pogranicza: wielki, nieokrzesany typ, ktory chetnie wtloczy ci glowe do klatki piersiowej, nie zywiac nawet specjalnie nieprzyjaznych uczuc.
— Cos ci powiem — rzedl Dan, czujac, jak usta wykrzywia mu niepewny usmiech. — Podzielimy sie.
George wyszczerzyl sie w odpowiedzi.
— Dobry pomysl, szefie.
Przez kilka minut jedli w milczeniu, George pozarl cale danie glowne, ktore okazalo sie niewielka porcja zeberek. Dan siorb-nal pare lyzek zupy i przezul salatke.
— Lepiej niz za dawnych czasow, nie? — rzekl George, nadal zujac kawalek zeberka. — Pieprzone sojaburgery i recyklowane szczyny do picia.
Dan zignorowal te podjeta przez mlodszego mezczyzne probe rozchmurzenia go.
— Czy Teresa poszla do domu? — spytal. — Nie.
Zirytowany Dan spojrzal na zegarek.
— Do cholery, ona nie jest moja nianka. Nie chce, zeby wisiala nade mna jak…
— Ten facet, Humphries, dalej czeka na wizyte — przypomnial George.
— O tej porze? On tam jeszcze siedzi? Na litosc boska, jest prawie dziewiata. Odbilo mu? Czy utknal tu z powodu burzy? Czy Teresa nie moze sama wpasc na to, zeby go wpakowac do ktoregos apartamentu dla gosci?
George potrzasnal kedzierzawa glowa.
— Powiedzial, ze bedzie tu tkwil, dopoki go nie przyjmiesz. Umowil sie, no wiesz.
Dan z irytacja wypuscil powietrze. Wlasnie wrocilem z pogrzebu, a oni chca, zebym trzymal sie jakiegos planu wizyt sprzed tygodni.
— Teresa mowi, ze on ja drazni.
— Drazni?
— No, startuje do niej. Sam zobacz. Marszczac brwi, Dan mruknal:
— Teresa sobie poradzi.
— Przemawia przez ciebie doswiadczenie? — usmiechnal sie George.
— Startuje do niej przez caly czas, jak tu siedzi?
— Mam mu przemowic do rozumu? — spytal George.
Przez chwile Dan napawal sie obrazem George’a wyrzucajacego goscia z budynku. Wtedy jednak przyszla refleksja, ze ten czlowiek wrocilby jutro. Trzeba brac sie z powrotem do pracy, powiedzial sobie w duchu. Nie moge jej unikac na zawsze.
— Zabierz tace — powiedzial Wielkiemu George’owi — i wpusc tego calego Humphriesa.
George oblizal usta.
— Moge przyniesc deser i kawe.
— Swietnie — rzekl Dan, nie chcac sie wyklocac. — Przynies.
Usmiechajac sie, George uniosl jedna reka zasypana resztkami jedzenia tace i ruszyl do drzwi. Dan zobaczyl, ze okruchy sa takze na biurku. Zirytowany zmiotl je na dywan.
W drzwiach pojawila sie Teresa.
— Pan Martin Humphries — oglosila. Wyglada na spieta, pomyslal Dan. Humphries musial niezle dac siejej we znaki.
Martin Humphries wygladal dosc mlodo. Byl raczej niski, o pare centymetrow nizszy od Teresy, i wygladal jakos miekko, mial zaokraglone ramiona i linie talii, przez co bylo widac, ze zaczyna tyc, mimo starannego drapowania bordowego blezera. Wydawal sie tryskac energia, gdy przemierzyl gabinet i usiadl przy biurku Dana.
Dan wstal i wyciagnal reke nad biurkiem.
— Przepraszam, ze musial pan czekac — rzekl, zmuszajac sie do usmiechu.
Humphries ujal dlon Dana i odwzajemnil mocny uscisk.
— Rozumiem — odparl. — Strasznie mi przykro, ze nachodze pana w takim nieszczesciu.
Jego oczy powiedzialy Danowi, ze slowa te nie byly niczym wiecej jak rytualem, ktory gosc powinien wykonac. Twarz Mar-tina Humphriesa byla okragla, prawie chlopieca. Oczy jednak byly twarde jak diamenty, zimne i szare jak smagane wiatrem morze na zewnatrz.
Usiedli, a George wszedl ponownie do gabinetu z taca ciastek, dzbankiem z kawa i kilkoma porcelanowymi filizankami i talerzykami. Przy calych swoich rozmiarach Wielki George poruszal sie lekko jak tancerz — albo nocny wlamywacz. Ani Dan, ani Humphries nie powiedzieli jednego slowa, gdy George ostroznie stawial tace na biurku i szybko, po cichu opuszczal gabinet.
— Mam nadzieje, ze nie uniemozliwilem panu zjedzenia obiadu — rzekl Dan, wykonujac gest w strone ciastek.
Humphries zignorowal tace.
— Nie ma problemu. Milo sie gadalo z panska sekretarka.
— Naprawde? — upewnil sie cicho Dan.
— Pracowita osobka. Chetnie bym ja panu podkupil.
— Nie ma szans — warknal Dan. Humphries beztrosko wzruszyl ramionami.
— Niewazne. Przyszedlem porozmawiac o obecnej sytuacji. Dan machnal reka w strone okna.
— Ma pan na mysli przelom cieplarniany?
— Mam na mysli to, ze mozemy pomoc swiatowej gospodarce wygrzebac sie ze strat, jakie ciagle ponosi — i zgarnac przy tym niezle zyski dla siebie.
Dan poczul, ze brwi unosza mu sie do gory. Siegnal po jedno z delikatnych ciasteczek, po czym zdecydowal, ze lepiej bedzie najpierw nalac sobie kawy. Firma Dana, Astro Manufactu-ring Inc., byla bliska bankructwa i caly finansowy swiatek o tym wiedzial.
— Niezle zyski to by mi sie przydaly — rzekl ostroznie. Humphries usmiechnal sie, ale Dan nie dostrzegl w tym usmiechu ciepla.
— Co ma pan na mysli? — spytal.
— Ziemia jest pograzona w chaosie z powodu naglej zmiany klimatu — rzekl Humphries.
— Tak, przelomu cieplarnianego — przytaknal mu Dan.
— Selene i inne spolecznosci ksiezycowe jednak jakos sobie radza.
Dan skinal glowa.
— Na Ksiezycu nie brak energii ani surowcow. Maja wszystko, czego im trzeba. Teraz sa samowystarczalni.
— Mogliby pomagac Ziemi — rzekl Humphries. — Budujac satelity zasilane energia sloneczna. Wysylajac surowce na Ziemie. Nawet produkujac rzeczy potrzebne ludziom na Ziemi, ale niedostepne, bo fabryki zostaly zniszczone.
— Probowalismy to robic — rzekl Dan. — Nadal probujemy. To za malo.
Humphries pokiwal glowa.
— To dlatego, ze ograniczacie sie do zasobow, jakie mozecie pozyskac z Ksiezyca.
— I asteroid bliskich Ziemi — dodal Dan.
— I asteroid, tak — zgodzil sie Humphries, jakby oczekiwal takiej odpowiedzi.
— Co pan wiec proponuje?
Humphries obejrzal sie przez ramie, jakby sie bal, ze ktos posluchuje.
— Pas — rzekl prawie szeptem.
Dan patrzyl na Humphriesa przez dluga chwile w milczeniu. Nastepnie odchylil glowe do tylu i smial sie, dlugo, glosno i gorzko.
Stacja kosmiczna
Doganiali ja.
Nadal w skafandrze kosmicznym, Pancho Lane, pozbawiona wagi, przemieszczala sie przez modul laboratoryjny, zadziwiajac japonskich technikow, gdy przesuwala sie szybko srodkowa nawa, co kilka metrow