strone wzgorza, na ktorym lezal general, i pokrecil glowa.
— Nie!
Arkady wzial gleboki oddech i strzelil. Pocisk kaliber piecdziesiat zrykoszetowal od muru za szeregowcem i rozerwal mu brzuch w fontannie krwi i wnetrznosci.
— Ty za nim! Wylaz na droge! Ale juz!
Zolnierz wyszedl, a wtedy Arkady’emu w koncu udalo sie wypatrzyc Posleena. Wystarczyla jedna kula.
Kiedy wrocil do kompanii, zobaczyl starszego sierzanta sztabowego stojacego z wymierzonym w kapitana karabinem.
— Gdyby pan zrobil to, co do pana nalezy, ten chlopak by zyl — powiedzial zimno. — Jesli pana ludzie nie chca sie ruszac, trzeba ich do tego zmusic. Jesli nie sluchaja rozkazow, trzeba ich do tego zmusic. Daje panu druga szanse. Ruszaj pan dalej ta droga. Jesli pan nie da rady, znajde kogos, kto sobie poradzi. A jesli bede musial pana odwolac, to jedynie w worku na zwloki.
Odwrocil sie do snajpera i rzucil mu pietnastokilogramowy karabin.
— Naucz sie tego uzywac. Jesli myslisz, ze mozesz do mnie strzelic, niech to przynajmniej bedzie twoj najlepszy strzal.
Wiesci o tym, co sie wydarzylo, szybko sie rozeszly.
Po tym jak atomowka „zalatwila” wiekszosc Posleenow, a na niedobitki uderzyly sily od strony Rabun, dywizja dotarla do przeleczy. Po drugiej stronie poszlo juz jak z gorki. Simosin odwolal calkiem sporo ludzi, a ci, ktorych wyznaczyl na ich miejsce, odwolali jeszcze wiecej, ale dywizja w koncu zaczela dzialac. General slyszal jeszcze o dwoch ofiarach wlasnego ognia, z czego jeden strzal byl skierowany z przodu do tylu, a nie odwrotnie, ale mial to gdzies. Kiedy tylko przelecz zostala oczyszczona, wyslal batalion abramsow i bradleyow na zwiad. Przy niewielkim oporze zdobyli Dillsboro, a potem pod coraz ciezszym ogniem potoczyli sie droga do Green’s Creek. Nowo mianowany oficer artylerii w koncu znalazl ludzi, ktorzy potrafili trafic w cos mniejszego od stodoly, a oficer logistyki wreszcie sie polapal, jak ma przemieszczac ciezarowki. Trzeba im bylo tylko wyjasnic, ze powinni zapamietac dotychczasowe nauczki, w przeciwnym bowiem razie dostana nowe.
General nie lubil zgrywac sukinsyna i bardzo mu sie nie podobalo, ze zabil tamtego biednego, samotnego szeregowca. Ale ten jeden pocisk wyrwal dywizje z marazmu lepiej niz dwa miesiace szkolenia czy zabicie co dziesiatego czlowieka.
Pod Green’s Creek jednak znow ich zatrzymano, i to na dobre. Czolo dywizji dalo sie posiekac na kotlety, probujac wypchnac Posleenow z ich pozycji w Dolinie Savannah. Nastepna brygada takze poniosla ogromne straty, zajmujac wyzej polozone tereny, ale im sie udalo. Powaznym problemem bylo to, ze zamiast rozproszonych na skutek nuklearnego ostrzalu Posleenow dywizja miala do czynienia z nie konczacymi sie swiezymi silami, ktore bezustannie wylewaly sie z przelaczy Rocky Knob. Simosin tracil ludzi w zastraszajacym tempie, a obcych przybywalo i przybywalo. Wreszcie pojawila sie SheVa.
General mial juz z nia do czynienia, ale pierwszy raz widzial ja tak odszykowana. Na szczycie wiezy bylo zamontowane cos, co wygladalo jak MetalStormy 105, a na przodzie byl jakis dodatkowy pancerz. Tryskajaca z czolgu fontanna wody byla widoczna z odleglosci wielu kilometrow. Najwyrazniej w Scott’s Creek mialo miejsce cos wiecej niz tylko pospieszna naprawa.
Jesli czolg przyjalby bezposredni ostrzal, a wygladal tak, jakby mogl, i strzelalby w glab doliny, Simosin moglby natarciem ze swoich obecnych pozycji zepchnac Posleenow az na sam kraniec Doliny Savannah. Tamtejsze uksztaltowanie terenu bardziej sprzyjalo obronie, a przy ostrzale atomowym z SheVy dywizja moglaby sie przebic.
— Synu, jedz do drugiego batalionu — powiedzial general. Mial zwyczaj objezdzac pole bitwy i wszyscy wiedzieli, ze Pan General w kazdej chwili moze pojawic sie w najmniej oczekiwanym miejscu. — Zobaczmy, czy znajdziemy centrum dowodzenia batalionu.
— Tak jest, sir.
Dowodcy batalionow zaczeli dowodzic z pierwszej linii; tylko w ten sposob mogli miec pewnosc, ze zolnierze robia to, co im kazano. A poniewaz mozna tam bylo rowniez spotkac generala, chowanie sie. na tylach nie wchodzilo w gre.
Oznaczalo to, ze kierowca musi pojechac zasranym humvee prosto pod ogien Posleenow. Znowu.
Ale nie zamierzal powiedziec temu zimnemu, rozgniewanemu oficerowi „nie”.
Wolalby rzucic sie ze scyzorykiem na Posleenow.
11
— Jakis chrupek lazi nam pod lewa gasienica — mruknal Reeves. Teren, przez ktory jechali, byl wystarczajaco trudny nawet bez zawracania sobie glowy chrupkami.
Droga do miejsca, w ktorym pulkownik Roberts chcial miec SheVe, byla niewiele dluzsza niz sam czolg, ale rownie dobrze moglaby prowadzic na ksiezyc. Gdyby SheVa probowala tam dojechac po linii prostej, zarylaby sie przodem w cos, co wszyscy nazwaliby dolina, a co dla czolgu bylo po prostu rowem.
Dlatego najpierw trzeba bylo powoli zjechac lagodniejszym zboczem na zachod, potem ostro skrecic w lewo, majac nadzieje, ze gasienice przekopia sie przez urwisko, a nie ugrzezna, a potem nalezalo znow podjechac w gore. Proste i jasne. Mozna to porownac do proby zaparkowania suburbana, majac po piec centymetrow luzu z kazdej strony.
A jesli chrupek sie nie ruszy, kiedy Reeves zjedzie na dol, zostanie z niego mielonka.
Pulkownik Mitchell spojrzal na monitor i zmarszczyl brew. Ten ktos najwyrazniej zmierzal w strone wlazu.
To byl general targajacy ze soba wielka teczke — kiedys nazywalo sie to teczkami na probki — w towarzystwie kobiety w stopniu kapitana. General mierzyl okolo metra osiemdziesieciu i byl prawie tak samo szeroki w barach; jego mundur byl tak opiety, jakby szwy zaraz mialy peknac. Czesc tej masy stanowil tluszcz, ale wiekszosc to byly jednak miesnie.
Kapitan byla niewysoka, mierzyla najwyzej metr piecdziesiat piec, miala ciemne wlosy i zielone oczy. Najbardziej jednak rzucal sie w oczy jej biust; przod jej munduru wygladal tak, jakby przywiazala sobie do piersi zrolowany spiwor. Po chwili Mitchellowi udalo sie oderwac wzrok od biustu kobiety i spojrzec jej w oczy; byly jeszcze bardziej intrygujace niz figura. Po kolejnej chwili oderwal wzrok od jej postaci i zasalutowal generalowi.
— Kawal drogi jak na starego czlowieka — rzekl general, odwzajemniajac salut. — Arkady Simosin. Na obecna chwile jestem dowodca sto czterdziestej siodmej.
— Panie generale, nie musial pan tu wchodzic! Gdybym wiedzial, ze to pan, zszedlbym na dol.
— Nic sie nie stalo, pulkowniku, ma pan lepsza sale odpraw w ladowni niz my gdziekolwiek indziej. — General wskazal towarzyszaca mu oficer. — Kapitan LeBlanc jest dowodca tutejszego batalionu.
— Kapitan? — spytal Mitchell. — Dowodca batalionu? Przeciez ona jest z wywiadu!
— Ostatnio mielismy duzo gwaltownych odwolan — powiedziala zimno LeBlanc. Glos miala tak cichy, ze pulkownik musial wytezac sluch, co dodawalo znaczenia jej slowom.
— I kilka zgonow — dodal general. — Kapitan LeBlanc zostala tymczasowym dowodca i okazalo sie, ze jest najlepszym czlowiekiem do tej roboty.
— Niech pan to powtorzy, jak nam sie uda ten numer — powiedziala kapitan. — Rozumiem, ze zamierza pan przejechac po moich ludziach, pulkowniku?
— Nie, jesli mozemy cos na to poradzic — odparl Mitchell, wywolujac na glowny ekran mape okolicy. — Musimy wjechac na ten szczyt — ciagnal, podswietlajac omawiany punkt. — Potem zjedziemy na poludniowy zachod, a pozniej znowu wjedziemy na gore.