— Tutaj.
Himmit znow pojawil sie w powietrzu; jego skora zmienila kolor z przypominajacego kore drzewa na „normalny” purpurowo-zielony. Wskazal dziure w ziemi i pospiesznie sie w niej ukryl.
Cally zatrzymala sie zdyszana i pokrecila glowa.
— Chowanie sie w dziurze nie ocali nas przed atomowym wybuchem! — krzyknela.
— Moze pani isc ze mna albo zostac — powiedzial Himmit, wystawiajac z otworu swoja „tylna” polowe. — Poproszono mnie o wydostanie stad pani i oddzialu Cybersow. Ale nie zamierzam tu zostac i zamienic sie w radioaktywny pyl! Macie cztery minuty.
I zniknal w otworze.
— Cholera — mruknela Cally, zerkajac na Alejandro. — Cybersi, co? — zapytala, a potem nachylila sie i wsunela w szczeline.
Otwor byl szerszy niz sie wydawalo, ale nielatwy do przejscia, nawet dla niej; nie byla pewna, czy Cybersi sobie z nim poradza. Zsuwala sie w dol pod katem jakichs dwudziestu stopni. Tunel kilka razy zakrecal. Wkrotce zrobilo sie ciemno, ale Cally czolgala sie dalej. Kiedy zaczela sie wlasnie zastanawiac, czy szczelina nie jest czasem prosta droga do piekla, pojawila sie purpurowa poswiata. Za nastepnym zakretem zobaczyla otwarty wlaz himmickiego statku. Szybko wpelzla do srodka i przeszla na drugi koniec przedzialu.
Himmita nigdzie nie bylo widac.
Cally slyszala o himmickich niewidzialnych statkach, ale nigdy sie nie spodziewala, ze dane jej bedzie zobaczyc wnetrze ktoregos z nich. Byl… dziwny. Przedzial mial okolo trzech metrow szerokosci, po obu stronach staly rzedy foteli. Byl dosc wysoki, ale dziewczynka podejrzewala, ze dla Cybersow i tak bedzie za niski. Oswietlenie bylo bardzo slabe, a fotele, choc sprawialy wrazenie przeznaczonych dla istot wielkosci czlowieka, mialy niskie oparcia i waskie siedziska. Podejrzewala, ze Cybersi juz po chwili zaczna sie czuc jak na mekach. Ale pewnie czlowiekowi byloby rownie trudno zrobic cos wygodnego dla Himmita.
W powietrzu unosil sie ostry, kwasny zapach, przypominajacy scieki z przetworni chemicznej, a w tle slychac bylo dziwne skrzypienie i jeki. Ogolnie rzecz biorac, bylo to dosc nieprzyjemne miejsce.
W waskim przejsciu pojawil sie schylony pierwszy Cybers. Szybko usiadl naprzeciw Cally i odchylil sie do tylu, zdejmujac maskujacy kaptur.
— Himmici — mruknal. — Czemu to musieli byc akurat Himmici?
— Rozumiem, ze byles juz w czyms takim? — spytala Cally.
— W ten sposob dostalismy sie tutaj — odparl Cybers, patrzac
— No, podczas burzy kazdy port sie nada — powiedziala filozoficznie Cally, marszczac czolo. — Nie chcialabym sie zalic nieznajomemu, ale to byly dwa parszywe dni. Moj pies nie zyje, konie nie zyja, moj kot nie zyje i moj dziadek nie zyje. Moj tata utknal w beznadziejnym kurestwie i pewnie do rana zginie. Aha, i przezylam dwa atomowe bombardowania. Dlatego himmicki statek zaczyna mi sie coraz bardziej podobac.
Wszedl nastepny Cybers, a zaraz za nim pojawila sie reszta druzyny. Kiedy tylko dowodca przestapil prog, wlaz zaczal sie zamykac. Jednoczesnie to, co wydawalo sie przednia sciana przedzialu, rozwarlo sie i z otworu wyszedl mlody mezczyzna.
Wszyscy Cybersi zamarli na widok nieznajomego, ale Cally wprost nie mogla oderwac od niego wzroku. Wygladal zupelnie jak jej ojciec; moglby byc jego bratem, gdyby tylko Mike O’Neal mial brata. Po uwazniejszym przyjrzeniu sie stwierdzila, ze nieznajomy ma dluzsze rece, siegajace prawie do kolan, i o wiele mniejszy nos niz jej tata. Wlasciwie gdyby nie wiek, wygladal zupelnie jak…
— Dziadek?
13
Potezne dzialo rzygnelo ogniem, i to bylo wszystko. Pocisk opuscil lufe zbyt szybko, by ludzkie oko moglo za nim nadazyc.
Jednak glowny ekran byl podlaczony do kamery, ktora byla w stanie sledzic lecacy w powietrzu pocisk, i wszyscy odetchneli z ulga, ze wciaz jeszcze sa tutaj. Obok obrazu wyswietlal sie zegar odliczajacy czas do odpalenia kaset i detonacji. Pocisk byl „inteligentny”, czyli ocenial swoje polozenie i wysokosc tak, by precyzyjnie zrzucic zabojczy ladunek. Po pierwszym odpaleniu kaset zegar zaczal odliczac czas do detonacji.
— Siedem, szesc… — powiedzial Castanuelo. — Cholera, chcialbym byc na zewnatrz, zeby popatrzec!
— A bedzie widac? — spytal rektor Carson.
— Bedzie widac az w Pensylwanii!
Homer otworzyl nagle metalowy futeral i wyrwal z niego swoj przekaznik.
— O’Neal! Lupnie za… sekunde!
Slyszac ostrzezenie, O’Neal wzruszyl tylko ramionami, o ile we wnetrzu pancerza mozna to bylo zrobic. Przezyl juz… Jezu, stracil rachube. Przynajmniej piec atomowek. Nie wspominajac juz o tym, ze zostal pogrzebany pod walacym sie budynkiem przez wybuch klasy podatomowej i przejechany dwa razy przez dzialo SheVa.
Szczerze mowiac, bycie zakopanym piec metrow pod ziemia w epicentrum dwumegatonowej eksplozji nie bylo nawet w czesci zblizone do jego najgorszych doswiadczen. Na swoj sposob bylo to pocieszajace.
— Jasne — powiedzial, przelaczajac sie na wewnetrzna czestotliwosc. — Batalion, bedzie lecialo.
Cos krotko zagrzmialo, potem wszystko zadrzalo, a w niecala sekunde po pierwszym dygocie ziemia wokol jego pancerza zaczela spazmatycznie podskakiwac. Wstrzasy trwaly okolo pieciu sekund i byly porownywalne do jazdy jeepem po ciezkim terenie. A potem wszystko sie skonczylo.
— I co, juz? — zapytal ktos na ogolnej czestotliwosci.
— Dziadek? — spytala cicho Cally, patrzac na nieznajomego.
— Tak, skarbie — odparl, podchodzac i mierzwiac jej wlosy. — To naprawe ja. Chyba.
— Ale ty… Ja myslalam…
— Ze nie zyje? — parsknal smiechem.
— Aha.
— No, jest tutaj Tch… Tph… jeden Krab, ktory umie to lepiej wyjasnic. Generalnie Galaksjanie uwazaja smierc za cos mniej definitywnego niz ludzie.
— A wiec byles zabity czy nie? — spytala ze zloscia Cally.
— Cally, mala ksiezniczko…
— A wiec byles „prawie niezywy”.
— Wlasnie. Serce juz mi chyba stanelo, jesli o to ci chodzi, ale Himmit znalazl mnie na czas, zeby podac hiberzyne, a potem ten Krab mnie tutaj… zrestartowal.
Cally znow zmierzyla go wzrokiem i pokrecila glowa.
— A wiec to ty?
— Chyba tak — odparl Papa, wzruszajac ramionami. — Mam dziury w pamieci, ale jestem mlodszy, silniejszy. To… zadziwiajaco przyjemne uczucie.
— Ha, nie ty jeden! Szkoda, ze nie widziales Shari. Peklyby ci spodnie.
— Shari?
— To dluga historia, ale przezyli i wydostali sie z Podmiescia.
Papa O’Neal pokiwal glowa, a potem zmarszczyl brew.