ognia.
Arkady wlasnie zaczal przysypiac — wczorajszy dzien byl dlugi i meczacy — kiedy szef sztabu korpusu, ktory przychodzil tu codziennie i wyjatkowo jeszcze nie chrapal, wstal i ze zdecydowana mina przerwal prezentacje.
— Dzieki, Jack, to bylo jak zwykle swietne, ale sto dziewiecdziesiata trzecia donosi o ciezkim szturmie na Mur przy drodze miedzystanowej 40. Mysle, ze wszyscy powinnismy wrocic na stanowiska i wreszcie zaczac zarabiac na swoj zold.
Ciezki szturm Posleenow oznaczal tysiace poleglych, a nawet mogl sie zakonczyc — gdyby zolnierze sie nie spisali — upadkiem miasta i milionami cywilnych ofiar. Mimo to widac bylo, ze wszyscy na sali z trudem powstrzymuja sie od wiwatowania. Udalo im sie uniknac reszty prezentacji artylerii korpusu! Hura!
Sto dziewiecdziesiata trzecia dywizja mocno ucierpiala, ale sto czterdziesta siodma, w ktora byl wymierzony drugi atak, praktycznie przestala istniec. Poniosla straty rzedu ponad piecdziesieciu procent, i gdyby nie jedna z rezerwowych dywizji, Mur by padl.
Kiedy tylko straty dywizji uzupelniono swiezymi rekrutami, Arkady wywalil do kosza program ich szkolenia i zajal sie tym, zeby poborowi nabrali bieglosci jedynie w podstawowych umiejetnosciach bojowych. Dowodca dywizji protestowal, twierdzac, ze taki program stoi w sprzecznosci z polityka sil naziemnych, i mial racje. Ale wybor byl prosty: albo dywizja bedzie zupelnie nie przygotowana, albo bedzie w stanie przynajmniej utrzymac sie na umocnionych pozycjach.
Dywizja byla akurat w samym srodku szkolenia, kiedy Posleeni uderzyli na Rabun Gap i Asheville.
Szturm zmusil sto dziewiecdziesiata trzecia, ktora akurat byla w fazie odpoczynku, do natychmiastowego przejscia na front. Sto czterdziesta siodma poszlaby za nia, ale Posleeni zajeli Rabun Gap i zaczeli zblizac sie od tylu do Asheville.
Dowodca korpusu nie mial wiec wyjscia — wystawil sto czterdziesta siodma, zeby sprobowala zatrzymac obcych zblizajacych sie od strony Rabun. Korpus Rabun zebral powazne ciegi po niespodziewanym ataku oraz kilku atomowych eksplozjach zniszczonej SheVy i ladownikow, ktore jej siostra zestrzelila podczas odwrotu. Cala jednostke trzeba bylo zastapic nowa albo odtworzyc.
W tym czasie korpus Asheville mial za zadanie „oprocz innych obowiazkow” wypchnac prawie milion obcych z doliny i odsunac ich od waskiej nitki autostrady miedzystanowej 40, ktora jako jedyna utrzymywala jeszcze Asheville przy zyciu.
To byla robota dla Dziesieciu Tysiecy, dla pancerzy wspomaganych. To bylo zadanie dla elitarnej piechoty zmechanizowanej, z ciezkim wsparciem artyleryjskim.
A tymczasem dostala je sto czterdziesta siodma.
Dywizja zabrala sie do tego niewiarygodnie wolno, tak ze Posleeni zdazyli zajac bardzo wazna przelecz Balsam Pass i odciac nie tylko wieksza czesc korpusu Rabun, ale takze jedyna SheVe, ktora mogla wesprzec kontrofensywe.
Sto czterdziesta siodma sprobowala w koncu szturmu na przelecz. Probowala i probowala. Nie ponosila przy tym duzych strat, ale jednak bylo ich za duzo jak na osiagane rezultaty. Poniewaz od chwili odwolania ostatniego oddzialu z tylow Arkady nie mial nic do roboty, dowodca korpusu poslal go tam, zeby sie zorientowal, co sie dzieje. Simosin zastal to, czego sie spodziewal. Autostrada 74 byla w strone Balsam Pass zakorkowana dluga linia pojazdow, a wzdluz drogi maszerowali w dwuszeregach zolnierze. Zaden pojazd nie stal w szyku obronnym, zaden z zolnierzy nie wiedzial, co ma robic, dokad idzie ani co w ogole sie dzieje. Wszyscy byli ponurzy i nieszczesliwi, ze wyciagnieto ich z wygodnych koszar.
Kwatera glowna dywizji wygladala jeszcze gorzej. Simosin przypomnial sobie przeczytany gdzies opis Brytyjskich Sil Ekspedycyjnych podczas pierwszej bitwy o Francje. Pisano tam na temat generalow, ktorzy „snuli sie po namiocie dowodzenia, szukajac sznurka”. Byl przekonany, ze to zart, dopoki nie zobaczyl, jak dowodca sto czterdziestej siodmej dywizji pyta wszystkich, czy nie maja zatemperowanego olowka, a tymczasem z kieszeni wystaje mu dlugopis.
„Front” nie wygladal o wiele lepiej. Batalion wyslany do odbicia przeleczy rozpoczal wstepne natarcie bez rozpoznania, dlatego kilka pierwszych ciezarowek pelnych zolnierzy wjechalo prosto w zasadzke. Zostali zatrzymani doslownie przez jednego Posleena. Zginelo nie wiecej niz pluton zolnierzy, ale nagle wszystkie jednostki przerazily sie, ze Posleeni moga byc wszedzie!
Dowodca batalionu wahal sie, co robic, oficer rozpoznania byl skonczonym durniem, a oficer wykonawczy doznal zalamania nerwowego. Wydany kompaniom rozkaz natarcia zostal zignorowany, gdyz dowodcy kompanii nie potrafili podniesc swoich ludzi z ziemi. Wezwanie ognia artyleryjskiego doprowadzilo do ostrzelania wszystkiego z wyjatkiem celu, w tym zolnierzy z pierwszych szeregow. W koncu samotny Posleen zostal trafiony pociskiem z mozdzierza i kilku zolnierzy zaczelo sie czolgac do przodu, mimo ze mieli do pokonania prawie cztery tysiace metrow.
Arkady wrocil do kwatery korpusu, gdzie w krotkich i dosadnych slowach okreslil sytuacje na przeleczy. Po chwili dowodca korpusu podyktowal krotka notatke.
„General dywizji (tymcz.) Arkady Simosin mianowany dowodca sto czterdziestej, siodmej dywizji piechoty na miejsce generala Wilsona Mosera. General Wilson Moser odwolany”.
— Arkady, ma pan dwadziescia cztery godziny na dojscie do Rabun Gap — powiedzial dowodca.
— Bedzie niewesolo.
— Mam to gdzies. Niech pan dojdzie do Rabun albo chociaz w poblize, a te gwiazdki nie beda tymczasowe.
W ten oto sposob Simosin dostal druga szanse. I mogl sie przekonac, ze niezaleznie od tego, jak trudna byla pierwsza szansa, druga zawsze jest trudniejsza.
W kwaterze glownej dywizji wreczyl generalowi Moserowi notatke o mianowaniu go dowodca. Potem wydal szefowi sztabu kilka rozkazow.
— Opanowac mi ten burdel. Jesli uslysze choc jeden glos histerii, zastrzele. Jesli zobacze jednego uciekajacego oficera, zastrzele. Jesli mapy nie beda skorygowane, zastrzele pana. Idziemy do Rabun Gap. Jesli dojde tam chocby tylko z jednym plutonem, to przynajmniej bedzie to pluton, ktory wie, co robi.
Potem pojechal na front. Prowadzaca kompania znow utknela na kolejnej posleenskiej zasadzce.
— Padnij, panie generale! — krzyknal kapitan. Od strony drogi dal sie slyszec trzask wystrzalow, ale pociski poszly gora.
— Kapitanie, czy dookola gina pana ludzie?
— Nie, sir.
— Tylko wtedy nalezy padac na brzuch, kapitanie.
Kompania kulila sie po obu stronach drogi, wciaz w szyku przemarszowym. Nikt nie probowal podejsc dalej.
General wyparzyl na poboczu kompanijnego snajpera, przyciskajacego do piersi barreta kaliber .50.
— Synu, umiesz z tego strzelac?
— Tak jakby…
— Dawaj.
Zabral karabin i plaszcz maskujacy, a potem zsunal sie z nasypu do rowu, niemal lamiac noge w kostce.
Row znajdowal sie po lewej stronie drogi; po prawej bylo niemal pionowe urwisko, a w dole plynal strumien. General wbiegl na wzgorze po prawej; na szczycie zdal sobie sprawe, jak bardzo traci sie kondycje po osiemnastogodzinnych dniach pracy bez urlopow. Zarzucil na glowe plaszcz maskujacy i podczolgal sie do przodu.
Posleen prawdopodobnie siedzial jakies piecset metrow dalej, ale Simosin za cholere nie mogl go wypatrzyc. Wytezal wzrok, ale poniewaz wszyscy zolnierze siedzieli pod oslona, obcy nie strzelal.
— Kapitanie! — zawolal do dowodcy kompanii. — Niech jeden z pana ludzi sie podniesie!
— Co?!
— Musze zobaczyc, gdzie jest ten Posleen. Niech jeden z pana ludzi mu sie pokaze.
— Chyba… — Zapadla chwila ciszy. — Chyba sie nie zgodza!
— Dobra — odparl general i wpakowal kule w mur obok glowy zolnierza na szpicy. — Ty! Wyjdz na droge. Kiedy Posleen strzeli, znow mozesz sie schowac.
Widzial wyraznie twarz zwiadowcy. Chlopak mial jakies siedemnascie lat i byl przerazony. Spojrzal w