— Panie, musisz sie juz ubrac na przyjecie.
Dennis podniosl wzrok znad sterty kartek, pokrytych robaczkami wzorow i obliczen matematycznych.
— Och, to juz czas, Dvarach?
Mloda sluzka usmiechnela sie i wskazala bardzo stare lozko pod sciana. Rozlozyla na nim formalny stroj wieczorowy. Charakteryzowal sie on miedzy innymi bufiastymi rekawami i wielkim, sztywnym kolnierzem.
Dziewczyna dygnela wdziecznie.
— Tak, panie. I dzisiaj ubierzesz sie w stroj odpowiedni dla twej pozycji. To ubranie ma ponad dwiescie lat. Zuzywacz, ktorego dla ciebie znalezlismy, nosil je bez przerwy przez caly ubiegly tydzien. Zostalo potem uprane i jest gotowe do wlozenia.
Dennis spojrzal na ubranie i zmarszczyl brwi. Nie chodzilo mu o to, ze rzeczy byly zbyt pstrokate i zbytkowne jak na jego gust. Ostatecznie byl tu cudzoziemcem i powinien dostosowywac sie do lokalnych upodoban.
Nie podobala mu sie jednak mysl o tym, ze jakis biedny mieszczanin z Zuslik zostal zabrany z domu i pewnie wsadzony do wiezienia tylko po to, zeby zuzyl dla niego ubranie.
Dyarach — ladna, drobna brunetka — zostala przydzielona Dennisowi jako sluzaca nastepnego dnia po kolacji z baronem. Przynosila mu posilki i dbala o porzadek w jego obszernej nowej kwaterze.
Teraz kaszlnela znaczaco.
— Panie, naprawde nie powinienes kazac panu baronowi czekac.
Dennis obrzucil papiery na biurku tesknym spojrzeniem Bardzo dobrze sie bawil, zonglujac wzorami i liczbami i probujac w ten sposob znalezc matematyczne uzasadnienie istnienia Efektu Zuzycia. Pograzony w obliczeniach niemal zapominal, gdzie sie znajduje, i przez pewien czas mogl sobie wmawiac, ze znowu jest naukowcem w spokojnym ziemskim laboratorium, gdzie zupelnie nic mu nie zagraza.
Kremer okazal sie dla niego calkiem hojny, oczywiscie na swoj sposob. Podarowal mu, na przyklad, tyle papieru, ze wystarczylo na wszystkie potrzeby, jednak z drugiej strony nie pozwalal zblizyc sie do zadnej z dawnych, zabranych z Ziemi rzeczy.
Narzekanie na to nie mialoby zadnego sensu. Dennis musial zdobyc zaufanie barona. Bez chocby niektorych przedmiotow z oryginalnego ekwipunku, na przyklad kompasu, wszystkie jego plany byly z gory skazane na niepowodzenie. Byl pewien, ze w koncu Kremer odda mu jego rzeczy.
Wstal zza biurka, zeby zaczac sie ubierac. Baron zaprosil na dziesiejszy wieczor cala tutejsza smietanke — starszych wszystkich gildii, znaczniejszych kupcow, arystokratow. Mial zamiar pochwalic sie swoim nowym czarownikiem. Dennis powinien wypasc przed nimi jak najlepiej.
Dvarach podeszla do niego i zaczela rozpinac mu koszule.
Gdy to sie zdarzylo po raz pierwszy, Dennis zachlysnal sie powietrzem i odepchnal ja od siebie. Jednak tylko urazil w ten sposob jej uczucia, nie wspominajac nawet o profesjonalnej dumie. „Kiedy wlazles miedzy wrony…” — powiedzial sobie w koncu i postanowil sie przyzwyczaic do tego, ze wyreczano go nawet w najprostszych czynnosciach.
Po pewnym czasie stwierdzil, ze jest to wcale przyjemne. Dvarach ladnie pachniala. W ciagu kilku ostatnich dni najwyrazniej go polubila i przywiazala sie do niego. Dennis podejrzewal, ze do jej obowiazkow nalezy znacznie wiecej niz tylko to, z czego dotychczas korzystal. W kazdym razie robila wrazenie zaskoczonej i zdziwionej jego uprzejmoscia, takze powsciagliwoscia w pelnym korzystaniu z naleznych mu przywilejow. Dziewczyna wlasnie konczyla wiazac mu chusteczke na szyi, gdy rozleglo sie pukanie.
— Prosze wejsc! — zawolal Dennis.
W uchylonych drzwiach pojawila sie glowa Artha.
— Gotowy? Chodz juz! Musimy jeszcze zabrac brandy, przeznaczone na przyjecie.
— Dobrze, Arth. Za chwileczke.
Dvarach odstapila o krok i usmiechnela sie, zadowolona z eleganckiego wygladu swego pana. Dennis puscil do niej oko i wyszedl na korytarz do Artha.
Oprocz wiecznie obecnych straznikow, na korytarzu czekali czterej krepi mezczyzni z ciezka beczulka, spoczywajaca na dwoch polaczonych dragach. Gdy straznicy odwrocili sie i poszli naprzod, tragarze podniesli dragi na ramiona i ruszyli za nimi.
Dennis zastanawial sie nad wynalezieniem czegos, co by ulzylo ich pracy. Potem jednak, pomyslawszy nieco glebiej, postanowil jeszcze sie wstrzymac. Kolo bylo zbyt powazna karta, zeby nia zagrywac zaraz na poczatku.
— Dostalem wiadomosc od zony… — szepnal Arth, gdy przeszli juz kawalek drogi korytarzem.
Dennis utrzymal spokojny krok, nie dajac nic po sobie poznac.
— I co? — spytal Dennis cicho. — Co z innymi? W porzadku?
Arth skinal glowa.
— W wiekszosci. Straznicy zlapali dwoch moich ludzi… poza tym Maggin dowiedziala sie, co sie stalo z Perthem. — Wyplul to imie jak trucizne.
— Czy Mishwa… — Dennis nie dopowiedzial pytania.
— Tak. Dobrze zajal sie tym szczurem! Tuz przed tym, jak go zwiazali. Perth nie mial okazji dokladnie im pokazac, gdzie znajduje sie magazyn, wiec Stiyyung i Gath mogli…
Arth przerwal, gdyz otworzyly sie przed nimi wielkie drzwi, prowadzace do sali balowej. Dennis jednak juz dowiedzial sie niemal wszystkiego, co mu bylo potrzebne.
Poczul ogromna ulge, ze jego przyjaciolom nic sie nie stalo. Byc moze za kilka tygodni albo miesiecy bedzie mial na Kremera dostatecznie duzy wplyw, zeby wyjednac u niego zwolnienie pozostalych. Teraz jeszcze wolal nie ryzykowac takiej prosby. Gath i Stiyyung zaslugiwali na to, by im nie odbierano szansy ucieczki na wlasna reke.
Dennisowi to przyjecie natretnie kojarzylo sie z balem gwiazdkowym, uzupelnionym zwyczajami zaczerpnietymi z dworu Krola Slonce — Ludwika XIV.
Lokalna elita przybyla bardzo licznie, jednak bylo tu mniej tancow i nieskrepowanych rozmow niz na podobnej imprezie na Ziemi. Ich miejsce wyraznie zajmowala ceremonialna wymiana podarunkow. Ten rytual zadziwil Dennisa. Odniosl on wrazenie, ze funkcjonuje tu jakis skomplikowany sposob podtrzymywania swego statusu spolecznego poprzez oddawanie rzeczy. Im darowane przedmioty byly starsze i dluzej zuzywane, tym lepiej.
Dennis przypomnial sobie, ze kiedys czytal o podobnych zwyczajach, istniejacych na przedatomowej Nowej Gwinei i na wyspach Pacyfiku. Rozdawanie podarunkow wcale nie wynikalo z bezinteresownej potrzeby serca, ale raczej z agresywnej chelpliwosci, mocno wplywajacej na pozycje dajacego.
W pewnym momencie Dennis zauwazyl, ze kobieta, ktora obdarowano wyjatkowo kolorowym, jedwabistym i bezuzytecznie wygladajacym strojem, zbladla jak sciana i przez chwile wpatrywala sie w to, co wlasnie otrzymala, z nieklamanym przerazeniem. Potem na jej twarzy pojawila sie wystudiowana obojetnosc i kobieta podziekowala ofiarodawcy przez zeby.
Tak, to w pewnym stopniu przypominalo niektore ziemskie zwyczaje. Jednak wkrotce Dennis zauwazyl, ze i ten obyczaj zostal w przedziwny sposob wypaczony przez Efekt Zuzycia.
Na przyklad, utrzymanie narzedzia czy w ogole jakiegos przedmiotu w jego szczytowej formie zajmuje wiele godzin kosztownej pracy. Tak wiec, w odroznieniu od podobnych sytuacji na Ziemi, podarunki moga byc przygotowywane tylko przy wielkich nakladach finansowych ze strony ofiarodawcy.
Liczba tych darow jest ograniczona mozliwoscia ich uzywania, czyli liczba sluzacych i specjalnie wynajetych ludzi, przed balem takim jak ten sluzba zapewne pada z nog, zuzywajac podarunki przygotowywane przez ich pana.
Dennis przechadzal sie po sali, przypatrujac sie dyskretnie, jak bogaci ludzie klaniaja sie i prawia sobie dwuznaczne komplementy. Podarunki wymieniano pelnymi wyszukanej elegancji gestami, udajac przy tym zaskoczenie i radosc.
Arth wyjasnil mu blizej, na czym to polega. Ten, kto otrzymuje podarunek, w pewnym sensie jest wciagany w pulapke. Chciwosc jest tutaj rownowazona obawa. Bogaty czlowiek moze pozadac jakiejs pieknej rzeczy, ale