Tulo’stenaloor zerknal na odczyty sensorow i szarpnal swoj kolczyk; mial lepsze rzeczy do roboty niz zdobywac umiejetnosci, ktore inni juz posiadali.
— Ile mamy czasu?
— Niewiele — odparl z namyslem Goloswin. — Przygotowuja sie do strzalu.
Estanaar spojrzal na krwistoczerwony owal na planie i westchnal. Poswiecil cale lata na nauke odczytywania map, a teraz tego zalowal. Mogl bez trudu wyobrazic sobie skutki dzialania tej piekielnej broni.
— A promieniowanie?
— Wysokie — przyznal technik. — Strefa bezposredniego trafienia bedzie sie rozciagac w gore doliny, prawie do miasta Dillard. Glowny izotop, wegiel 13, ma wysoki stopien jonizacji i spowoduje uszkodzenia cieplne przy absorpcji. Wedlug mojego modelu, straty oolt przechodzacych przez te strefe w pierwszej godzinie wyniosa dwadziescia procent, potem z kazda nastepna godzina beda o jeden procent mniejsze. Ludzie, oczywiscie, sa bardziej delikatni; nie beda mogli wejsc do strefy bez oslony przez co najmniej dziesiec dni. — Zatrzepotal grzebieniem i z rozbawieniem klapnal paszcza. — To bardzo… Jak to ludzie mowia? To bardzo elegancka bron. Owszem, ma przerazajaca sile, ale na jakis czas uniemozliwia wejscie w pole razenia. Grunt oczysci sie za miesiac czy dwa, przynajmniej na tyle, by wrocilo tam zycie. To bardzo elegancka bron.
— To straszne. — Tulo’stenaloor odwrocil sie z warknieciem do swojego oficera operacyjnego. — Wyciagnac stamtad wszystkie sily estanaral, ktore da sie wycofac, i poslac w to szalenstwo tylko miejscowych. Zaczac opracowywac plan naszych ruchow po ataku; do tej pory uderzalismy na ludzi falami, co dawalo im czas, zeby sie pozbierac. Niech sily estanaral atakuja teraz na zmiane z miejscowymi, zeby szturm odbywal sie jednym ciaglym strumieniem.
Oficer operacyjny pokiwal lbem i wystukal cos na klawiaturze swojej jednostki sensorow.
— Wiekszosc estanaral byla przygotowana na wykorzystanie okazji do ataku, wiec stoi z dala od rejonu, gdzie uderzy bron, Ale koncza nam sie lokalne jednostki.
— Nie wiemy, gdzie dokladnie uderza ludzie — powiedzial po chwili Tulo’stenaloor — dopoki tego nie zrobia. Czesc przezyje. To wystarczy. — Znow klapnal grzebieniem i wlaczyl komunikator. — Orostanie.
Orostan prychnal, kiedy jego komunikator rozswietlil sie.
— Tak, estanaarze.
— Ludzie zamierzajac wystrzelic w strone Gap z tej piekielnej broni. — Tulo’stenaloor strescil pokrotce sytuacje i zamilkl, czekajac na reakcje.
Orostan klapnal w podnieceniu grzebieniem i parsknal.
— Ile uzupelnien strace?
— Okolo polowy — przyznal wodz.
— Za duzo. Ta piekielna SheVa zostala wzmocniona, opancerzona i ma wiele roznych rodzajow broni, a nie tylko jeden. Zajela pozycje niedaleko Doliny Savannah i pozera oolt, jakby to byly
— To ty miales ja zatrzymac — przypomnial Tulo’stenaloor — a nie ona ciebie.
— Staram sie — warknal Orostan. — Moje druzyny czekaja, az przejedzie przez przelecz. Mysle, ze ma slabo bronione boki, wiec mozemy zniszczyc jej kola i gasienice, To ja zatrzyma kawalek przed miejscem, z ktorego moglaby ostrzelac przelecz. Ale to ty miales zajac i utrzymac przelecz, estanaarze. A przy takim oporze, jaki stawiaja ludzie — ten pomiot piekiel, oby demony pozarly ich dusze — potrzebuje wiecej sil.
— Pracuje nad tym — odparl Tulo’stenaloor — ale, jak mowia ludzie, to kompletny syf.
— Co za syf — szepnela Cally. — Jestem o wiele za mloda, zeby umierac.
Udalo jej sie oderwac od Posleenow, ale w dalszym ciagu tropili ja jak posokowce. Teraz rozproszyli sie wokol jej kryjowki, idac w gore zbocza.
— Papa nie dalby sie wpedzic w taka pulapke — mruknela, sprawdzajac ilosc nabojow. Nie miala granatow i zostaly jej tylko dwa magazynki, z tego jeden czesciowo pusty. Po prawej stronie miala Posleenow, tak ze gdyby probowala tamtedy sie wymknac, dopadliby ja. Tak samo bylo po lewej. Za nia byla jednolita sciana. Jak to bylo w tym starym zarcie? „I tak sobie siedze… Czy sie balem? Jasne, balem sie, ze ktorys ucieknie.”.
Cos zaszelescilo w krzakach w dole, wiec skierowala w te strone bron.
— No, pora „zdjac” jeszcze jednego — westchnela, przyciskajac policzek do kolby. Kiedy brazowozolty pysk wychynal z zarosli, podciagnela luz na spuscie. To byl Wszechwladca.
Nie moze zniszczyc wszystkich Posleenow na swiecie, ale moze zabic przynajmniej tego jednego.
Dowodca druzyny zatrzymal sie i podniosl piesc, opadajac do polprzysiadu. Przed nimi, miedzy drzewami, rozlegl sie wystrzal karabinowy, a potem trzask ognia karabinow Gaussa, przetykany lomotem dzialka plazmowego.
Major Alejandro Levi byl od niepamietnych czasow Cyberpunkiem. Zostal zwerbowany tuz po szkole, podobno dlatego, ze byl finalista Stypendium Westinghouse’a i obronca druzyny futbolowej. W ciagu dziesiecioleci bral udzial w wielu trudnych misjach, ale wloczenie sie po nuklearnym polu bitwy pelnym Posleenow, wrogo nastawionych ludzi i potencjalnie wrogo nastawionych „innych” bilo je wszystkie na glowe.
Obejrzal sie za siebie, potem spojrzal w bok i nagle wyciagnal lewa reke i zacisnal na czyms niewidocznym.
— Co my tu mamy? — szepnal, patrzac na Himmita, ktory tymczasem wylaczyl kamuflaz i owinal ramiona wokol swojego ciala. — Szpiegowales nas, tak?
— Szpiegowalem dla was — zagwizdal Himmit w znosnym angielskim. Stworzenie dorownywalo wzrostem czlowiekowi, ale bylo lzejsze i przypominalo symetryczna zabe. Mialo czworo „ramion” rozmieszczonych na przeciwleglych krancach ciala i wiazka zmyslowa przebiegajaca w poblizu jego srodka. Po obu stronach wiazki znajdowala sie para oczu.
Alejandro trzymal obcego za delikatne wglebienie ciemieniowe; wystarczyl jeden ruch silnych ludzkich rak, aby zadac smiertelny cios.
— Jestes tu z tego samego powodu co ja!
— Skad mam to wiedziec? — Cybers lekko poluzowal chwyt.
— Jestes tu po to, zeby zabrac Cally O’Neal i Michaela O’Neala Seniora — odparl obcy. — Ale sie spozniles.
— Byly straszne korki — powiedzial sucho Alejandro. — Gdzie oni sa?
— Michael O’Neal Senior zostal pochwycony przez fale cisnienia po detonacji i odniosl smiertelne rany. Cally O’Neal wlasnie walczy z grupa Posleenow. Mysle, ze znalazla sie w pulapce.
— O’Neal nie zyje? — spytal dowodca druzyny, krecac glowa.
— „Nie zyje” to bardzo niescisle okreslenie. W tej chwili znajduje sie na pokladzie mojego statku.
Normalnie Himmit odpowiadalby na takie pytanie przez caly dzien. Najwyrazniej musial byc wzburzony, skoro tak szybko udzielil odpowiedzi. A moze to dlatego, ze palce Cybersa wbijaly sie w jego himmicki odpowiednik nosa.
— Ilu jest Posleenow?
— Mniej niz kiedy zaczela. To wyjatkowy podczlowiek.
— Ilu i gdzie? — powtorzyl Levi, zwiekszajac lekko nacisk.