— A my gotowi jestesmy zamienic go na nowy, doplacajac panu dodatkowo pokazna sumke.
— To wszystko wiem — zgodzil sie Vickers — ale…
— Wydaje mi sie wiec, ze to panu powinno zalezec na sprzedaniu mi starego domu, a nie mnie na sprzedaniu panu nowego.
— Alez ja mam dom i calkiem go sobie chwale. Skad mam wiedziec, ze spodoba mi sie ktorys z waszych domow?
— Prosze pana, przeciez wlasnie tlumaczylem panu…
— Przyzwyczailem sie do mojego domu. Zaprzyjaznilem sie z nim i znam go na wylot. Przywiazalem sie do niego.
— Jayu Vickers! — zdenerwowala sie Ann. — Nie sposob chyba tak bardzo przywiazac sie do domu w ciagu trzech lat. Sluchajac ciebie mozna odniesc wrazenie, ze to co najmniej dom twoich przodkow.
Vickers najwyrazniej zaparl sie.
— Dobrze sie w nim czuje. Znam go. W jadalni jest skrzypiaca deska w podlodze i czasami specjalnie na nia nastepuje, zeby uslyszec jak skrzypi. W winorosli w ogrodzie para drozdow uwila sobie gniazdko, a w piwnicy mieszka swierszcz. Kiedys go chcialem zatluc, ale nie udalo mi sie go znalezc. Teraz nawet jak bym mogl, to nic bym mu nie zrobil, bo stanowi czesc domu i…
— W naszym domu swierszcze nigdy nie beda pana nekac. W dom wmontowane jest urzadzenie odstraszajace owady. Nigdy nie uswiadczy pan tam komara, mrowki, swierszcza ani niczego podobnego.
— Ale mnie ten swierszcz nie przeszkadza — powiedzial Vickers. — Wlasnie to usiluje panu wytlumaczyc. Lubie go. Nie wiem, czy chcialbym miec dom, w ktorym swierszcze nigdy by nie graly. Co do myszy, to inna historia.
— Jesli wolno mi zauwazyc — wtracil szybciutko sprzedawca — w zadnym z naszych domow nie znajdzie pan myszy. — W moim tez nie. Zadzwonilem po specjaliste od deratyzacji i do czasu gdy wroce do domu, myszy wyniosa sie z niego na zawsze.
— Zastanawia mnie tylko jedna sprawa — zmarszczyla brwi Ann. — Mowil pan o tych wszystkich urzadzeniach, ktore sie dostaje, pralce, lodowce…
— Tak, oczywiscie.
— Ale ani slowem nie wspomnial pan o piecu.
— Naprawde? — zdziwil sie sprzedawca. — Jak moglem to przeoczyc? Alez oczywiscie, otrzymuja panstwo rowniez piec.
9
Kiedy autobus dojechal do Cliffwood, zapadal juz zmrok. Vickers kupil gazete w naroznym kiosku i ruszyl przez miasteczko do jedynej czystej restauracji.
Zamowil danie i wlasnie zamierzal zabrac sie do czytania gazety, gdy powstrzymal go jakis piskliwy glosik:
— Dzien dobry, panie Vickers. — Po przeciwleglej stronie stolu stala dziewczynka, ktora tego ranka zjawila sie na sniadaniu u Vickersa.
— Dzien dobry, Jane — odparl pisarz. — Co ty tu robisz?
— Przyjechalam z mamusia, zeby kupic lody na kolacje wyjasnila Jane. Przysiadla na brzegu krzesla stojacego po drugiej stronie stolika. — Gdzie pan dzis byl, panie Vickers? Przyszlam pana odwiedzic, ale tam byl jakis pan, ktory nie chcial mnie wpuscic. Powiedzial, ze zabija myszy. Dlaczego on zabijal myszy, panie Vickers?
— Jane — do rozmowy wlaczyl sie trzeci glos.
Vickers podniosl wzrok i dojrzal kobiete, zadbana i piekna, ktora sie do niego usmiechala.
— Mam nadzieje, ze corka panu nie przeszkadzala, panie Vickers — rzekla.
— Och, ani troche. Uwazam, ze jest wspaniala.
— To ja jestem pani Leslie — ciagnela kobieta. — Matka Jane. Juz od tak dawna jestesmy sasiadami, a nigdy sie nie spotkalismy.
Przysiadla sie do stolika.
— Czytalam kilka panskich ksiazek — kontynuowala — sa piekne. Nie przeczytalam niestety wszystkich. Nie mialam zbyt duzo czasu.
— Dziekuje pani — uradowal sie Vickers. Zastanawial sie, czy kobieta nie pomysli, ze dziekuje jej za nieprzeczytanie tych pozostalych.
— Chcialam nawet przyjsc i porozmawiac z panem. Organizujemy klub wizjonistow i zastanawialam sie, czy by pan do nas nie dolaczyl.
Vickers potrzasnal glowa.
— Nie mam czasu — odparl. — Poza tym moja zasada jest nieangazowanie sie w nic.
— Ale przeciez chyba jest pan z nami?
— W kazdym razie dziekuje, ze pani o mnie pomyslala. Kobieta zasmiala sie.
— Bierze pan nas za glupcow, panie Vickers?
— Nie, nie za glupcow.
— Ale uwaza pan, ze jestesmy dziecinni.
— To pani tak powiedziala — zauwazyl Vickers. — Ale tu sie z pania zgodze. Tak, musze przyznac, ze wydaje mi sie to nieco dziecinne.
Teraz palnalem, pomyslal. Zaraz tak obroci kota ogonem, iz okaze sie, ze to moje slowa. Opowie wszystkim sasiadom, jak powiedzialem jej prosto w twarz, ze ich klub jest dziecinada.
Kobieta jednak nie wygladala na urazona.
— Rzeczywiscie, dla kogos takiego jak pan, kto nie ma ani chwili wolnego czasu, moze wydawac sie to glupota. Ale powiedziano mi, ze chodzi o wspanialy sposob na rozwiniecie swoich zainteresowan.
— O, w to nie watpie — poparl ja Vickers.
— Oczywiscie, wiaze sie z tym mnostwo pracy. Kiedy juz zdecyduje pan, w jakiej epoce chce zyc, musi pan przeczytac wiele dziel o danym okresie. Potem pisze pan pamietnik, codziennie przelewajac na papier wszystkie wykonywane przez siebie czynnosci. Musi pan poza tym starac sie pisac w taki sposob, aby zainteresowac czytajacego, a jeszcze lepiej, by wciagnac go w akcje.
— Jest wiele okresow w historii, ktore moga byc bardzo wciagajace — stwierdzil Vickers.
— Milo, ze pan to mowi — podchwycila pani Leslie. — Czy moglby mi pan cos zaproponowac? Gdyby mial pan wybrac najbardziej ekscytujacy okres historii, to ktory by pan wybral?
— Przykro mi, ale nie potrafie tak szybko odpowiedziec. Musialbym sie nad tym zastanowic.
— Ale powiedzial pan, ze jest ich duzo…
— Wiem. Ale kiedy tak sie nad tym zastanawiam, dochodze do wniosku, ze dzisiejsze czasy moga okazac sie rownie ekscytujace co jakiekolwiek inne.
— Ale przeciez w dzisiejszych czasach nic sie nie dzieje. — Dzieje sie i to o wiele za duzo — zaprzeczyl Vickers.
Caly ten pomysl wydawal mu sie zalosny. Dorosli ludzie, ktorzy udaja, ze zyja w innych czasach, publicznie przyznaja sie do tego, ze nie potrafia zyc w swoim wlasnym, i chca poszukiwac swego szczescia w przeszlosci. Oznaczalo to zapewne gorzka porazke w zyciu tych ludzi, jakas straszna pustke, ktora nie dawala im spokoju, krzyczaca proznie, ktora w jakis sposob usilowali wypelnic.
Przypomnial sobie dwie kobiety, ktore rozmawialy za nim w autobusie i zastanawial sie, jakiego uczucia doznawac musial wizjonista „zyjacy” w czasach Pepysa. Zycie Pepysa bylo oczywiscie bardzo urozmaicone. Spotkania z wieloma ciekawymi ludzmi, male tawerny, gdzie jadlo sie ser i popijalo winem, teatry, dobre towarzystwo i nocne rozmowy, wiele ciekawych spotkan, ktore sprawialy, ze Pepys byl rownie pelen zycia, jak wizjonisci go pozbawieni.
Caly ruch byl oczywiscie ucieczka, ale od czego? Byc moze od poczucia braku bezpieczenstwa. Od nerwow, od codziennej, wszechobecnej niepewnosci, ktora nigdy nie przerodzila sie w prawdziwy strach, ale nigdy tez nie wygasala. Stan niepewnosci, stan umyslu, ktorego nie mogly ukoic zadne nowinki techniczne.