Arkady Simosin przez chwile patrzyl na radio, a potem wzruszyl ramionami.
— Jedziemy za wami.
— Synu — rzekl do kierowcy bradleya, w ktorym wlasnie siedzial — jesli nie dogonisz tej SheVy, zanim dojedzie do polowy doliny, kaze cie rozstrzelac.
— Tak jest, sir! — odparl kierowca, wrzucajac bieg. — Zaden problem — dodal z drapieznym usmiechem, kiedy dowodca wlaczyl silowniki uzbrojenia. Bradley byl modelem zwiadowczym wyposazonym w podwojne dzialka Gatlinga kaliber 7.62 i byl gotow rozpoczac zniwa.
Simosin odepchnal na bok radiowca i wlaczyl czestotliwosc dowodzenia dywizji. W sluchawkach slychac bylo niewyrazne rozmowy pol tuzina dowodcow, ale general natychmiast je uciszyl.
— Wszystkie jednostki, DO ATAKU! TERAZ, TERAZ, TERAZ! Naprzod za SheVa. Zapomniec o planach, zapomniec o poprzednich rozkazach. Rozkaz brzmi: NAPRZOD ZA SHEVA!
— Ruszac sie! — warknela LeBlanc, wspinajac sie po stopniach czolgu. Dla kobiety, ktora mierzyla metr piecdziesiat wzrostu, byl to kawal drogi; tak naprawde powinna byla jechac bradleyem albo humvee, ale jesli chciala dowodzic swoja jednostka, musiala sie wdrapac.
— Ale co robimy? — spytal dowodca kompanii Bravo. Idiota stal przy swoim abramsie i zdezorientowany rozgladal sie wokol.
— Jedziemy do Savannah! — odparla LeBlanc, podlaczajac sie do interkomu pojazdu. Juz miala rozkazac kierowcy, zeby ruszal, ale on sam zamknal wlaz i pchnal czolg do przodu. Maszyna jechala z plynnoscia, z ktorej slynely abramsy, i wydawalo sie, ze nic jej nie moze zatrzymac, choc oczywiscie wystarczyloby jedno trafienie z dzialka plazmowego. W czasie wojny pancerz abramsa ulepszono, ale ladunek plazmy albo hiperszybka rakieta wciaz byly w stanie go przebic.
— Z powrotem do swojej jednostki, ruszac sie! — wrzasnela na dowodca kompanii, a potem wlaczyla czestotliwosc dowodzenia batalionem. — Wszystkie jednostki, generalny szturm! Jechac za SheVa!
Wyjrzala przez wlaz dowodcy, kiedy czolg przyspieszajac, jechal w gore zbocza, i pokrecila glowa. Sto czterdziesta siodma dywizja jest gowniana, to pewny i niepodwazalny fakt, ale przez ostatni dzien czy dwa cos sie wydarzylo, jakby ludzi natchnal nowy duch. Mogli byc pierdolami, ale przeszli z Balsam Gap az tutaj, podczas kiedy innym to sie nie udalo. I chyba spodobalo im sie wygrywanie z Posleenami, zamiast bezustannego dostawania po tylku.
Dlatego wlasnie nie musiala kopac swoich dowodcow kompanii po dupach. Zolnierze sto czterdziestej siodmej podnosili sie z okopow jak niepowstrzymana fala i z krzykiem rzucali sie przed siebie.
Posleeni uciekali przez potega SheVy, a oni mieli im dolozyc.
— Co za burdel! — mruknal Mitchell, patrzac na monitory. Nie spodziewal sie wsparcia, a tymczasem, na Boga, wlasnie je dostal.
Zolnierze dywizji, niektorzy najwyrazniej bez rozkazow, wysypali sie z umocnien, ktore zajmowali przez ostatnie kilka godzin, i rzucili sie do ataku. Biegli pieszo, wiec zostawali w ryle za SheVa, ale odciagali od niej ogien, choc sami byli przy tym wyrzynani.
To jednak nie mialo znaczenia. Mitchell zobaczyl bradleya, ktory wylonil sie zza grzbietu wzgorza i wjechal prosto w zgrupowanie Posleenow, kilku z nich rozjezdzajac. Przez chwila zolnierze siedzacy w srodku grzali do obcych z pokladowej broni, a potem rampa desantowa opadla i piechociarze wysypali sie na zewnatrz, zajmujac pozycje dookola swojego pojazdu i zasypujac Posleenow ogniem. Obcy, przyzwyczajeni do rzucania sie na pozycje ludzi, byli zaszokowani i wyraznie przestraszeni; tym razem to kroliki atakowaly stado wilkow.
Cala dolina zamienila sie w dom wariatow. Grupy ludzi biegly w glab doliny, niektorzy dnem, inni stromymi zboczami, a przez Gap przelewal sie strumien opancerzonych transporterow i czolgow. Inne pojazdy — czolgi, bradleye, humvee, a nawet jakies ciezarowki — zjezdzaly ze wzgorz i szarzowaly, zatrzymujac sie czasem, zeby zabrac piechote.
Artyleria zupelnie stracila orientacje i strzelala niemal na oslep; niektore pociski spadaly na ludzkie oddzialy, ale nawet to nie spowalnialo natarcia.
— Czy mysmy wszyscy powariowali? — spytal Mitchell, przelaczajac sie na przedni monitor. Ale kiedy spojrzal na falujace masy Posleenow i prowadzony przez nich ciezki ostrzal, usmiechnal sie szalenczo. — Aha.
14
Paul Kilzer wyszczerzyl w usmiechu zeby, kiedy wlaczyl systemy obrony bezposredniej i z SheVy bluznela fala ognia. Reeves najwyrazniej sie tego spodziewal, poniewaz wjechal prosto w mase Posleenow i miliony kulek lozyskowych przeoraly horde jak mlockarnia.
— Dobrze byc krolem — parsknal smiechem Paul, widzac, jak gasienice SheVy miazdza gromady obcych. — Chyba bylo cos takiego: „naoliwimy gasienice ich bebechami”?
— Patton — powiedzial Pruitt przez interkom. — „Dlaczego prawie mi zal tych biednych Szwabow”. Czesto sie zastanawialem, co by zrobil z Posleenami.
— Sprawdzilby, ilu uda mu sie zabic — warknal Mitchell.
LeBlanc przez chwile patrzyla na CEOI, a potem pokrecila glowa.
— Alpha, tu batalion, jak wasza sytuacja?
Odczekala chwile, a potem znow wlaczyla radio, kiedy abrams dotarl na dno zbocza, a wstrzas rzucil nia jak marionetka.
— Bravo! Charlie. Czy ktos jest w tej sieci, niech to szlag??
— Mowi… o cholera, mowi radiowiec kapitana Hutchinsona, ma’am — wydyszal radiooperator dowodcy kompanii Alpha. — Kompania po prostu… wstala i ruszyla za SheVa, ma’am! Kapitan probuje ich zatrzymac.