sie nagle schodzic w jednym miejscu? Zrobil krok, zblizajac sie do Linnory. Jednak zanim zdazyl cos powiedziec, wtracil sie inny, trzeci glos.
— Ja rowniez chcialbym sie czegos dowiedziec na temat rodzinnych stron czarownika. Jak rowniez bardzo wielu innych rzeczy.
Oboje odwrocili sie jednoczesnie. Duza, ciemna sylwetka przyslaniala czesc padajacego z sali bankietowej swiatla. Przez krotka chwile Dennis mial radosne wrazenie, ze patrzy na Stivyunga Sigela.
Jednak czlowiek w drzwiach postapil krok naprzod.
— Jestem baron Kremer — powiedzial.
Mial potezna szczeke, stanowiaca dobre uzupelnienie szerokich ramion. Jego srebrnoblond wlosy obciete byly tuz ponizej uszu. Oczy pozostawaly w cieniu.
— Siadziemy do posilku? — Skinal reka w strone zastawionego stolu. — Wtedy byc moze bedziemy mogli dokladniej porozmawiac na temat roznych rodzajow tresci… a takze innych swiatow.
Diakon Hoss’k rozlozyl szeroko rece, niemal potracajac przy tym blyszczacy kandelabr.
— Widzisz wiec, czarowniku, ze rzeczy martwe sa w pewnym sensie wynagradzane za przewagi, ktorymi bogowie obdarzyli materie ozywiona. Drzewo rosnie i rozwija sie, rozsiewa swe nasiona, ale w koncu musi umrzec, rzeka zas nie. Czlowiek mysli, dziala i porusza sie, ale czas przynosi mu tylko starosc i zniedoleznienie. Jednak narzedzia, ktorymi sie posluguje — ci nieozywieni, sluzacy mu przez cale jego zycie niewolnicy — z czasem, w miare uzywania staja sie coraz lepsze.
Przemowa diakona byla dziwna mieszanka teleologii, teologii oraz czystej basni. Dennis usilnie staral sie ukryc rozbawienie. Pieczona dziczyzna na jego talerzu stanowila ogromny skok jakosciowy w jadlospisie ostatnich dni i nie mial zamiaru narazac sie na powrot do poprzedniej diety tylko dlatego, ze szczerzy zeby, sluchajac nadwornego medrca swego gospodarza.
Baron Kremer, siedzacy u szczytu stolu, sluchal w skupieniu drobiazgowego wykladu Hoss’ka, obrzucajac Dennisa od czasu do czasu dlugim, taksujacym spojrzeniem.
— Tak wiec przedmioty nieozywione — wlacznie z tymi, Ictore niegdys zyly, jak skora czy drewno — bogowie obdarzyli potencjalem, ktory pozwala im wyrosnac ponad to, czym byly dotychczas… stac sie rzeczami uzytecznymi. Ten oto sposob bogowie wybrali, zeby zapewnic obfitosc dobr, niezbednych dla ich ludu…
Korpulentny medrzec ubrany byl w wytworna, biala szate. Gdy wykonywal jakis gest, rekawy rozchylaly sie, odslaniajac jaskrawa czerwien ubioru pod spodem.
— Gdy pozniej wytworca przeksztalci potencjal tkwiacy w rzeczy w tresc, wtedy inni moga te rzecz poddawac procesowi zuzycia. W ten sposob bogowie okreslili nie tylko styl naszego zycia, ale rowniez nasz blogoslawiony porzadek spoleczny.
Ksiezniczka Linnora, siedzaca naprzeciw Dennisa, skubnela odrobine pieczeni. Wygladala na kompletnie znudzona i chyba troche rozgniewana tym, czego musieli sluchac.
— Sa tacy — powiedziala — ktorzy wierza, ze materia zywa rowniez posiada potencjal. Ona rowniez moze wzniesc sie ponad to, czym jest, i zajac wyzsze niz dotychczas miejsce.
Hoss’k obdarzyl ja poblazliwym usmiechem.
— Ten osobliwy poglad pozostal jako slad starozytnych przesadow i jest brany na serio tylko przez kilka zacofanych plemion, takich jak twe wlasne, pani, oraz przez czesc holoty ze wschodu. Wyraza on prymitywna nadzieje, ze mozna ulepszyc ludzi, rosliny, a nawet zwierzeta. Lecz rozejrzyj sie wokol siebie! Czy kroliki, susly albo konie staja sie lepsze z kazdym mijajacym rokiem? A ludzie?
— Nie, to oczywiste — kontynuowal — ze czlowieka jako takiego ulepszyc sie nie da. Tylko rzeczy pozbawione zycia moga z ludzka pomoca byc zuzyte do doskonalosci.
Hoss’k znowu usmiechnal sie z poblazaniem i upil lyk wina.
Dennis nie mogl pozbyc sie niejasnego wrazenia, ktore od poczatku tego wieczoru nie dawalo mu spokoju, ze juz gdzies spotkal tego czlowieka i ze instyktowna niechec, jaka do niego odczuwa, ma swoje uzasadnienie.
— Dobrze — powiedzial — wyjasnil pan, dlaczego rzeczy nieozywione ulegaja poprawie w miare poslugiwania sie nimi… poniewaz bogowie zycza sobie, aby tak bylo. Jednak w jaki sposob kawalek krzemienia, na przyklad, staje sie siekiera poprzez sam fakt jego uzywania?
— Ach! Celne pytanie! — Hoss’k przerwal, zeby beknac z zadowoleniem. Linnora wzniosla blagalnie oczy ku sufitowi, jednak poza Dennisem nikt tego nie zauwazyl.
— Widzisz, czarowniku, medrcy juz od dawna wiedza, ze ostateczne przeznaczenie takiej siekiery, o jakiej mowisz, jest po czesci okreslone trescia, wlana w nia przez namaszczanego mistrza gildii kamieniarzy podczas jej wytwarzania. Ta tresc, nadawana rzeczy na samym poczatku, jest rownie istotna, jak Pr’fett, ktore wlasciciel wklada w przedmiot w trakcie jego zuzywania.
— Chce przez to powiedziec — ciagnal — ze zuzycie jest wazne, ale bezuzyteczne, jesli danej rzeczy na samym poczatku nie nada sie wlasciwej tresci. Chocby probowal z calych sil, robotnik nie zrobi z san motyki czy nie zuzyje kufla tak, zeby stal sie latawcem. Przedmiot musi od samego poczatku byc chocby troche uzyteczny w przeznaczonej mu pracy — dopiero wtedy mozna go ulepszac. Tylko mistrzowie wytworcow potrafia wykreowac taka uzytecznosc. Jest to prawda niedostatecznie doceniana przez masy, szczegolnie ostatnio, gdy daja sie slyszec te wszystkie bezsensowne narzekania na gildie. Przywodcy holoty ze wschodu pieja na temat „wartosci dodanej” i „znaczenia wlozonej pracy”, jednak to wszystko to tylko ignoranctwo i glupota!
Dennis juz zdazyl sobie uswiadomic, ze Hoss’k nalezy do tego typu intelektualistow, ktorzy w obliczu pilnych i nieuniknionych zmian w swojej spolecznosci uparcie odsuwaliby od siebie wszelka o nich mysl udajac, ze nie widza sil, ktore rozsadzaja wszystko wokol. Ludzie tego typu zawsze bawili sie gdy Rzym plonal, a potem wyjasniali pogorzeliska z pomoca sobie tylko wlasciwej logiki.
Hoss’k pociagnal z kielicha i usmiechnal sie promiennie do Dennisa.
— Oczywiscie, czlowiekowi takiemu jak pan nie musze wyjasniac, dlaczego ludzi nizszych stanow nalezy utrzymywac pod kontrola.
— Nie mam zielonego pojecia, o czym pan mowi — odpowiedzial Dennis zimno.
— Alez, alez, czarowniku, nie musi pan udawac innego, niz jest. Po przyjrzeniu sie przedmiotom, ktore tak uprzejmie nam pan… hm… pozyczyl, moge bardzo duzo o panu powiedziec!
Z pelnym samozadowolenia usmiechem Hoss’k wbil zeby w jeden z podanych na deser owocow.
Dennis postanowil przemilczec te uwage. Przez caly wieczor odzywal sie bardzo niewiele i jadl z umiarem, zdajac sobie sprawe, ze baron uwaznie obserwuje jego zachowanie. Wina niemal nie tknal.
Dennis i Linnora wymieniali znaczace spojrzenia, gdy tylko byla po temu okazja. W pewnej chwili, gdy baron wydawal jakies polecenia sluzacemu, a uczony z zapalem przemawial do sufitu, ksiezniczka nadela policzki i poruszyla kilkakrotnie ustami, parodiujac Hoss’ka. Dennis musial sila powstrzymywac sie od wybuchniecia glosnym smiechem.
Gdy Kremer spojrzal na nich z ciekawoscia, Dennisowi udalo sie zachowac kamienna twarz, a Linnora wygladala jak wcielenie niewinnosci.
Dennis uswiadomil sobie, ze jest na najlepszej drodze do zadurzenia sie po uszy.
— Jestem bardzo ciekawy, diakonie — powiedzial Kremer — co tez wywnioskowales o rodzinnej krainie naszego goscia tylko z jego narzedzi i sposobu bycia?
Baron rozparl sie wygodnie w swym miekkim, przypominajacym tron fotelu. Sprawial wrazenie czlowieka, ktorego rozpiera potezna energia, hamowana jednak w sposob chlodny i wykalkulowany. Uwidaczniala sie ona od czasu do czasu na przyklad gdy baron zgniatal orzechy golymi rekami. Hoss’k wytarl usta rekawem i sklonil lekko glowe.
— Jak sobie zyczysz, panie. Jednak powiedz mi najpierw prosze, ktore z narzedzi Dennisa Nuela sa dla ciebie najbardziej interesujace?
Kremer usmiechnal sie nieznacznie.
— Reczna bron, ktora zabija na odleglosc, rurka pozwalajaca widziec z daleka oraz pudelko, w ktorym poruszaja sie swiecace owady, widoczne jako kropki.
Hoss’k skinal glowa.
— A jaka te wszystkie rzeczy maja wspolna ceche?