— I puste — mruknal jej maz.
— Az sie czlowiek zastanawia, po co ludzie przyjezdzaja tu na stale.
Pancho prychnela niecierpliwie. Sprobuj wychowac sie w Lubece albo przezyc powodz w Houston, to zobaczysz, jaki Ksiezyc stanie sie kuszacy.
— Dobry wieczor — rzekl Martin Humphries.
Pancho nie zauwazyla, jak do niej podszedl; wygladala przez okna na zewnatrz i sluchala komentarzy turystow.
— Czesc — odparla.
Mial na sobie ciemne spodnie i bezowy pulower. I oczywiscie sandaly. Jego zwykle przebranie „zwyczajnego faceta”, pomyslala Pancho. Ona sama miala na sobie blekitny kombinezon, ktory nosila caly dzien, z logo Astro Corporation na kieszeni na lewej piersi i wypisanym powyzej nazwiskiem.
Wskazujac betonowa lawke przy sciezce, Humphries zaproponowal:
— Usiadzmy. Tutaj nie ma kamer i nikt nas razem nie zobaczy.
Usiedli. Przeszla kolo nich jakas rodzina, rodzice i dwoch chlopcow, mieli pewnie ze cztery albo piec lat. Selenici. Dzieci pewnie urodzily sie juz tutaj, pomyslala.
— Co sie ostatnio dzialo? — spytal Humphries, niezobowiazujacym tonem.
Pancho odparla zgodnie z prawda:
— Zaczelismy szczegolowe planowanie misji. Randolph wybral pare asteroid, na ktore moglibysmy poleciec, a Mandy i ja pracujemy nad optymalna trajektoria, czasem przelotu, zapasami, programami awaryjnymi… takie tam rzeczy.
— Nudy.
— Niekoniecznie, jesli twoje zycie od tego zalezy. Humphries podsumowal te uwage skinieciem.
— Budowa systemu napedowego postepuje zgodnie z planem?
— Przeciez wiesz o tym wiecej niz ja.
— Zgadza sie — przytaknal.
— Tak tez myslalam. Dan wscieklby sie, gdyby byly jakies opoznienia.
— Amanda nie chce sie ze mna widywac.
Przez moment Pancho milczala, zaskoczona nagla zmiana tematu. Szybko jednak pozbierala sie i odpowiedziala:
— Mandy ma pelne rece roboty. To nie jest dobry moment na zwiazek… z kimkolwiek.
— Chce odwolac ja z tej misji.
— Nie mozesz jej tego zrobic! — wrzasnela Pancho.
— Czemu nie?
— Zrujnujesz jej kariere, dlatego. Udzial w pierwszej misji do Pasa Asteroid: wiesz, jak to wyglada w papierach?
— Ona nie bedzie potrzebowac zadnych papierow. Chce sie z nia ozenic.
Pancho patrzyla na niego. Mowil serio.
— Na jak dlugo? — spytala chlodno.
W oczach Humphriesa pojawil sie gniew.
— To, ze moje poprzednie dwa malzenstwa nie byly udane, nie oznacza, ze mam tak myslec takze o tym.
— Taaaak. Moze.
— Poza tym — mowil dalej Humphries — jesli nawet sie nie uda, Amanda dostanie ode mnie piekna odprawe. Nie bedzie musiala nigdy pracowac.
Pancho milczala. Jesli sie nie uda, rozmyslala, zatrudnisz wszystkich mozliwych prawnikow, zeby zostawic Mandy na lodzie bez centa przy duszy. Jesli sie nie uda, bedziesz nienawidzil jej tak samo, jak dwie pierwsze zony.
— Chce, zebys pomogla mi ja przekonac, zeby za mnie wyszla — oznajmil Humphries.
W umysle Pancho jedna mysl gonila druga. Musisz uwazac, ostrzegla sama siebie. Nie mozesz go zdenerwowac.
— To jest cos, czego nie moge zrobic. To nie jest transakcja. Nie moge jej zmusic do czegos, czego nie chce. Nikt nie moze. Chyba, ze ty.
— Ale ona nie chce sie ze mna widziec!
— Wiem, wiem — odparla z udawanym wspolczuciem. — To dla niej straszny stres, ta misja i w ogole.
— Dlatego wlasnie chce ja odwolac.
— Nie rob jej tego. Prosze.
— Juz podjalem decyzje. Pancho westchnela ze smutkiem.
— Coz, to bedziesz musial o tym porozmawiac z Danem Randolphem. To on tu rzadzi, nie ja.
— Tak zrobie — oswiadczyl twardo Humphries.
— Wolalabym, zebys tego nie robil. Czemu nie mamy poleciec do Pasa? Kiedy wrocimy, Mandy bedzie mogla poswiecic ci cala energie.
— Nie — potrzasnal glowa Humphries. — Mozecie nie wrocic.
— Wrocimy.
— Mozecie nie wrocic. Nie chce jej stracic.
Pancho spojrzala mu w oczy. Byly nadal zimne, nieprzeniknione, jak oczy profesjonalnego szulera, ktorego kiedys znala, zarabiajac na studia na Uniwersytecie Nevady w jednym z kasyn Las Vegas. To nie byly oczy zakochanego amanta. Nie byly to oczy kogos, komu zaraz peknie serce.
— Lepiej porozmawiaj z Randolphem — rzekla.
— Porozmawiam.
Czujac niepokoj i strach przed tym, co moze sie przydarzyc Mandy, Pancho wstala. Humphries tez sie podniosl i wtedy zauwazyla, ze jest nizszy, niz myslala. Spojrzala w dol na jego sandaly. Ach, to dlatego, bardziej eleganckie buty musialy miec grube podeszwy.
— Poza tym — rzekl Humphries twardym glosem — ktos wlamal sie do moich prywatnych plikow.
Byla szczerze zaskoczona, ze udalo mu sie tak szybko to wykryc. Chyba widac to bylo po jej twarzy.
— Randolph jest sprytniejszy, niz mi sie wydawalo, ale nic mu z tego nie przyjdzie.
— Chcesz powiedziec, ze to on sie do ciebie wlamal?
— A ktoz inny? Ktos z jego ludzi, to jasne. Masz sie dowiedziec, kto to zrobil. I jak.
— Nie potrafie tego zrobic! — krzyknela Pancho.
— A czemu nie?
— Zlapia mnie. Nie znam sie na komputerach. Przez dluga, niemila chwile swidrowal ja oczami.
— Dowiedz sie, kto to zrobil. I jak. W przeciwnym razie…
— W przeciwnym razie co?
Ze zlosliwym usmieszkiem, Humphries odparl:
— W przeciwnym razie cos wymysle.
Biuro Astro Corporation
— Jesli znajdzie konto, ktore zalozylam, zeby placil za utrzymanie mojej siostry w pojemniku kriogenicznym, jestem ugotowana — oswiadczyla Pancho, przechadzajac sie po biurze Dana.
Siedzac za biurkiem, Dan odparl:
— Kaze George’owi skasowac ten program. Astro moze placic za utrzymanie twojej siostry.
Pancho potrzasnela glowa.
— To tylko przyciagnie jego uwage.
— Jesli skasujemy cala procedure, to nie. Nigdy sie nie dowie.
— Nie — upierala sie Pancho. — Nawet tego nie dotykajcie. Na pewno to zauwazy.
Dan widzial, jak bardzo ja to poruszylo.