeszla juz w niepamiec i pozostal po niej tylko bol. Usilowal przypomniec sobie, jak wygladaly laki, pola i dziedziniec z werandy, kiedy na bialej powierzchni kolumn odbijal sie blask ksiezyca. Przypomnial sobie powietrze przepelnione oszalamiajaca wonia roz. Pamietal wszystko, ale juz tego nie czul ani nie widzial.

Na wzgorzu za domem staly stodoly, nadal pomalowane na bialo, chociaz dzisiejsza biel juz nie przypominala tamtej sprzed lat. Za stodolami ziemia opadala tworzac doline, po ktorej sie przechadzali, kiedy ostatni raz ja widzial.

Byla to zaczarowana dolina, to pamietal, przepelniona kwieciem jabloni i spiewem skowronka.

Kiedys byla to zaczarowana dolina. Potem juz nie. Ale moze teraz?

Wciaz powtarzal sobie, ze zwariowal, ze ugania sie za majakami, ale mimo to ruszyl pomiedzy stodolami w kierunku doliny.

Nad sama dolina zatrzymal sie i ogarnal ja spojrzeniem. Nie byla zaczarowana, ale zapamietal ja tak dobrze, jak pamietal swiatlo ksiezyca na kolumnach. Kolumny staly na swoim miejscu, dolina lezala tam, gdzie powinna lezec, porastaly ja te same drzewa, a strumien jak dawniej polyskiwal wsrod lak na dnie doliny.

Chcial zawrocic, ale cos go przed tym powstrzymywalo, kontynuowal wiec wedrowke po dolinie. Zauwazyl splatane galezie dzikiej jabloni, na ktorej nie bylo juz kwiatow, a z trawy nagle wyskoczyl skowronek i poszybowal w niebo.

W koncu zawrocil. Wszystko bylo dokladnie tak samo, jak za drugim razem. Trzecia wizyta okazala sie niewiele bardziej owocna niz druga. Najwyrazniej sama dziewczyna zamieniala prozaiczna doline w zaczarowane miejsce. Widocznie byl to rodzaj duchowego zauroczenia.

Dwa razy w zyciu przemierzal zaczarowane krainy, podobnie jak dwa razy w zyciu opuszczal stara, znajoma ziemie. Dwa razy. Raz dzieki dziewczynie i uczuciu, jakie miedzy nimi rozkwitalo. Drugi raz dzieki wirujacemu bakowi.

Nie, bak byl pierwszy. Tak, bak…

Nie, zaraz! Nie tak szybko! Mylisz sie, Vickers. To nie tak.

Ty stary durniu, kogo chcesz oszukac?

21

Wlasciciel sklepu z zabawkami, ktorego odnalazl Vickers, najwyrazniej rozumial, o co chodzi.

— Widzi pan — powiedzial — wiem, co pan czuje. Sam mialem takiego baczka, kiedy bylem malym chlopcem. Niestety, juz ich nie produkuja. Nie wiem dlaczego, chyba bez zadnej specjalnej przyczyny. Dzieci maja teraz az za duzo nowoczesnych, elektrycznych zabawek. Nie znajdzie pan juz niczego, co by przypominalo baka.

— Najlepsze byly te duze — rozmarzyl sie Vickers. — Takie z raczka na gorze, ktore trzeba bylo „pompowac”, a kiedy sie obracaly, wydawaly piekny, buczacy dzwiek.

— Pamietam — odparl wlasciciel sklepu. — Tez mialem taki. Siedzialem i godzinami wpatrywalem sie w nie.

— Zastanawial sie pan moze, gdzie podziewaja sie kolorowe paski?

— Nie, chyba nie. Po prostu siedzialem, gapilem sie na baka i przysluchiwalem sie, jak gra.

— A ja bez przerwy zastanawialem sie, co sie dzieje z tymi paskami. Wie pan, jak to jest. Wedruja w gore, a potem znikaja gdzies przy wierzcholku.

— No i co? — zaciekawil sie wlasciciel. — Gdzie znikaja? — Nie wiem — przyznal Vickers.

— Przy tej ulicy, pare przecznic dalej, jest jeszcze jeden sklep z zabawkami. Maja tam sam szmelc, ale moze zostal im jeszcze jakis bak.

— Dzieki — ucieszyl sie Vickers.

— Moze pan tez spytac w sklepie z narzedziami, po drugiej stronie ulicy. Maja tam sporo zabawek, chociaz trzymaja je w wiekszosci schowane w piwnicy. Wyciagaja je dopiero przed Bozym Narodzeniem.

Mezczyzna w sklepie z narzedziami powiedzial, ze wie, o co chodzi Vickersowi, ale nie widzial takiego baka od lat. W drugim sklepie z zabawkami rowniez nie potrafiono mu pomoc. „Nie”, odparla dziewczyna zujac gume i nerwowo drapiac sie olowkiem w glowe, „nie wiem, gdzie moze pan taki kupic.” Nigdy nawet nie slyszala o baku. Jesli jednak by chcial kupic cos dla malego chlopca, bylo tam wiele innych zabawek. Na przyklad rakiety i…

Wyszedl na chodnik przygladajac sie popoludniowym przechodniom tego malego, srodkowozachodniego miasteczka. Byly tam kobiety we wzorzystych sukienkach i kobiety w eleganckich kostiumach, dzieciaki z liceow, ktore wlasnie skonczyly lekcje i biznesmeni, ktorzy wyszli na kubek kawy, zanim wroca do biura podliczyc, ile

Вы читаете Pierscien wokol Slonca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату