— Czternastu, siedemdziesiat piec metrow stad — odparl Himmit, wskazujac kierunek. — Sa rozproszeni. Cally siedzi za oslona na gorze, ale jesli sie poruszy…
— Wszechwladca?
— Jeden kessentai, karabin plazmowy. Uzywa przenosnych sensorow, ale nie posluguje sie nimi zbyt skutecznie; sprawia wrazenie przyzwyczajonego, ze zawsze ktos za niego celuje.
Cybers wyprostowal sie i wykonal serie gestow, wskazujac, ze druzyna ma sie rozproszyc, przygotowac do starcia z wrogiem i wylaczyc wszystkie elektroniczne urzadzenia. To ostatnie bylo wyjatkowo przykre, ale czujniki Wszechwladcow wykrywaly najlzejsze emisje, nawet tlo.
Levi patrzyl, jak jego ludzie pojawiaja sie pozornie znikad — ze splesnialych lisci, kory drzewa, krzakow. Cyberpunkowie juz przed wojna z Posleenami cwiczyli wkraczanie na teren wroga i niszczenie systemow bojowych, ktorych nie dalo sie „zhackowac” na odleglosc. Poruszali sie jak cienie na polu bitwy, jak duchy, najgrozniejsze na ziemi, smiertelnie niebezpieczne duchy. Teraz okaz sie, czy takze najszybsze.
Himmit patrzyl, jak komandosi znikaja w zaroslach, a potem ruszyl naprzod, pozostajac jednoczesnie caly czas w ukryciu. Za nic nie moze tego przegapic. Coz to bedzie za opowiesc!
Cholosta’an ostroznie zrobil krok do przodu. Odkad dziewczynka wylaczyla ostatnie urzadzenie elektroniczne, zgubil ja. Moze uciekla na szczyt wzniesienia, ale na stromym, odslonietym zboczu prawdopodobnie by ja zobaczyli. Najpewniej schowala sie w krzakach u podnoza urwiska. Jesli tak, wkrotce ja dopadna.
Wczesniej widzial ja tylko przelotnie i mogl stwierdzic, ze to ludzka samica, jak powiedzialby Tulo’stenaloor.
Teraz na widok lufy jej karabinu zdazyl jeszcze pomyslec: To pisklak?!
Tulo’stenaloor klapnal grzebieniem na widok otrzymanej informacji.
— Juz po Cholosta’anie — mruknal jego oficer operacyjny.
— Rzeczywiscie, juz po nim — powiedzial estanaar. — I po planie zatrzymania uzupelnien dla oddzialu threshkreen czy nawet uderzenia na nich od tylu, biorac pod uwage, ze wszystkie pozostale sily w dolinie zbieraja sie, zeby zatrzymac SheVe.
— Sytuacja jest prosta — ciagnal. — Jesli zniszczymy threshkreen na przeleczy, mozemy wyslac do Gap tyle sil, zeby zniszczyc SheVe. A kiedy zniszczymy SheVe, w koncu rozwalimy wszystkich threshkreen. Jesli nam sie ani jedno, ani drugie nie uda… przegramy.
— Jak na razie wcale nie idzie nam lepiej niz Orostanowi — stwierdzil essthree.
— Tak, to prawda. Naszym zadaniem jest zniszczyc threshkreen na przeleczy. Musimy rownomiernie wprowadzac nasze wojska do bitwy. Uderzamy nieregularnie, falami, a to daje ludziom czas na zebranie sil.
— Tak, estanaarze — powiedzial z powatpiewaniem pomniejszy oolt’ondai — ale pytanie brzmi, jak to zrobic. Za kazdym razem kiedy ustawi sie oolt w szeregi, zaczynaja nacierac… nierowno, niektorzy szybko, niektorzy wolno. To stad biora sie przerwy w szyku.
— Niech elitarni oolt’ondaiowie ustawia swoje oddzialy wzdluz trasy. Jesli jeden z maszerujacych do bitwy oolt natknie sie na ogien threshkreen i zostanie zniszczony, nastepny natychmiast bedzie mogl zajac jego miejsce. To zapewni ciaglosc, o ktora nam chodzi.
— Poczekajmy, az wybuchnie piekielna bron, estanaarze.
— Tak, ruszymy zaraz po tym — prychnal Tulo’stenaloor. — Po co marnowac wiecej oolt niz musimy?
Cally wstrzymala ogien, kiedy zolta czaszka zniknela pod gradem pociskow kaliber 7.62, i przesunela lufe w prawo, gdzie mogl sie kryc kolejny Posleen. Ale kiedy znow sciagnela luz spustu, uslyszala serie stlumionych pukniec, a potem wsciekly loskot karabinu Gaussa, ktorego pociski zrykoszetowaly od skaly nad jej glowa.
Z tego, co wiedziala, najblizszymi walczacymi ludzmi byl batalion jej taty albo reszta jej grupy. Ale nikt z nich nie uzywal broni z tlumikiem. A wiec kto tam jest? Wrog czy przyjaciel?
Wiele lat temu przyslano do ich domu zabojce, zeby zabil Pape O’Neala, i zginal tylko dlatego, ze nie docenil umiejetnosci osmioletniej dziewczynki. Ale to nie znaczy, ze nie moga pojawic sie nastepni. Zgoda, pomysl wyslania zabojcy w sam srodek nuklearnego pobojowiska jest pewna przesada, ale trudno mowic o paranoi, kiedy ktos naprawde chce cie zabic.
Cally uslyszala dobiegajacy z dolu szelest, a potem nad zabitym Posleenem pojawil sie czlowiek.
Byl to zolnierz oddzialow specjalnych. Mial na sobie — prawdopodobnie to byl „on” — kamuflaz, a na plecach maskujaca siatke. Na oczach Cally zrobil krok w bok i nagle zniknal. Przez chwile wytezala wzrok, az wreszcie uswiadomila sobie, ze ten krzak widoczny pod jedna z topoli to on. Byl niezly, prawdopodobnie nawet lepszy niz Papa. Patrzyla, jak powoli rusza przed siebie, sprawdzajac kazdy centymetr ziemi, a potem znow sie zatrzymuje.
Alejandro zatrzymal sie, kiedy poczul slaby zapach czlowieka. Powinien byl wyczuc go wczesniej, ale stlumil go smrod zabitych Posleenow.
U podnoza wzgorza prawie nie bylo wiatru, powietrze bylo wilgotne, chlodne i nieruchome. Ale czul, ze gdzies tam lezy czlowiek i poci sie, jakby… jakby mial za soba dlugi, forsowny bieg.
Levi rozejrzal sie, ale nikogo nie widzial. Z tej odleglosci dziewczyna powinna byc widoczna jak gora. Albo on sie zestarzal, albo ona miala za soba zaawansowany kurs zwiadu.
— Cally O’Neal? — szepnal.
— Jeden niewlasciwy ruch i juz po tobie — uslyszal.
Alejandro westchnal i spojrzal w kierunku, z ktorego dobiegal glos. Dziewczyna lezala pod siatka maskujaca przyrzucona liscmi. Levi zdziwil sie, jak udalo jej sie nie poruszyc sciolki, ale zaraz potem uswiadomil sobie, ze strzasnela liscie z rosnacej nad nia malej brzozki. Sprytnie.
— Przyslano mnie, zebym cie stad zabral — powiedzial, prostujac sie i kierujac MP-5 w bok.
— Jasne. — Cally uslyszala cichy szelest z boku i zrozumiala, ze jest brana w kleszcze. — Jesli twoj kumpel podejdzie blizej, bedziecie mogli sie przekonac, ilu was dam rade „zdjac”. Zaczne od ciebie.
— Chyba jestesmy w impasie — powiedzial Alejandro. — Ty mi nie ufasz, a ja nie wiem, jak cie przekonac.
— Ale ja wiem — szepnal jakis glos z gory.
Cally zamarla, kiedy nagle w powietrzu pojawil sie Himmit i opuscil na ziemie.
— Panno O’Neal, jestesmy tu po to, by pani bronic — zagwizdal. — Nie mamy na to zadnych dowodow, ale daje pani slowo czlonka klanu Fos, ze nie stanie sie pani krzywda. Za pietnascie minut rozpocznie sie tutaj ostrzal jadrowy…
— Co?! — krzyknela Cally, ale zagluszyl ja Cyberpunk.
— Wszyscy do mnie! — wrzasnal. — Gdzie jest wycelowany?
— Jest wycelowany w Gap, majorze Levi — powiedzial Himmit, znow znikajac w kamuflazu; jego glos wydawal sie oddalac. — Zasieg wybuchu jest… duzy. Miejsce, w ktorym sie znajdujemy, nalezy uznac za epicentrum wybuchu o sile dwoch megaton.
— Czekaj! Czy twoj statek moze nas stad zabrac?
— Ach, wiec teraz mi pan ufa — odezwal sie Himmit sposrod korony drzewa. — Mozecie z nami leciec albo nie. Wybor nalezy do was.
— Z drogi, komandosie — powiedziala Cally, gramolac sie na nogi i zerkajac na kompas. — Za wolno sie ruszasz.