prowadzony po obu stronach doliny i nieco ciezszy, w tym wykwity plazmy, na koncu doliny. Potem zwrocil uwage na to, ze bradley brnie przez stosy centauroidalnych trupow.
Kazal dowodcy czolgu podac helmofon, po czym wlaczyl go do interkomu.
— Synu, nie martw sie, ze moga cie trafic. Zapomnij na chwile o SheVie i wjedz na wzgorze. Musze sie rozejrzec.
Bradley poslusznie skrecil w lewo i wjechal na najblizsze zbocze. Na szczycie stal dom, a raczej resztki domu, a kierowca transportera dopelnil dziela zniszczenia, ryjac podjazd i cale podworze. Ale za to widok byl stamtad jak cholera.
Dolina, ktora przedtem doslownie sie ruszala, teraz byla pelna trupow. Ludzkich i posleenskich, ale glownie posleenskich. Gdzieniegdzie dymil jakis pojazd. Sadzac po rezultatach bitwy, cena za przejechanie przez cala doline bylo moze pol batalionu zolnierzy. A takie straty ponosili co kilka godzin podczas obrony swoich pozycji.
— Swieta Mario, matko Boza — mruknal. — Swieta… — Spojrzal w dol, na dowodce transportera, i pokrecil glowa. — Wysadz druzyne, niech zabezpieczy teren. Niech radiowiec polaczy sie z kwatera glowna, a oni niech sie skontaktuja z generalem Homerem i przekaza mu, ze zajelismy Savannah i szykujemy sie do dalszego natarcia.
Angela zadrzala, kiedy olbrzymi czolg zaczal jechac w ich strone. Inne czolgi, duzo mniejsze, rozjezdzaly sie na obie strony, a za nimi byly jeszcze inne pojazdy.
Posleeni, ktorzy ich pilnowali, nie strzelali; wygladali na rownie zaskoczonych sytuacja, jak ich jency. Setki tysiecy obcych w dolinie po prostu zniknely, a teraz bezlitosnie polowano na niedobitkow.
Olbrzymi czolg — to musialo byc dzialo SheVa, Angela widziala takie w telewizji — zblizyl sie na odleglosc kilkudziesieciu metrow i zatrzymal sie. Stal tak, zdawalo sie, przez cala wiecznosc, a potem otworzyl sie wlaz u podstawy i wyjechala z niego winda. Nastepnie ze srodka wyszedl samotny czlowiek. Mial na sobie prochowiec i okulary przeciwsloneczne, a w rekach karabin plazmowy zwrocony lufa do dolu.
Kiedy ruszyl w strone grupy ludzi i Posleenow, na szczycie SheVy zapalil sie potezny reflektor. Przez chwile obracal sie, a potem zalal cala grupe bialym swiatlem, chowajac w mroku pozostale czolgi, ale rozlegajace sie w ciemnosci odglosy otwierania wlazow, skrzyp wiezyczek i tupot stop jasno wskazywaly, co sie tu dzieje.
Samotny czlowiek podszedl do Wszechwladcy na spodku, zmierzyl go wzrokiem od stop do glow, a potem wymowil tylko jedno slowo:
— Precz.
Angela patrzyla na przywodce ich oprawcow i zastanawiala sie, co sie stanie. Gdyby doszlo do walki, zamierzala pasc na ziemie i miec nadzieje, ze wyjdzie z tego calo. Podejrzewala, ze dookola sa juz rozstawieni strzelcy, ale gdyby ktorys z czolgow wystrzelil, ludzie byliby zgubieni.
Nie wiedziala, czy Posleeni rozumieja angielski. Slyszala, ze niektorzy tak, ale nigdy nie mowili w tym jezyku, pokazywali wszystko na migi.
Wszechwladca popatrzyl na czlowieka i zatrzepotal wolno grzebieniem. Musial sie zorientowac, czego sie od niego oczekuje i jaka kara grozi mu za odmowe.
W koncu rozwinal swoj grzebien, podniosl dzialko plazmowe i powoli zawrocil spodek. W ciagu kilku sekund Posleeni znikneli w ciemnosciach nocy.
Angela spojrzala na wielki czolg i wymalowanego na przodzie krolika, a potem zemdlala.
Mitchell spuscil trap z wlazu dla personelu i niedbale zasalutowal na widok generala Simosina. General, ktory siedzial na rampie desantowej bradleya, chrzaknal tylko i wrocil do zajadania zupy z wolowina. Jego helm i tasmy LBE lezaly rzucone na stos obok niego.
— Wlasnie rozmawialem z Keetonem — powiedzial po przelknieciu ostatniej lyzki. Otarl usta dlonia, a dlon wytarl o brudne spodnie. — Probowal mnie zmusic, zebym powiedzial, iz ciagle jestem w Green’s Creek. Zwlaszcza po tym, jak mu powiedzialem, ze moja szpica melduje z polowy drogi do Rocky Knob.
— Zaczynam zalowac, ze tam nie jestem, sir — odparl pulkownik, patrzac na SheVe. Z tylu nie wygladala zle, ale boki przypominaly szwajcarski ser. — Ktos dostanie cholernie duzy rachunek za naprawy.
— Och, niech pan nie bedzie taki skromny — chrzaknal general. — Jest pan bohaterem dnia. Wie pan, jak rzadko udaje sie odbic posleenskich jencow? Gdyby nie to, ze ciagle jest tu pelno Posleenow, juz by nas oblezli reporterzy.
— Ach, slawa. — Mitchell prychnal, a potem usiadl na schodach z perforowanej blachy. Uwieraly go w tylek, ale poniewaz i tak bolalo go cale cialo, nie zwracal na to uwagi. — Slawa i kilka miliardow kredytow znow postawi SheVe na nogi. Nie jest najgorzej, panie generale, ale bedziemy potrzebowali wielu napraw, zanim odzyskamy pelna skutecznosc bojowa. Miedzy innymi pod sam koniec stracilismy zasilanie MetalStormow. Potrzeba nam takze wiecej pakietow; nie wiem, czy tu w ogole sa jakies pakiety.
Simosin zerknal na wznoszaca sie nad nim sciane metalu i wzruszyl ramionami.
— Wasz batalion naprawczy dostal priorytet ruchu, a droga z Asheville jedzie tu pelny batalion ciezarowek zaopatrzeniowych z MetalStormami. Kaze sztabowi dywizji znalezc wam miejsce w dolinie na naprawy. Wciaz zamierzacie przejechac przez Green’s Pass?
— Latwiej tam podjechac z obu stron — odparl Mitchell i ziewnal.
— W Dolinie Tennessee bedziecie zdani tylko na siebie — zauwazyl general. — W te strone idzie wszystko, co mi sie udalo poruszyc, ale nie moge pojechac za wami cala dywizja. Za bardzo niszczycie drogi.
— Coz zrobic, sir. Nie mozemy przejechac przez Rocky Knob, bo rozwalimy wam wszystkie drogi. Nawet przejazd przez Betty narobi jeszcze wiekszego balaganu niz jest teraz, sir.
— Hmmm… — Simosin usmiechnal, kiedy obok jego bradleya zatrzymal sie abrams. — To chyba dobry znak.
Mitchell spojrzal na gramolaca sie z wiezyczki kapitan LeBlanc i parsknal smiechem.
— Wielki czolg, mala kobietka. Cos mi tu pachnie Freudem.
— Cos w tym musi byc — odparl general. — Ja tez pomyslalem: „wielkie dzialo, mala kobietka”.
— Wzywal mnie pan, panie generale? — spytala kapitan, salutujac. Kiedy general odwzajemnil salut, skinela glowa Mitchellowi. — Pulkowniku.
— Pani kapitan — rzekl powaznie Mitchell — chcialbym podziekowac pani za wsparcie. Gdyby nie pani jednostka, nie byloby nas tutaj.
— To prawda — powiedziala nieskromnie — ale to zasluga nie tylko mojego batalionu. Gdzies czytalam, nie pamietam, czy u Keegana, czy w „O zabijaniu”, ze czolgi nie maja za zadanie, jak sie powszechnie uwaza, przerwac linie wroga, ale powinny dac sie otoczyc, zeby wywolac w piechocie odruch niesienia pomocy. „Patrzcie, jak ci glupi czolgisci sie zagalopowali; jak im nie pomozemy, to ich zabija”. Myslalam o tym, kiedy jechalismy na Balaklawe.
Mitchell znow zaczal chichotac, ale szybko sie opanowal.
— Pewnie jest w tym jakas prawda, pani kapitan. „Naprzod, naprzod jechalo szesciuset…”
— Pani major — poprawil go general. Siegnal do bocznej kieszeni spodni i przez chwile ja przetrzasal, po czym wyjal pare listkow majora. — Zanim sie pani zorientuje, bedzie pani miala wystarczajaco wysoki stopien, zeby naprawde dowodzic, pani major.
— Ale wciaz bede z wywiadu — powiedziala major, przypinajac listki do munduru. — I kobieta. To dwie najwieksze przeszkody na drodze do dowodzenia batalionem piechoty.
— Po to wlasnie, moja droga, sa rezygnacje — powiedzial wyniosle general. — Pozniej przyjda zwiazane z tym nagrody i rozkazy; opowiedzialem dowodcy korpusu i generalowi Keetonowi o tym, jak sie pani spisala. Jakie mamy straty?
— Okolo dwudziestu procent — odparla major, siadajac nagle na ziemi. — Ale to nie tylko zabici; brakuje mi kilku dowodcow kompanii. Niektorzy wciaz moga byc wymieszani z innymi jednostkami, ale mysle, ze inni po prostu dali noge.
— Jesli tak, zgarnie ich zandarmeria. — Simosin wyjal notatnik i cos w nim zapisal. — Dam pani dwie